Marian Marzynski

Po powrocie z syberyjskiego zesłania rodzina carskiego leśniczego Witalisa Jankowskiego osiedliła się w Radomiu. Tam, w roku 1935 pobrali się przyszli rodzice Grażyny — Alfred Jankowski i Zofia Mackiewicz. Za swoją całą nauczycielską pensję, w prezencie ślubnym, Zofia kupiła Alfredowi, absolwentowi szkoły mierniczej w Łomży, najnowszy aparat fotograficzny Rolleicord V Model K3C, który przydawał mu się przy mierzeniu podradomskich gruntów.
Po urodzeniu się Grażyny, ojciec stał się rodzinnym fotografem, a matka — kronikarką.



11 czerwca. Już miesiąc ma moja córeczka. Jesteśmy na letnisku u Maryny, siostry Freda. Jestem ogromnie szczęśliwa, że mam tę dziecinę, włoski ma ciemne, oczy na razie nieokreślonego koloru, nosek zadarty do góry, bidulka, za silnie przygrzało ja słonko i z buzi schodzi skórka.
19 sierpnia. Córka lubi jeździć wózkiem, podoba jej się kołysanie, choćby się jechało po najgorszych wertepach, to śpi w najlepsze. W dzień dość często krzyczy, wtedy Fred bierze ja na ręce, a jej się to widać podoba, bo uspakaja się i zasypia, a ojciec dumny, że ululał córę, oj, ten ojciec!
27 września. Urosła moja córa, już prawie nie mieści się w beciku, coraz to z niego wypełza niczym gąsienica. Od paru dni daje córeńce sok z marchwi, nie umiem poznać czy jej smakuje, ale wiem, że dobrze wpływa na trawienie. Strasznie rozbrykana jest ta dziewczyna, dziś nad ranem miałam potężnego stracha, becik był związany, córeczki nie było, jak ślimak zostawiła skorupę, a sama wypełzła i główka już była między siennikiem a ścianą.
17 listopada. Dziś wykluwa się jej pierwszy ząbek, siekacz na dole, to jest mój ząbek, bo ja go wykryłam. Ogromnie lubi lalkę — krakowiankę, łapie ja za wstążki i korale, za głowę, i wszystko pakuje do buzi.

6 stycznia. Na nowy rok ochrzciliśmy córkę. Tyle było projektów: i Hanna i Kalina i Marta, ale nazwaliśmy ja Grażyna, a na drugie Zofia. Od ojca chrzestnego dostała złoty medalik (Matka Boska Częstochowska) na srebrnym łańcuszku, od matki chrzestnej sukienkę i kapturek.
10 lutego. Dziś Grażynka powiedziała „ma-ma-ma-ma”, ale nie patrząc na mnie. Jest bardzo wesolutka, ale jakoś za mało przybywa na wadze. Pierś dostaje już tylko dwa razy na dobę. Dr Wrońska powiedziała, że może dostaje za rzadkie kaszki.
9 kwietnia. Iskierka po prostu, sekundy nie usiedzi, wszystko ją interesuje, wszystkiego musi dotknąć, posmakować, a na łóżku skacze jak piłeczka, z materacyka wyskubała już prawie wszystkie nitki, dostała już pierwsze butki, coraz śmielej stawia kroki, ale ja się martwię, bo kości w nóżkach jeszcze giętkie i wyginają się, już są lekko wykrzywione. Zmartwienie mam, że córka nie chce siadać na nocnik, nawet nie daje się wysadzić, nie mogę dojść przyczyny.
12 maja. Ojciec zrobił Grażynce drewniane kółeczko na nocniczek, obite aksamitem, żeby nie było jej zimno, gdy siada. Z początku strasznie się bała tego kółka, ale dzisiaj rano siadła, co za wielka uroczystość!
.
18 maja 1938. Córa ma już roczek. Dziś zostałam babcią, a Fred dziadkiem, bo Grażynka ma „córeczkę”, woła na lalkę „dzidzi-dzidzi”, ja ją ubieram, a ona rozbiera. Wyrżnął się jeszcze jeden nowy ząbek, przedni siekacz. Pełno jest jej teraz wszędzie, wszystko ściąga, papiery rwie, niech jednak broi, niech rusza, byleby była zdrowa, ta moja złota rybka.

11 maja 1939. Panienka ma dwa latka. Sama, sama, sama otworzy drzwi, sama będzie jadła, sama nałoży butki, buzię pomaże jedząc, ale niech je sama, jak się zmęczy to ją podkarmię. Jak kto stuka to ucieka spod opieki służącej i otwiera drzwi, nawet klamkę sama dociąga.
15 maja. Umie się już przeżegnać, tylko nie rozumie co to znaczy, kiedyś powiedziała do mnie „Mamusiu, kup to w imię ojca”. Swojej lalce każe się przeżegnać po obiedzie.
20 maja. Sama robi siusiu, przysiada na środku podwórka i leje sobie na sandałki, ale majteczki spuści i zaciągnie całkiem przyzwoicie.
25 maja. Wczoraj jedna rzecz mnie zmartwiła, Grażynka zadeptała nóżką mrówkę, a potem żuczka, musiała widzieć jak robiły to inne dzieci, skarciłam ją za to, ale inne zwierzęta jak koty, psy, kury i kaczątka, bardzo lubi i wcale ich nie krzywdzi, wczoraj, gdy karmiła kury, a one odleciały, zaczęła płakać.

9 września. A więc straszna wojna z Niemcami, którzy napadli na nasz kraj, 6 dni dopiero, a uciekaliśmy już 3 razy do Pionek i z powrotem, bo w Radomiu straszliwe bombardowanie, o 50 metrów od naszego domu spadła olbrzymia bomba, dół na 5 metrów głęboki i 3 metry szeroki, szyby drżały i tynk się sypał, nie wiadomo było gdzie się kryć. Gdy się ściemniło, rowerami pognaliśmy we troje, 36 kilometrów, do rodziny w Kozienicach, Grażynka u ojca na siodełku, doskonale zdała egzamin, z apetytem jadła suchy chleb i popijała wodą, domagając się, żeby jej nie karmić, sama, sama. W Kozienicach pożegnaliśmy się z Fredem, który rowerem musiał pojechać do wojska za Wisłę. Czy jeszcze kiedyś się z nim w zobaczymy? W dzień znów waliły bomby, w nocy uciekliśmy do gajówki w lesie. W gajówce mieściło się 7 rodzin, śpimy na podłodze na gołej słomie, brakuje żywności. Grażynka wszystkim się przysłuchuje, aż nagle mówi córce gajowej „ty chorelo”, co oczywiście znaczyło „cholero”, zwróciłam jej uwagę, że tak się nie mówi. Okropnie się boję, żeby nie została sama na świecie. Jeżeli ma nas spotkać śmierć, to niech spotka nas obie jednocześnie.
12 września. Od paru dni jesteśmy w Radomiu. Na gajówce nie można było wytrzymać, pociski leciały nam nad głowami. Grażynka pojechała na furze, ja na piechotę. Przed wojną furmanka kosztowała 2 zł, teraz chciał 150, wytargowałam się na 70. Po drodze obrabował mnie Niemiec. Zszedł z motocykla i zabrał mi pamiątkowy zegarek od Freda.
3 listopada 1939. Wpis ojca Grażyny. Dziś upłynęło dwa tygodnie od mojego powrotu z tułaczki wojennej po kresach. Wróciłbym wcześniej, ale straszyli mnie, że powrót jest niemożliwy, okazało się, że poza sforsowaniem Bugu, podróż miałem całkiem dobrą. Zocha narobiła takiego krzyku, że po chwili cały dom wiedział o moim przybyciu. Grażynula urosła, zmądrzała, ale na początku nie bardzo szła do ojca, obawiała się go jak każdego obcego. Ale teraz jest już normalnie, idziemy na spacer, kupujemy obwarzanek „bajgiełe”, który Grażynula z ochotą chrupie.


W 1942 roku urodził się brat Grażyny, Janusz. Alfred znów mierzył okoliczne pola. Gdy brakło gotówki, rolnicy płacili produktami. W domu nie brakło świeżego jedzenia. Dom, w którym mieszkali Jankowscy stał naprzeciwko murów radomskiego getta, ale Grażyna dowiedziała się o tym od rodziców dopiero znacznie później w Gdyni, dokąd przenieśli się po wojnie. Mając 18 lat po raz pierwszy w życiu, usłyszała słowo „Żyd”. Skojarzyła to sobie z szeptami jak zapamiętała z klatki schodowej radomskiej kamienicy.
cdn
Poprzednie odcinki
Wszystkie wpisy Mariana
Kategorie: Uncategorized