.

Rok 1984. Świeżo po rozwodzie 40-letnia Madlyn, żeby przerwać samotność, postanawia pomóc młodej parze polskich emigrantów w stawianiu ich pierwszych kroków w Ameryce. Spotykają się na lotnisku O’Hare w Chicago.


Dwudziestoletni Maryla i Bohdan, nie widząc po stanie wojennym swojej przyszłości w Gdyni, zaraz po ślubie lądują się w niemieckim obozie dla uchodźców, gdzie po kilku miesiącach dostają amerykańskie prawo azylu. Grażyna i ja kojarzymy ich z naszym własnym losem: 5 lat temu, w Danii, byliśmy w podobnej sytuacji. Tak jak my szliśmy na lekcje duńskiego, tak oni poszli na angielski.

This is a girl – mówi nauczycielka, pokazując figurkę dziewczynki, a potem inne figurki: chłopiec, domek, kotek, piesek, banan, pomidor, samolocik, samochodzik, rowerek. Maryla powtarza głośno każde słowo.

Jak dawno jesteście w Ameryce? – pyta nauczycielka. Od dwóch dni – odpowiadają. Jak na dwa dni, to nieźle mówicie po angielsku – śmieje się nauczycielka, a z nią cała klasa.

Mieszkają u Madlyn w „Chicago Bungalow”. Salon, jadalnia i kuchnia na dole, dwie sypialnie na górze, jedna łazienka. Madlyn pokazała im, jak wyglądają amerykańskie pieniądze i co można obejrzeć na każdym kanale TV. Mówi do nich „kochane dzieci”, ale oni uważają, że kieruje się tylko interesem. Dzieli się z nimi swoją żywnością, ale dopiero, wtedy gdy jest już lekko nieświeża.

Odkryli również nieporozumienie w używaniu wspólnej łazienki. W Polsce, żeby nie roznosić zapachu, po użyciu wspólnej łazienki, zamyka się drzwi. W Ameryce zostawia się je otwarte, bo zamknięte oznaczają, że ktoś tam jest.
Zatrudniła ich fabryka sałatek. Maryla pracuje na taśmie kapusty. Bohdan wypełnia pojemniki z majonezem. Komorne, które płacą Madlyn uważają za wygórowane. Jak uzbierają trochę pieniędzy, wynajmą coś tańszego poza miastem.

W niemieckim obozie dla uchodźców Maryla i Bohdan zaprzyjaźnili się z Bogusiem i Wieśkiem. Boguś nakładał w Polsce gorącą smołę na dachy. Starszy od niego Wiesiek był taksówkarzem. W Warszawie zostawił żonę i córkę. Gdy obaj znaleźli się w Chicago, Maryla i Bohdan polecili ich w fabryce sałatek, uprzedzając, że pożywianie się w czasie pracy na taśmie jest surowo zabronione. Niestety któregoś dnia Boguś był głodny i obaj wylecieli z pracy.
Wiesiek, który uważa się za doświadczonego życiowo, już w obozie starał się kierować życiem Bogusia. W Chicago, żeby się szybko wzbogacić – powiedział Wiesiek – powinniśmy założyć przedsiębiorstwo remontu cieknących dachów. Z pierwszych oszczędności kupią stary samochód, który gdy Wiesiek go zreperuje, stanie się własnością przedsiębiorstwa. Za grosze wynajmą wspólny pokój w polskiej dzielnicy Chicago.

Pierwszą klientką miała być właścicielka tego mieszkania, ale Boguś zdecydował, że w Ameryce czekają go lepsze zajęcia niż smołowanie dachów.

Mam już dość twojego skąpstwa, jak długo jeszcze mamy spać w jednym łóżku i wyrywać sobie kołdrę? – powiedział Boguś i wyprowadził się do dziewczyny, którą poznał w polskiej restauracji.
Maryla i Bohdan wynajęli dwupokojowe mieszkanie, o 60 dolarów tańsze od wspólnej z Madlyn kuchni i łazienki. Maryla została szefową na kapuście , a Bohdan asystentem kierownika produkcji sałatek.


Celem Bohdana jest uzyskanie karty kredytowej. Prosi mnie o korektę jego listu do sieci SEARS, w którym pisze, że jest z zawodu mechanikiem, będzie u nich kupował narzędzia, a jego karta kredytowa przyda się nie tylko jemu, ale również im.

Boguś na balu Legionu Młodych Polek, Przyprowadził go tu Rako, „król życia” chicagowskiej Polonii. Spójrz na niego, to jeden z najbogatszych – mówi Rako, wskazując ojca debiutantki. A wiesz jak się dorobił? pyta Boguś. Od lat kręci polskie kiełbasy na Milwaukee Avenue – odpowiada Rako.

Z polecenia Rako Boguś znalazł stałą pracę na dachach. Kupił na raty samochód i wkrótce miał wypadek. Rako zaprowadził go znajomego polskiego lekarza ubezpieczeniowego, który u ofiar wypadków szuka co najmniej wstrząsów mózgu. .
Rako zapewnia Bogusia, że na wypadku samochodowym się zarabia.


Wiesiek, który zmywa naczynia w polskiej restauracji, znalazł się w szpitalu. Po wypiciu z Bogusiem Wiesiek wrócił do zadawnionych konfliktów we wspólnym pokoju. Wściekły Boguś kilkoma uderzeniami w głowę powalił go na ziemię.
Zupełnie inną historię opowiada Wiesiek polskiej pielęgniarce: napadło go na ulicy trzech Murzynów, jeden zabrał mu portfel, drugi przewrócił na ziemię, a trzeci zaczął go kopać.

Po wyjściu pielęgniarki zapytałam Wieśka, dlaczego nie powiedział jej prawdy. Nie chciałem psuć Polakom opinii w Chicago – odpowiedział, a patrząc na Bogusia, dodał:
Nie bój się, ten chuj za swoje dostanie, wynajmę na niego gang.

W dniu, w którym Bohdan otrzymał kartę kredytową American Express, urodził się Daniel. Z myślą o nim rodzice zmienili swoje nazwisko Popielarczyk na Popiel, dużo łatwiejsze do wymawiania. Grażyna i ja będziemy rodzicami chrzestnymi Daniela.


Tak kończył się mój film „Witajcie w Ameryce”, który – pokazany w publicznej telewizji – miał świetne recenzje. Ktoś nazwał go „patosem emigracji”, opisem świata nowoprzybyłych, „o którym tak mało wiemy”.
Po premierze adwokat Legionu Młodych Polek zażądał od telewizji przerwania rozpowszechniania tego filmu lub wyłączenia sceny Balu Debiutantek, ponieważ rozmowa Rako z Bogusiem na temat ojca debiutantki „kręcącego kiełbasy na Milwaukee Avenue”, zniesławia zasłużoną polską instytucję.
Recenzent gazety polonijnej dziwił się, dlaczego zamiast filmować ludzi sukcesu, jak ja sam, do filmu wybrałem nieudaczników, a pewien czytelnik napisał prosto z mostu: „Pan Marzyński nie żyje wśród nas. On żyje z nas”. Czyli tak jak się pisało o Żydach w przedwojennej, antysemickiej Polsce.
Bohdan szybko awansował na managera fabryki metali, a Maryla zarządzała całą produkcją sałatek. Często przyjeżdżali na majówki do naszej farmy, najpierw sami, a potem z małym Danielem. Odwiedzali nas od czasu do czasu Wiesiek i Boguś, którzy mieszkali w polskiej dzielnicy podzielonej nazwami kościołów: Jackowo, Władysławowo, Trójcowo, Helenowo, Stanisławowo. W przypływie humoru na całą dzielnicę mówiło się: Syfowo. Gdy przeprowadziliśmy się do Hyde Park, południowej dzielnicy Chicago, w której mieszkało sporo zamożnych Afroamerykanów, polscy rzemieślnicy, którzy remontowali historyczne domy Grażyny, dziwili się, że mieszkamy „na Murzynowie”.
Dzięki filmowi zbliżyliśmy się do najnowszych polskich emigrantów, energicznych, nieźle wykształconych, bez większych kompleksów. Już w Danii zrozumieliśmy, że emigracja jest zjawiskiem psychologicznym, nie socjologicznym, a ujednolicanie jej – niebezpieczne. Nie wszystkie rośliny dobrze wyrastają na nowej glebie. Siłą napędową emigracji jest dobrze funkcjonująca rodzina.
A oto film
Cdn
Kategorie: Uncategorized