Uncategorized

Ożeniony ze szlachcianką (19)

Marian Marzynski


Pradziadek Grażyny, Bartłomiej Jankowski, szlachcic herbu „Ogończyk”, urodzony w roku 1814 w powiecie bobrujskim, guberni mińskiej, pułkownik armii carskiej, pozbawiony majątku i zesłany po Powstaniu Styczniowym w głąb Rosji,nie przestaje nas intrygować. Za jakie przewinienia go zesłano i dlaczego na zdjęciu u schyłku swego życia, nosi mundur i medale? Czy pozostał emerytowanym carskim pułkownikiem? A może założył ten mundur tylko do fotografii? Odpowiedzi na te pytania są na 24 stronach akt pułkownika Jankowskiego w moskiewskim Archiwum Wojskowym, na które wciąż czekamy.

Jego żona Ewelina, szlachcianka z rodu Okołów urodziła im dwanaścioro dzieci: Czesław, Maria, Emilia, Leopold, Adolf, Ewelina, Bohdan, Władysław, Antoni, Leonia, Robert i Witalis.

Najstarszy Czesław jako niemowlę, w roku 1865 wyjechał z rodzicami na zesłanie. Wysłano go do szkoły w Wilnie, potem studiował miernictwo w Odessie. Pracę znalazł na granicy perskiej, działał tam w polskim ruchu narodowym, umarł w Wilnie nie doczekawszy niepodległości. Najmłodszy syn Witalis, po studiach leśniczych w Odessie, założył rodzinę w Kazaniu, tam urodził się ojciec Grażyny.

Jej pradziadkowy kuzyn, Jacek Jankowski, odkrywa przed nami losy innego z dwunastu: Leopolda Bartłomieja Antoniego Jankowskiego, z którego akt w carskim departamencie leśnictwa w Petersburgu, dowiadujemy się, że urodził się w roku 1868, ale nie piszą gdzie. Taki jest tytuł jego teczki;

Янковский Леопальд Варфоломеевич 
Шифр Ф. 387 Оп. 24 Д. 12491 
Название фонда ЛЕСНОЙ ДЕПАРТАМЕНТ МЗ 
Опись Ф. 387 Оп. 24

Studia leśnicze ukończył w Moskwie. Jeżeli Moskwa była miejscem jego urodzenia, to mieszkali tam jego rodzice, a więc zesłanie pułkownika Jankowskiego nie było drastyczne. A może odwoływał się do sądu wojskowego i wygrał?

Więcej o Leopoldzie Jankowskim dowiadujemy się z „Kurjera Litewskiego” z 15 kwietnia 1915 roku. Jest to drugi rok pierwszej wojny światowej: koalicja Rosji, Francji, Anglii, a później Stanów Zjednoczonych przeciwko przymierzu austro-węgiersko-niemieckiemu z pomocą Turcji i Bułgarii. Niemcy zajmują Warszawę. Austriacy okupują Przemyśl. Wojska niemieckie wchodzą do Wilna.

W Mitawie, powiatu bobrujskiego, prezesem Towarzystwa Dobroczynności jest Leopold Jankowski, który mówi „Kurjerowi Litewskiemu”, że w akcji zbierania datków na ofiary wojny, pewna Litwinka, „nie mając niczego innego, w darze chustce wełnianą złożyła, powiadając, że chętnie dałaby i drugą, lecz ta jej dzieciom potrzebna”.

Recenzując wileńską premierę operetki „Hrabia Luxemburg”, pisze „Kurjer Litewski”: „Czas wielki zerwać ze wszelką narzucaną nam tandetą, nie bacząc czy z zachodu, czy ze wschodu ród swój ona wiedzie i zwrócić się do swojskiej skarbnicy ludowej.”

W tym samym numerze reporter odkrywa przestępstwa na stacjach kolejowych: „powstała oryginalna organizacja pośredników, zaś pośrednikami tymi są znowu przeważnie żydzi”.

Inne odkrycie Jacka to świadectwo ślubu córki Leopolda, Marii Jankowskiej, lat 22, z Mieczysławem Korsunem, lat 33, który odbywa się 2 września 1922, w parafii Opieki Najświętszej Marii Panny w Radomiu. Oboje pochodzą z Mitawy, ale teraz, po Traktacie Ryskim, który powiat bobrujski wyłączył z granic Polski, Mieczyslaw Korsun znajduje pracę w nadleśnictwie Kozienice, pod Radomiem, kto wie, czy nie z poręki teścia — leśniczego. Inny możliwy protektor, to nadleśniczy Witalis Jankowski, brat Leopolda, dziadek Grażyny, który po 30 latach w nadleśnictwie carskim w Kazaniu, przenosi się z rodziną do Radomia kontynuując tam swoją karierę leśnika. Tak wygląda się akt ślubu:

Maria Jankowska — Korsun, kuzynka ojca Grażyny, miała w rodzinie przydomek „Maruta”. Moje odkrycie Korsunów zaczęło się w samolocie. Tak je opisuje Małgorzata Korsun- Juszczyk:

Odkąd wyjechałam z Polski w 1981 roku po trzecim roku anglistyki w Łodzi, najpierw do Londynu, potem dalej w świat z moim mężem — dyplomatą australijskim, co roku przylatywałam do Polski, odwiedzić moich rodziców. W końcu bycie jedynaczką do czegoś zobowiązuje! Pożegnania były traumatyczne: szczególnie z tatą, którego płuca były jak sito po 30 latach palenia papierosów. Każde pożegnanie mogło być ostatnim. W takim nastroju wsiadłam do samolotu do Rzymu, skąd łapałam połączenie do Australii. Obok usiadł rozmowny pan, o baaardzo miłym głosie, który zaczął mnie odpytywać: dokąd pani leci, gdzie pani mieszka, co pani robiła w Polsce. Odpowiadałam półsłówkami, bo nie byłam w nastroju na nowe znajomości. Wyczul moja ostrożność, więc zaczął opowiadać o sobie: nazywa się Marian Marzyński, mówi, kiedy wyjechał z Polski i w jakich okolicznościach, o rodzinie, o dzieciach, o Chicago, gdzie mieszkają. W sumie 2 godziny lotu upłynęły nam na tyle milo, że wymieniliśmy się adresami.

Na Boże Narodzenie dostaję kartkę z życzeniami, wiec jako dobrze wychowana osoba odpisuję, dodając, że będziemy w Chicago w okolicach marca przyszłego roku, wiec byłoby miło, gdybyście mieli czas i ochotę, umówić się na drinka. Na to dostaję wiadomość od Mariana, że oni mają w Chicago B&B i możemy się u nich zatrzymać. Mąż pyta zdziwiony co to za facet, gdzie go spotkałam, jak słyszy, że w samolocie, staje się mniej podejrzliwy.

Były to czasy BC (before computers), posługiwaliśmy się piórem wysyłając listy i pocztówki. I właśnie taką wysłałam Marianowi z datą i godziną naszego przylotu do Chicago. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale podpisałam się pełnym imieniem i nazwiskiem: Małgorzata Korsun-Juszczyk. Marian odbiera nas z lotniska, wiezie do cudnego domu. Pierwsze pytanie Grażyny; czy ty jesteś Korsun? Potwierdzam, a na stole leży ogromna płachta drzewa genealogicznego jej rodziny: oczywiście ciotka Jankowska — Korsun „Maruta”, kierowniczka domu FWP w Karpaczu, często spędzaliśmy tam wiosenne lub zimowe ferie. Była pogodna, pełna życia kobieta, taką ja pamiętam.

Posłałem ten eme-mail kuzynowi Grażyny, Maciejowi Jankowskiemu, który tak nam odpisał:

Ferie u Cioci Maruty! Z Gdańska jechałem pociągiem do Jeleniej Góry, stamtąd pociągiem do Karpacza i pieszo wzdłuż strumyczka. Spędziłem tam wiele pięknych dni. Mając około 11 -14 lat (czyli około 1959-62) mieszkałem w „Małgosi”, jadłem zupy mleczne na śniadanie, tańczyłem przy radio w świetlicy, chodziłem w metrowym śniegu na Czarną Kopę i Śnieżkę usiłowałem jeździć na nartach po polu przed domem wczasowym, a Tadzik Korsun pokazywał mi jak. Ciocia Maruta była fantastyczną kobietą, pełną energii i humoru, zawsze z dwoma jamnikami, suczką Nelli i nie pamiętam imienia pieska, który często próbował mnie ugryźć. Małgosi Juszczyk oczywiście nie mogłem spotkać, bo bywała tam pewnie 10 lat później. Mamy z nią wspomnienia z dokładnie tych samych miejsc, nie wiedząc nic o sobie. Buziaki, Maciek.

I znów Małgosia Korsun – Juszczyk:

Jaki miły e-mail od Maćka Jankowskiego! Chodziliśmy tymi samymi drogami! w Karpaczu. Ciotka Maruta była bardzo energiczna i miała równie zamaszysty charakter pisma, a prowadziła bardzo ożywioną korespondencję. Jej listy/kartki były zapisane doszczętnie, każdy skrawek miał jakąś wiadomość z dużą ilością wykrzykników i podkreśleń; „Piszcie!!!! Nic nie wiem co się dzieje!!!” etc. Pracowała w domu Funduszu Wczasów Pracowniczych „Górnik” . Nawet jej adres pamiętam: Olimpijska 3 m 1…

Ostatnio dowiedzieliśmy się, że istnieje bogate archiwum Jankowskich-Korsunów. Maruta Jankowska nie żyje, ale jej synowa Hanka Korsun zachowała je w swoim domu, w Karpaczu. Obiecała, że jak skończy się Covid, pojedzie tam i otworzy je.

Cdn


Poprzednie odcinki

TUTAJ


Wszystkie wpisy Mariana

TUTAJ


Ożeniony ze szlachcianką ( 19 )

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.