
W roku 1967 pierwszy sekretarz partii Gomułka używał przenośni. Mówił na przykład: krawiec kraje, jak mu materii staje (chodziło o socjalistyczną ekonomię), albo: z próżnego i Salamon nie naleje (chodziło o króla Salomona), lubił też akcentować słowa: wzro-sła pro-dukcja se-ró-w , w tym tyl-ży-cki osiem procent. Po wygranej przez Izrael wojnie sześciodniowej z Egiptem Gomułka powiedział, że pojawiła się w Polsce piąta kolumna syjonizmu i że obywatele polscy pochodzenia żydowskiego powinni zadeklarować swoją lojalność wobec Polski Ludowej, albo opuścić kraj. Robotnikom wkładano w ręce transparenty z napisami, których treści nie rozumieli: Syjoniści do Syjamu!. Przypomniała nam się wojna.

Grażyna przeżyła ją na wsi, pod Radomiem, gdzie jej ojciec, zubożały szlachcic Alfred Jankowski, za swoje usługi miernicze dla rolników, płacony był świeżym masłem i jajami. Uważała, że powinniśmy zwiewać, gdzie pieprz rośnie i tak mnie przekonywała: – Nie Marzyński, a Marzyciel powinieneś się nazywać, nie masz pojęcia o polskim antysemityzmie, a ja pamiętam, co się mówiło o Żydach w Radomiu i w Gdyni, jak się stąd nie ruszymy, kochany Marysiu, to zgniotą cię tu jak muchę palcem na ścianie.

Mojej matce przypomniało się warszawskie getto.

Zaczęliśmy się zastanawiać czy nasz nowo narodzony Bartosz powinien, jak my, żyć w kłamstwie.
Pierwszy wyjechał nasz przyjaciel i mój szef w radiu i telewizji, Andrzej Kamiński, polsko-żydowsko-szwajcarski komunista, który 15 lat wcześniej przyjechał do Polski, żeby budować tu socjalizm.

W 1967 roku, przed zebraniem, na którym miano go wyrzucić z partii za syjonizm, zadzwonił do sekretarza POP (Podstawowej Organizacji Partyjnej): — Tu mówi byk, zawiadamiam, że corrida odbędzie beze mnie.
Potem dowiedzieliśmy się, że na stacji granicznej w Zebrzydowicach, w drodze do Izraela, celnik, szukając brylantów, wkładał Andrzejowi rękę do tyłka. Nie wiem, czy wtedy używano już plastikowych rękawiczek.
W 1968 roku w Instytucie Techniki Budowlanej odkryto, że mój ojczym Daneczek był członkiem przedwojennej partii żydowskiej Poalej Syjon Lewica, więc nic dziwnego, że „miał pogardliwy stosunek do swoich podwładnych”. Usunięto go z partii i posłano na wczesną emeryturę.

Ktoś powiedział: – Inżynier Marzyński ma syna na eksponowanym stanowisku w telewizji, czy nie powinniśmy zawiadomić tamtejszej organizacji partyjnej, jakiego to ma on ojca? – Nie trzeba, odpowiedział sekretarz POP, towarzysze w telewizji sami będą wiedzieli co z nim zrobić.

Mimo otaczających mnie szeptów: „Żyd”, wciąż czułem się w Polsce dobrze. Robiłem telewizyjne turnieje miast i filmy dokumentalne. Jeździliśmy garbusem – Volkswagenem. Po niewielkim pożarze sąsiedniego domku fińskiego miasto pozwoliło nam go odbudować. Wyprowadziliśmy się od rodziców. W państwowych „Desach” kupiliśmy modne wtedy, poniemieckie „antyki”.

Testując wolność jaka pozostała nam w Polsce, postanowiliśmy bywać na przyjęciach zachodnich ambasadach. Zaprzyjaźniliśmy się z Simonsami. Tom był wtedy sekretarzem, po latach wrócił do Warszawy jako ambasador Stanów Zjednoczonych. W ambasadzie francuskiej do kelnera, o którym wiedziało się, że pracuje dla SB, mówiło się „panie kapitanie”. Głos w słuchawce: – Tu mówi major z komendy stołecznej MO, chciałbym zapytać, o czym mówiło się wczoraj u Kanadyjczyków. – O dupie Maryni, odpowiedziałem majorowi, czy nie wie pan, że chodzi się tam tylko na wyżerkę?
40 lat później, w mojej teczce w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, znalazłem „notatkę służbową” o wcześniejszych naszych kontaktach towarzyskich z zachodnimi dyplomatami.8

Innym testem było wystąpienie o paszporty turystyczne do Francji, dokąd jeździliśmy dotąd bez przeszkód. Tym razem długo nam nie odpowiadano, co było sygnałem do emigracji. Ale na wszelki wypadek zadzwoniłem do sekretarki dyrektora biura paszportów: – Co się dzieje z naszymi paszportami? – Chwileczkę, panie redaktorze, zapytam towarzysza Roszaka, a po chwili: – Paszport jest w drodze.
Cel naszej podróży był jednak inny: pojechaliśmy do Kopenhagi, gdzie mieszkała już pierwsza grupa żydowskich emigrantów marcowych. W Kopenhadze był też mój mentor z Wytwórni Filmów Dokumentalnych, Jerzy Bossak, zaangażowany jako konsultant duńskiej produkcji filmowej.
Po zaledwie trzech dniach w Kopenhadze, gdzie Bossak zorganizował mi spotkanie z duńskimi filmowcami, z takimi konkluzjami dojeżdżaliśmy do autobahn Berlin–Warszawa: 1) marcowi uważają, że duński jest nie do nauczenia, a adaptacja w Danii – niemożliwa, 2) Bossak uważa, że w tym małym kraju nie ma miejsca dla polskiego filmowca.
Usiedliśmy z Grażyną przy kawie tuż przed zjazdem na autostradę; skręt w prawo miał oznaczać kolejne wakacje we Francji, skręt w lewo, powrót do Warszawy i emigracja do Danii, która oferowana polskim Żydom prawo azylu. Skręciliśmy w lewo.
Jednym tchem wbiegłem na trzecie piętro budynku telewizji. Przy drzwiach do gabinetu wiceprezesa, czekała jego sekretarka, Tereska Modelska. – Prezes czeka, powiedziała z poważnym wyrazem twarzy, a znana mi była z tego, że pierwsza śmiała się z moich dowcipów. Towarzysz Stefański, wiceprzewodniczący Komitetu do Spraw Radia i Telewizji, powiedział: – No cóż, każdy człowiek musi się w życiu określić, zwalniamy redaktora z dniem dzisiejszym, zatrzymujemy wszystkie nie- nadane programy, ale zaległe honoraria wypłacimy.

Dyrektor programowy Łoziński, w którym po latach, w mojej teczce, odkryłem kapitana bezpieczeństwa, autora donosów na „Turniej miast”, tak się do mnie odezwał: – Marian, jesteś jedynym Żydem, któremu nie obawiałbym się opowiedzieć antysemickiego dowcipu – i ty wyjeżdżasz? Dlaczego? Na co ja: – Bo nie chcę być dłużej Pomnikiem Nieznanego Żyda.
Milicjant w biurze paszportów dyktował Grażynie podanie:
Ja, niżej podpisana Grażyna Marzyńska, decyduję się na wyjazd z mężem do Izraela w celu emigracji, świadoma tego, że jako osoba nie żydowskiego pochodzenia, będę tam prześladowana.
Z dokumentami podróży w rękach, świadczącymi, że nie jesteśmy obywatelami Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, pojechaliśmy odebrać od stolarza skrzynię, w której miało się pomieścić nasze mienie. Skrzynia zaadresowana była do Kopenhagi, ale na pytanie, dokąd się wyjeżdżało, trzeba było odpowiadać: do Izraela. Było na nasze ostatnie polskie kłamstwo. 10
Zachowała się lista bagażowa, którą podpisał kontroler celny Wielądek Leopold i konserwator zabytków m.st. Warszawy, mgr inż. arch. Mieczysław Kuźma. Oto niektóre z 293 pozycji:
Rzeźba drewniana „Ucieczka z Egiptu” (zabytek). Rzeźba w żelazie przedstawiająca smoka (moja nagroda filmowa). Rzeźba w drzewie „Chrystus frasobliwy” (zabytek). Wazonik biały porcelanowy z napisem „Rosenthal” (zabytek). Szklanki z kryształu rżnięte (w ramach limitu 15 kg). Tasak. Tłuczki do kartofli (2 sztuki). Nożyce do cięcia drobiu. Popielniczka w kształcie muchy. Ścierki (25 sztuk). Kalesony: długie, męskie 6 sztuk, krótkie 7 sztuk. Pierożki na głowę (2 sztuki). Ramiączka do ubrań (50 sztuk). Prawidła do obuwia (8 sztuk). Spinacze do wieszania bielizny (50 sztuk). Skórka barania 30×39, czarna, z długim włosem. Bagnet na szaszłyki. Wódka 5 litrów (niedopuszczone do wywozu). Obrączki złote (2 sztuki w limicie złota). Karty do gry (2 talie). Świątki: kobieta i mężczyzna z kwiatem, rodzina święta. Głowa mężczyzny (zabytek). Był to Grażyny rysunek mojej głowy.
Po odebraniu wiz sekretarka ambasadora Danii przedstawiła mnie swemu szefowi, który miał przygotowany list do swego kolegi szkolnego, prezesa duńskiej telewizji, polecający mnie, jako autora najlepszych programów w polskiej TV.
Na granicy w Cieszynie celnicy, którzy w turnieju wygrali przeciąganie liny z górnikami z Tarnowskich Gór, zamiast sprawdzać nasz bagażnik, zaparzyli dla siebie i dla mnie, 12 kaw po turecku. Wyjeżdżałem z Polski, tak jak się wychodzi z przyjęcia: dziękuję, bawiłem się dobrze, ale mam dość, jestem zmęczony.
Transatlantyk „Batory” połączył mnie z Grażyną. Na polskich frachtowcach odkrywaliśmy świat. Kolejny statek czekał na nas w Kopenhadze.

Wycofany ze służby i przycumowany przy kopenhaskim nabrzeżu, parowiec Sct.Lawrence był w czasie duńskiej „rewolucji porno” lat 60., nocnym klubem z pokazami spółkowania na żywo. Teraz, z braku miejsc hotelowych w Kopenhadze, stał się schronieniem dla pięciuset polskich Żydów, których sekretarz Gomułka nazwał „piątą kolumną”.
Poprzednie odcinki TUTAJ
Kategorie: Uncategorized