Nie sposób się nie zgodzić z posłem Dolatą z PiS, który apeluje do ministrów edukacji oraz kultury, aby w podlegających im resortach zaprzestano używania określeń „przed naszą erą” i „naszej ery”, będących spuścizną czasów komunizmu.Nie ma zaś racji, gdy żąda, aby używano określeń „przed Chrystusem” i „po Chrystusie” lub Anno Domini (AD). Po prostu dlatego, że Jezus z Nazaretu nie był Mesjaszem (Chrystusem) i nie wyzwolił od wszelkiego ucisku, nie poprowadził do chwały ludu Izraela, a nawet nie powrócił z niebios na ziemię, co obiecał uczynić niebawem. Nazywanie go Chrystusem jest jakimś egzaltowanym podszywaniem się pod żydowski mesjanizm bądź stylizowaniem się na judeochrześcijaństwo, czyli wyznanie sekty żydowskiej gromadzące ludzi dających wiarę, iż w przededniu końca świata nie trzeba już przestrzegać Prawa, lecz mocno wierzyć, a wtedy uniknie się piekła. Wyznanie Jezusowców, naprawdę wierzących w rychłe nadejście Armagedonu, owszem, wciąż istnieje, lecz Kościół rzymskokatolicki na pewno nie pakuje manatek i nie zachowuje się tak, jakby za pięć lat miało już być posprzątane. Ich sprawa. Jest na świecie paru ludzi, którzy wierzą w mesjańskie posłannictwo Jezusa z Nazaretu, lecz na pewno nie są to członkowie tego „Kościoła ubogich” z siedzibą w Watykanie. Rozsiadanie się na tronach ma się nijak do prawdziwego chrześcijaństwa i nazywanie katolików rzymskich chrześcijanami brzmi trochę jak dworowanie sobie z tej religii. Również zwrot „Anno Domini” wygląda na prowokację wobec ludzi pobożnych, bo wprawdzie różnie można wierzyć i sobie Stwórcę przedstawiać, lecz wyobrażać sobie, że człowiek stworzył świat i jest jego panem, oraz oddawać z tego powodu cześć boską jednemu z ludzi – zakrawa raczej na parodiowanie religii niż na wyznawanie jednej z nich. Jest zwyczajem historycznym nazywanie chrześcijaństwa religią, lecz w sensie systematycznym, definicyjnym, jest ono raczej ideologią parareligijną niż religią w sensie ścisłym. Religijność bowiem oznacza cześć dla boskości jako radykalnie innej i wyższej niż człowieczeństwo. Połączenie tych dwóch porządków w jednej syntetycznej „postaci boskiej”, która tyleż jest, co i nie jest człowiekiem, jest bezcielesna i cielesna jednocześnie, to raczej „autoreligia”, czyli kult człowieka, niż wyznawanie takiego czy innego boga.
Ale powróćmy do sprawy periodyzacji dziejów. Ja sam mówię „w epoce chrześcijańskiej” i „przed epoką chrześcijańską”, bo po prostu przyjmuję do wiadomości, że imperium chrześcijańskie (zachodnie i wschodnie) na tyle zmieniło stosunki w świecie, iż zmieniono stare kalendarze na nowy, chrześcijański właśnie. Natomiast określeń „naszej ery”, „przed naszą erą” zupełnie nie akceptuję. Jaka „nasza”? Co to, czy ja jestem chrześcijaninem, żeby uważać epokę chrześcijańską za swoją? To już lepiej „przez ich erą”, „ich ery”, lecz wtedy mielibyśmy nazewniczy antagonizm, niepotrzebnie wprowadzający podziały religijne nawet tam, gdzie nie mają one nic do rzeczy – chrześcijanie pisaliby sobie w zupełnie neutralnych sytuacjach „p.n.e” albo „przed Chr.”, a reszta „p.i.e.”. Trochę bez sensu. Po co takie kwasy? Trzeba być roztropnym i unikać zwady. Bo jak nie, to potem są te wszystkie stosy i obozy. Znamy to.
Zwrot „przed naszą erą” czy – odpowiednio – „naszej ery” jest nader nieudolną próbą laicyzacji kalendarza, a więc nadania mu charakteru neutralnego kulturowo. Nieudolną, bo słowo „nasza” tak czy inaczej wyraża identyfikację kulturową z chrześcijaństwem. Trzeba raz na zawsze z tym skończyć! Nie może być tak, że periodyzacja dziejów odzwierciedla historiozofię jednej z religii czy ideologii. To przemoc symboliczna w czystej postaci. Biedni komuniści chcieli dobrze, a wyszło jak zwykle. Sami pewnie w głębi duszy drżeli przed gniewem Pana Jezusa i wybierali się po śmierci do raju. Kto by się nie wybierał!
Czas dojrzał. Upadek chrześcijaństwa i wyznaniowych reżimów chrześcijańskich, jak te Mussoliniego czy Franco, jest faktem. Mesjasz nie przyszedł i się nie wybiera. Żaden ksiądz katolicki nie wierzy, że wygramoli się z grobu i po zaliczeniu selekcji pójdzie sobie na wieki wieków do raju, jako i ja nie wierzę, że mnie Pan Jezus wyselekcjonuje do piekła, gdzie będę cierpiał męki, rozpamiętując swe bluźnierstwa. A pedofilia kwitnie. A złodziejstwo się pleni. Ciężko Pan doświadcza grzechem swój święty Kościół, oj ciężko. Za to narzucanie teologicznych form świeckiemu życiu publicznemu jest naruszeniem etycznych podstaw demokracji i ugraniem świeckości państwa. Oj, dojrzał, dojrzał – nie ma już „waszej ery”. Skończyła się. Całe szczęście! Było, minęło. Czym prędzej zapomnimy, tym lepiej. Zwycięstwo spod Grunwaldu przyniosło wreszcie owoce – spożyjmy je w końcu. Nie zawracajmy spod murów Malborka, bojąc się papieża i jego wyimaginowanych bóstw.
Namawiam przeto do wszczęcia kampanii na rzecz nowego, niereligijnego kalendarza, który z czasem zastąpiłby ten używany obecnie. Wiele społeczeństw ma naprawdę dość zachodniego imperializmu i odrzuca globalizację kalendarza chrześcijańskiego. Owszem, nie da się go tak po prostu wyeliminować, zwłaszcza w stosunkach międzynarodowych (korespondencja, lotnictwo itp.), lecz na gruncie wewnętrznym okazało się to wykonalne. Chińczycy, Hindusi i wiele innych narodów mają swoje kalendarze, starają się używać ich wszędzie, gdzie to jest możliwe, ignorując kalendarz gregoriański. Sądzę, że to samo powinniśmy czynić w Europie i na całym Zachodzie, proponując światu nowy, niechrześcijański kalendarz globalny, związany nie z religią, lecz z czymś ważnym dla całego świata i możliwym do zaakceptowania we wszystkich kulturach. Mam nawet pomysł – zacznijmy liczyć czas od narodzin Leonarda da Vinci.
Leonardo był postacią zasłużoną dla całej ludzkości. Łączy, a nie dzieli. Był geniuszem, z którego talentu korzysta cała ludzkość. Nikt w jego imieniu nie mordował ani nie tworzył krwawych reżimów. Jego imię nie jest nikomu nienawistne. Nikt nie musi się go bać. Nikt nie uczynił z niego idola i nie oddaje mu boskiej czci, urągając uczuciom religijnym ludzi czczących niematerialnego Boga. Przede wszystkim jednak imię Leonarda jak żadne inne symbolizuje nastanie nowej epoki, epoki, w której wciąż żyjemy – nowoczesności (nowożytności). Nasze czasy są tak inne od wszystkiego, co było wcześniej, że doprawdy trzeba, aby tę chwalebną inność i nowość uczcić kalendarzową cezurą. Leonardo da Vinci urodził się w roku chrześcijańskim 1452. Jeśli by liczyć czas od jego narodzin, do czego świat gorąco zachęcam, mielibyśmy dziś nie rok 2019 po Chr., lecz 567 po L. Jak to łatwo zapamiętać! Po prostu to zróbmy – zacznijmy liczyć czas w ten sposób i jakoś pójdzie. Za pół wieku będą tak robić wszyscy.
A jeśli się mój pomysł nie podoba katolikom, to zanim tu będą mi parskać i szydzić, niechaj sobie odpowiedzą na proste pytanie: czy starcza im wyobraźni, aby ujrzeć świat za sto lat używający wciąż dat kalendarza gregoriańskiego? Czy Chińczycy za sto lat będę wiedzieć, że żyją w niejakim XXII wieku? Dobre sobie. Kochani, możecie nie przyjmować Leonarda – w naszych czasach za to nie poślą was na stos ani głów wam nie zetną, bo „religia miłości” musiała schować swe miecze – ale ten wiek, wiek XXI jest ostatni. Ta bajka naprawdę już się kończy. Długa i krwawa. Ale nawet najstraszliwsza bajka ma swój kres
Kategorie: Uncategorized
Jeżeli to miał być dowcip, to szkoda ze autor nie zaznaczył miejsca w którym należało się smiać. Jeżeli to choć na poły poważnie, to mój komentarz chętnie bym nazwał “Stultitiae Laus”, ale ten tytuł jest już zastrzeżony od dawna przez mnicha Dezyderego z Rotterdamu.
Bo jeżeli oznaczanie daty od narodzin Jezusa z Nazaretu jest odbierane przez znaczną większość mieszkańców naszego globu jako “ich era”, to zastąpienie tej daty datą narodzin Leonarda da Vinci jeszcze bardziej pogłębi tę sytuację. Jezus jest znany muzulmanom, bo wspomina o jego historii Koran, natomiast o da Vincim tam ani słowa. Jako biały czlowiek Leonardo da Vinci będzie też zdyskwalifikowany przez współczesnych bojowników walczących z rasizmem (białym, ma się rozumieć). Dla Chińczyków czy Hindusów da Vinci chyba też jest postacią mało znaczącą, lub wogóle nieznaną.
Jak slusznie zauważa @MEF, uwaga autora jest do tego stopnia “eurocentryczna”, że umknąl mu prawdopodobnie fakt że dla Muzułmanoów dziś jest rok 1440, liczony od daty Hedżiry, w dodatku rok muzułmański jest o 11 dni krótszy od roku astronomicznego (365,2522 dni, 365,2425 dni w kalendarzu Gregoriańskim), wiec u nich lata mijają szybciej. Według tradycyjnego kalendarza chińskiego jest teraz rok 4717, z tym że oficjalnie przyjęto tam użycie kalendarza gregorianskiego).
Poniewaz prawie w każdym szaleństwie mozna znalezć jakieś racjonalne ziarenko, warto przypomnieć, że podobne zapędy nie sa niczym nowym. Rewolucja Francuska w ramach zrywania ze znienawidzonym “Starym Reżimem”, unieważniła kalendarz gregorianski zastepując go liczeniem lat od daty przewrotu; w dodatku zastąpiono tygodnie dekadami, zniesiono niedziele, i zastąpiono stare nazwy miesięcy nazwami poetyckimi podobnymi do nazw do dzis uzywanych w jezykach polskim czy czeskim: “brumaire” (miesiąc mglisty), “nivose” (śnieżny), germinal (kiełkujący), itp. Dojechali do ośmiu lat, oznaczanych cyframi rzymskimi, po czym Napoleon przywrócił stary kalendarz. Bolszewicy w Rosji tez mieli podobne pomysły, lecz pózniej opamietali się i zadowolili się zniesieniem kalendarza Juliańskiego (dotychczas w użyciu cerkiewnym) i zastąpieniem go Gregoriańskim.
I tu dołączam się do propozycji kol. Hartmana, proponując jednakowoż racjonalizatorskie ulepszenie. Ponieważ i tak zawsze jakiś kalendarz bedzie “ich ” a nie “nasz”, to niech już każdy wybierze sobie takiego Leonarda ktory mu najbardziej odpowiada. Pozostawmy Leonarda da Vinci Włochom; Polacy mogą wprowadzić liczenie lat od daty urodzin Leonarda Teligi (28.V.1917, czyli mieliby teraz rok 102) albo od urodzin sympatycznego aktora, bankiera Kramera z filmu “Vabank”, Leonarda Pietraszka (06.IV.1936, teraz by byl rok 86-ty). Amerykanom można zaproponować liczenie czasu od daty urodzenia Leonarda di Caprio (11.XI.1978, obecny rok bylby wtedy 45-ty). Szwajcarzy i Rosjanie mogliby oddac hołd Leonhardowi Eulerowi (15.IV.1707, obecny rok bylby 202-gi). I tak dalej. A Chińczycy, Hindusi, Muzułmanie, Indianie i Murzyni w Afryce niech sobie robią co chcą.
A żydowski, a żydowski? My też, my też!
Jak już bzdura to czemu nie.
Hartman jest tak eurocetrystyczny że systematycznie zapomina ż ta kultura znajduje się w procesie wymarcia i w 2100 w najlepszym wpadki będzie sługą innych kultu a w najgorszym, przykrym wspomnieniem.
Oświecenie europejskie będzie uczone na trzech lekcjach i to nie wszędzie. Leonardo będzie znany jako niezły malarz wymarłego imperium.
Propozycja Hartmana brzmi rownie powaznie jak oferta zakupu Grenlandii, wiemy do czego dopowadzila odmowa. Pan Hartman latwo moze przebic amerykanskiego prezydenta i obrazic sie na caly swiat. A tak na powaznie polecam ksiazke Waltera Isaacsona ”Leonardo da Vinci”. Leonardo, mimo ze nienawidzil wojen, marzyl rowniez o karierze wojskowego inzyniera i znana jest jego sklonnosc do wiązania swego losu z silnymi osobowościami o dyktatorskich zapędach, przez jakis czas byl na przyklad jego chlebodawca bezlitosny tyran i morderca Cezar Borgia.
Ale w pełni sie zgadzam z wymową artykułu.
A ja bym zaproponował (już teraz poważnie) za początek uznać początek historii sumeryjskiej, właściwie początek cywilizacji ludzkiej w aktualnym wydaniu (wcześniej też coś było, ale nie ma dokumentacji). Niedługo będzie to rok 5780. Dla dokładności, niech astronomowie pogłówkują.