Nadeslala Monika Sznajderman
Przekład z języka angielskiego Dobromiła Jankowska
Pannonica Rothschild urodziła się w 1913 roku w rodzinie, która w ciągu zaledwie pięciu pokoleń przebyła drogę z frankfurckiej dzielnicy żydowskiej do grona bajecznie bogatej arystokracji. Jako dziecko ubrana na biało Nica spacerowała z siostrami oraz guwernantką po parku pełnym kangurów, wielkich żółwi, emu i zebr – zwierząt z egzotycznej kolekcji wuja Waltera. Jako nastoletnia debiutantka poznała i poślubiła barona Julesa de Koenigswartera, który nauczył ją pilotować samolot i porwał do château we Francji. Po wybuchu wojny Nica z dwójką dzieci w ostatniej chwili uciekła do Anglii, ale wkrótce wróciła na front, by działać w ruchu Wolna Francja. Wydawało się, że ma wszystko: dzieci, przystojnego męża i fundusz powierniczy. Ale na początku lat 50. usłyszała ’Round Midnight Theloniousa Monka, legendy jazzu. Musiała go poznać.
http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/baronowa-jazzu
PRZECZTAJ FRAGMENT
Ta trzecia
– Jesteś jak moja siostra – powiedział. – Kochasz jazz, ale za diabła nie chcesz się uczyć, jak go grać.
– Która siostra? Miriam czy Liberty? – spytałam, ignorując przytyk.
– Nie, ta trzecia.
Jaka trzecia?
Jeszcze tego samego dnia znalazłam ją na drzewie genealogicznym Rothschildów: Pannonica.
– Kim jest Pannonica? – spytałam mego ojca Jacoba, jej bratanka.
– Nazywa się ją Nicą, ale nie wiem nic ponad to – odparł. – Nikt nigdy o niej nie wspomina. – Nasza rodzina jest tak ogromna i rozrzucona po świecie, że ojca nawet nie zdziwiło, iż nie zna bliskiej przecież krewnej.
Nie dałam się zbyć. Zaczęłam męczyć Miriam, drugą cioteczną babkę, siostrę Niki i świetnego naukowca. Rzuciła tylko: „Nica mieszka w Nowym Jorku”, nie chciała jednak powiedzieć nic więcej. Inna krewna za to zdradziła: „Nica jest mecenaską jazzu, kimś w rodzaju Peggy Guggenheim albo Medyceuszy”.
Potem usłyszałam jeszcze plotki:
Mówią o niej „Baronowa jazzu”. Mieszka z czarnoskórym mężczyzną, pianistą. W czasie wojny pilotowała bombowce. W jej mieszkaniu zmarł saksofonista i narkoman Charlie Parker. Miała pięcioro dzieci, mieszkała z trzystu sześcioma kotami. Rodzina ją wyklęła (wcale nie, ktoś zaprotestował). Napisano dla niej dwadzieścia piosenek (nie, dwadzieścia cztery). Ścigała się z Milesem Davisem po Piątej Alei. A słyszałaś o narkotykach? Poszła do więzienia, żeby jego uratować. O kogo chodzi? O Theloniousa Monka. To była prawdziwa historia miłosna, jedna z najwspanialszych.
– A więc jaka jest Nica? – spytałam ponownie Miriam.
– Wulgarna. Jest wulgarna – odparła z irytacją.
– W jakim sensie? – drążyłam.
Miriam nie powiedziała nic więcej, ale dała mi numer telefonu swojej siostry. Kiedy w 1984 roku po raz pierwszy pojechałam do Nowego Jorku, już kilka godzin po przyjeździe zadzwoniłam do Niki.
– Chciałabyś się ze mną spotkać? – spytałam nerwowo.
– Szaleńczo – odpowiedziała zupełnie nie jak cioteczna babka i siedemdziesięciojednolatka. – Przyjdź po północy do klubu w śródmieściu.
Tej części miasta jeszcze wówczas nie ucywilizowano, a znana była głównie z melin, w których sprzedawano crack, i z napadów rabunkowych.
– Jak znajdę ten klub? – spytałam.
Nica się zaśmiała.
– Poszukaj samochodu – rzuciła i się rozłączyła.
Samochodu nie można było nie zauważyć. Na skórzanych kanapach w krzywo zaparkowanym dużym, jasnoniebieskim bentleyu siedziało dwóch pijaczków.
– I dobrze, przynajmniej nikt nie ukradnie wozu – wyjaśniła mi później Nica.
Zapukałam głośno do drzwi prowadzących najwyraźniej do jakiejś piwnicy. Chwilę później otworzyły się małe drzwiczki i za kratą pojawiła się ciemna twarz.
– Czego?
– Szukam Pannoniki – oznajmiłam.
– Kogo?
– Pannoniki! – powtórzyłam już nieco zdesperowana, z wyraźnym angielskim akcentem. – Mówią o niej Nica.
– Chodzi ci o Baronową! Dlaczego od razu nie mówiłaś?
Drzwi otworzyły się szeroko, odsłaniając maleńką piwniczkę, obskurną, zadymioną i zatłoczoną. Kilkanaście osób słuchało tam grającego pianisty.
– Siedzi przy swoim stoliku.
Łatwo było ją zauważyć: jedyna biała osoba w tym miejscu siedziała najbliżej sceny.
Prawie wcale nie przypominała kobiety, którą znałam z fotografii w rodzinnych albumach. Tamta Nica była olśniewającą, młodą kobietą, starannie układającą kruczoczarne włosy, depilującą brwi w modne łuki, malującą usta w idealny dziubek. Na jednym z portretów widziałam też mniej grzeczną Nicę, z rozpuszczonymi włosami, bez makijażu; wyglądała jak hollywoodzka wersja podwójnej agentki z czasów drugiej wojny. Nica, którą poznałam, w niczym nie przypominała siebie z młodości. Jej niesamowita uroda gdzieś zniknęła, a dawniej delikatne rysy bardziej przypominały teraz męskie. Jej głos zapamiętam na zawsze: zdarty od nadmiaru whisky, papierosów i nieprzespanych nocy; po części grzmot, po części charkot, często przerywany astmatycznymi atakami śmiechu.
Paliła papierosa w długiej czarnej lufce. Na oparciu wysokiego krzesła leżało futro. Nica gestem wskazała mi wolne miejsce, podniosła imbryk ze stołu i nalała coś do dwóch wyszczerbionych porcelanowych filiżanek. W milczeniu uniosłyśmy je do góry. Spodziewałam się herbaty, ale w moje gardło wżarła się whisky. Zakrztusiłam się, oczy zaszły mi łzami. Nica odrzuciła głowę do tyłu i się zaśmiała.
– Dzięki – zachrypiałam.
Przyłożyła palec do ust i skinąwszy w stronę sceny, powiedziała:
– Sza, słuchaj muzyki, Hannah. Po prostu słuchaj.
Miałam wtedy dwadzieścia lat i nie spełniałam oczekiwań – prawdziwych czy też wyobrażonych – naszej wymagającej rodziny. Czułam się nie na miejscu, nie potrafiłam żyć samodzielnie, ale nie umiałam także wykorzystać możliwości i przywilejów, jakie dawało mi nazwisko.
[Nica w 1942 roku. Copyright: Victor Rothschild]
Tak jak Nica nie mogłam pracować w rodzinnym banku, bowiem jego założyciel N.M. Rothschild zastrzegł, że kobietom z rodziny wolno w familijnym biznesie pełnić funkcje wyłącznie księgowych lub archiwistek. Niepewna, czy wybrać uniwersytet, czy karierę zawodową, pragnęłam pracować w BBC, ale dostawałam ze stacji tylko kolejne odmowne odpowiedzi. Mimo że ojciec, który zgodnie z tradycją zajmował się finansami, znajdował dla mnie po znajomości kolejne posady, beznadziejnie szły mi zarówno prowadzenie księgarni, jak i praca w nieruchomościach oraz katalogowanie dzieł sztuki. Zniechęcona i przygnębiona nie szukałam wzoru do naśladowania, ale jakiegoś życiowego rozwiązania. A u sedna tych poszukiwań leżało pytanie: czy można uciec od swojej przeszłości, czy na zawsze jesteśmy uwięzieni pod grubą warstwą odziedziczonych postaw i dawnych oczekiwań?
Zerknęłam przez stół na swoją dopiero co odnalezioną cioteczną babkę i poczułam nagły, niewytłumaczalny przypływ nadziei. Ktoś wchodzący do klubu zobaczyłby tylko starszą panią zaciągającą się papierosem i słuchającą koncertu. Być może zastanawiałby się, kim jest dama w futrze, ze sznurem pereł na szyi, kołysząca się do dźwięków muzyki, skinieniem głowy wyrażająca aprobatę dla szczególnie wymyślnej solówki. Ja jednak widziałam kobietę, która czuła się tu jak w domu i wiedziała, gdzie jest jej miejsce. Dała mi tę najważniejszą radę: „Pamiętaj, masz tylko jedno życie”.
Wkrótce po naszym pierwszym spotkaniu wróciłam do Anglii, gdzie w końcu udało mi się dostać pracę w BBC, i zaczęłam kręcić dla stacji filmy dokumentalne. Moje myśli wielokrotnie krążyły wokół Niki. W czasach bez internetu i tanich biletów za Atlantyk podróże do Ameryki i utrzymywanie międzykontynentalnej przyjaźni były bardzo trudne. Spotkałyśmy się raz w Ashton Wold w Anglii, domu Miriam, a także ponownie w trakcie mojej następnej wizyty w Nowym Jorku. Wysyłałam Nice pocztówki, ona mnie – nagrania, w tym płytę zatytułowaną Thelonica. Był to album Tommy’ego Flanagana i muzyczny hołd dla przyjaźni Niki z pianistą jazzowym Theloniousem Monkiem. Jedno z nagrań nosiło tytuł Pannonica. Na okładce Nica napisała: „Drogiej Hannah, z miłością, Pannonica”. Zaciekawili mnie Thelonious i Pannonica: jak spotkali się ci ludzie o dziwnych imionach i tak różnej przeszłości? Co ich połączyło?
Nica poprosiła, bym puściła płytę dziadkowi Victorowi, ale on nie okazał zbytniego entuzjazmu dla tej muzyki. „On też nie rozumiał Monka”, powiedziała wtedy Nica. Podobała mi się rola muzycznego pośrednika między bratem a siostrą. Innym razem poprosiła mnie, bym przekazała dziadkowi płytę Barry’ego Harrisa. I tym razem się nie zachwycił. Przy następnym spotkaniu opowiedziałam o tym Nice. „Poddaję się – rzuciła wtedy. – On lubi tylko tradycyjny jazz”. I roześmiała się głośno.
Nica była świetna. Żyła chwilą, nie lubiła wspominać przeszłości ani prawić kazań, nie próbowała też obarczać mnie swoją wiedzą czy doświadczeniem. I dobrze, szczególnie gdy porównało się ją z bratem Victorem i siostrą Miriam, w obecności których każda rozmowa stawała się intelektualnym wyzwaniem, umysłowym dziesięciobojem, w którym musiałeś wykazać się, ile wiesz i jak skutecznie potrafisz wyrazić swoje racje, sposób myślenia, obeznanie i odwagę w prezentowaniu poglądów. Kiedy dostałam się na Oksford, dziadek zadzwonił do mnie i spytał: „Z jakiego stypendium?”. Przyznałam, że cudem udało mi się w ogóle zdobyć miejsce. A on po prostu rozłączył się rozczarowany. Mając dziewięćdziesiąt cztery lata, Miriam zapytała mnie, ile piszę książek. Jeszcze żadnej, odparłam, ale kręcę kolejny film. „Filmów zrobiłam tyle, że straciłam rachubę – powiedziała. – A książek piszę dziesięć, w tym jedną o japońskim haiku”. I także się rozłączyła.
Niewiele wiedziałam o jazzie, lecz Nica nigdy nie dawała mi odczuć, że jestem „nieoblatana” czy niemodna; nie interesowało ją, iż zupełnie obce są mi słowa typu zoot, cat, tubs, dig, Jack, fly czy goof . W jednym tylko pozostawała nieugięta: Thelonious Monk był geniuszem równym Beethovenowi. Nazywała go Einsteinem muzyki. Jeśli rzeczywiście istniało siedem cudów świata, mówiła Nica, Monk był ósmym.
Kiedy w grudniu 1988 roku planowałam podróż do Nowego Jorku, by kręcić tam dokument o sztuce, zostawiłam sobie trzy wolne wieczory, żeby spotkać się z Nicą, i spisałam pytania, które chciałam jej zadać. Jednak Nica zmarła nagle 30 listopada 1988 roku po operacji wszczepienia bypassów. Straciłam swoją szansę. Straciłam cioteczną babkę.
Tamte niezadane pytania wciąż krążyły mi po głowie. Przypominały się nagle w nieoczekiwanych momentach: nowojorski pejzaż w jakimś filmie; refren z piosenki Monka; spotkanie z Kari, córką Niki; zapach whisky. Pracowałam, kręcąc filmowe portrety różnych ludzi, żyjących i zmarłych, a w głowie formował się inny plan. Robiłam filmy o kolekcjonerach, artystach i outsiderach, na tematy związane z Niką i jej życiem. Być może jej niespodziewana śmierć nie oznaczała wcale końca naszych relacji; może pytania mogłam zadać jej przyjaciołom i bliskim, którzy jeszcze żyli.
Powoli zaczęłam składać w całość wydarzenia z życia Pannoniki. Urodziła się w 1913 roku, przed pierwszą wojną, w czasie kiedy nasza rodzina była u szczytu władzy. Dzieciństwo Niki przebiegło spokojnie i radośnie w posiadłościach pełnych sztuki. Poślubiła przystojnego barona, z którym miała pięcioro dzieci; została właścicielką wspaniałego château we Francji, nosiła najpiękniejsze suknie i drogą biżuterię, latała samolotami, jeździła sportowymi autami, a także konno. Należała do elity, mieszkała w kosmopolitycznym świecie magnatów finansowych, arystokratów, inteligencji, polityków i playboyów. Mogła poznawać, kogo chciała, jeździć, dokąd zapragnęła – i zwykle to robiła. Dla tych, którzy mają niewiele lub nic, żywot Niki zapewne wyda się rajem. A jednak pewnego dnia w 1951 roku Pannonica bez ostrzeżenia zostawiła wszystko i zamieszkała w Nowym Jorku, zamieniając eleganckie towarzystwo na grupę wybitnych, choć wiodących nieustabilizowany żywot czarnoskórych muzyków.
Całkowicie porzuciła swoje brytyjskie życie; pozostała w kontakcie jedynie z dziećmi i z najbliższymi członkami rodziny. Większość ludzi usłyszała o Nice dopiero, gdy w gazetach po obu stronach Atlantyku ukazały się skandalizujące nagłówki: „Król bopu umiera w buduarze baronowej”, a potem informacje, że Nica trafi do więzienia za posiadanie narkotyków. Jej postać pojawiła się w filmie Bird w reżyserii Clinta Eastwooda (grana przez Diane Salinger), Pannonica wystąpiła też w dokumencie Straight, No Chaser [Czysty, bez popitki] . Materiał do niego nakręcili w 1968 roku bracia Christian i Michael Blackwoodowie, którzy z niewielką kamerą chodzili za Monkiem od łóżka do sali koncertowej, przez lotniska i zaułki, zapisując na taśmie filmowej dole i niedole codziennego życia muzyka. W filmie znalazły się sceny z udziałem przyjaciółki jazzmana baronowej Niki de Koenigswarter, z domu Rothschild.
(…)
http://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/baronowa-jazzu
Kategorie: Uncategorized