Uncategorized

O, psia mać! 

Krzysiek bien

Och, ty mój Żydku, quanto ti amo!

Obaj podnosimy głowę, niepewni do kogo ta miłosna deklaracja od M. jest skierowana. 

My, to niżej  podpisany i 13 miesięczny szczeniak nowozaprojektowanej rasy cockapoo (cockerspaniel i pudel) – Dino. 

Szereg głośnych całusów złożonych na mordce Dino wyjaśnia niedwuznacznie, kto jest recypientem tego afektu.

Czy Dino ma żydowskie pochodzenie, jak domniemywa M., tego do końca nie wiem, choć ze swoim długim nosem, czarnymi, strzępiastymi uszami, zwisającymi 

po bokach jak pejsy, rzeczywiście może wywołać takie podejrzenie. 

Dodaj jeszcze te melancholijne spojrzenie brązowych oczu – i jest to raczej pewne, że Dino miałby przechlapane na wiecu Młodzieży Wszechpolskiej.

Znałem zawsze M. jako właścicielkę kotów, pieknych i wyniosłych, o błękitnych oczach i wytwornych futrach koloru cafelatte, bezgłośnie przemieszczających  się po mieszkaniu M., udzielających rzadkich audiencji

 ludzkim domownikom, w nielicznych dogodnych dla nich samych chwilach.

Wiem, że wiele, wiele lat temu, M. miała psa, którego opisywala raczej krytycznie jako przygłupa i kaprofaga. Było zatem zaskoczeniem dla mnie, gdy pojawił sie w

jej życiu Dino, prezent od jej córek. Jego przybycie na terytorium posiadanym i kontrolowanym przez 2 koty,

gdzie ludzie byli od biedy tolerowani, musiało, rzecz jasna, zaiskrzyć. 

Dino, będac wówczas paromiesięcznym szczeniakiem dostawał ostre cięgi i nienawistne syczenia od kotów, gdy w swojej bezgranicznej naiwności skakał na nie, w oczekiwaniu wspólnej zabawy. 

Zaimponował mi on wtedy nieugiętością w swojej w pełni uzasadnionej walce o domową emancypację. 

Felix, spory koci samiec, rozwalony w pozycji suwerena na łózku M., spokojnie lustrował szczeniaka, który czołgając się na brzuchu podpełz do niego na odległość paru centymetrów, fiksujac swoimi brazowymi ślepkami jego zimnobłękitne ditto. Pogodne merdanie ogonem Dino było recyprokowane zirytowanym, miarowym młóceniem kociej kity o kapę łóżka.

Zawieszenie broni nie potrwało dlugo, i pierwszy, siarczysty policzek zaadresowany łapą kota, rzucił szczeniakiem prawie o scianę. Ten szybko jednak przyjął ponownie postawę wyjściową. Celny i bezbłędnie wykonany prawy sierp, który Dino w odpowiedzi wyprowadził na łeb kota przednią łapą, odebrał tamtemu całkiem ochotę do dalszej walki, i kot szybko zrejterował, oddając Dino kontrolę  nad całym obszarem łóżka. Wkrótce potem władza Dino rozciągnęła się na cały apartament. Brak widoków na detente między czteronogami zmusił M. do oddania kotów w ręce jakieś innej rodziny, która miała już jednego burmijczyka, a pragnęła powiększenia składów.

Dino, gdy już osiągnął niezagrożoną suwerenność nad obszarem całego mieszkania, przeszedł do realizowania ostrej polityki podporządkowywania sobie jego reszty mieszkańców. 

Jego potrzeby, fizjologia i obyczaje determinują całkowicie agendę dnia i nocy. Szybko opanował arkana szlachetnej sztuki załatwianie się na zewnątrz, potrafiąc przez imponująco długi czas kontrolować swoje zwieracze w strategicznych częściach ciała. 

Rano, po udanej nocy spędzonej wspólnie w chwacko odbitym kotom łóżku wielkości kingsize, unosi głowę z poduszki, i liznięciem mnie po uchu i policzku sygnalizuje pobudkę.

– Paniki nie ma, ale czas już na poranną rundkę, OK? – brzmi niedwuznaczne przesłanie.  

– Wyjdziesz z psem? – pyta M. nie owierajac nawet oczu, desperacko probując uniknąć swojej części porannego lizania po twarzy, na próżno szukając schronienia głowy pod kołdrą.

Za moich czasow obroża to był kawałek paska z klamerką na szyi psa, do której przyczepiało się smycz.

Dzisiaj jest to urządzenie, do założenia którego trzeba magisterium z eskimologi stosowanej, bo skomplikowana jest jak uprzęż psiego zaprzęgu patrolu Syriusza. Ale już po niecałej nawet godzinie, metodą prób i błędow, Dino jest należnie odziany w swoje chomąto z przyległościami, które nie uciska szyi i ortopedycznie chroni układ wertebralno-scapularny. Zbiegamy na wyścigi po spiralnych, granitowych schodach, gdzie na zakręcie psiak wpada czasami w poślizg, zatrzymując się dopiero cztery schody niżej. Przy drzwiach wyjściowych na ulice z kamienicy ledwie mogę mu przypiąć smycz, kręci się jak fryga, najwyraźniej już na krańcu wytrzymałości. 

Zadziwiająco, gdy tylko staniemy na ulicy, ta ogromna presja fizjologi psa znowu błyskawicznie objęta jest jego całkowitą kontrolą. Spokojnym krokiem, uważnie odczytuje on pozostawione mu tam wiadomości typu:

 ”Jeszcze raz odlejesz się tutaj – dostaniesz wpierdol! To mój rewir.” Harry, foxterrier

Lubię Twój styl. Szkoda, że jesteś kastratem”  Nelly, mini pudel

Powoli docieramy do miejsca, gdzie nie szafując przesadnie, warto złożyć pierwszą replikę na otrzymaną korerspondencję. Zaden gwałtowny strumień, mamy przecież jeszcze cały rewir do podstemplowania z parafą nieczytelną / podpisem czytelnym… 

Produkt udanej nocnej perystaltyki też jest umieszczany w odległym od domu miejscu. Ląduje to w plastikowej torebce i w ulicznym kuble na odpady, ale tak czy owak wymaga atawistycznego  zasypania tylnymi łapami wyrwaną w tym celu trawą. 

Trochę dziwne, że Dino zasypuje swoje odchody w zupełnie innym kierunku niż miejsce depozytu. I ani razu nie zauważyłem, żeby ta toaletowy brak precyzyjności wywołał jakąś kwaśną uwagę M. 

A niech ja tylko zapomnę opuścić deskę w toalecie, no…

Po powrocie z porannego spaceru radość z ponownego spotkania miedzy M. i Dino jest porównywalna do tej, co przeżyli wygnańcy na Sybir i ich stęsknione rodziny po 15 latach zsyłki.

Czas na pierwszą odsłonę dramy przy stole jadalnym. 

Dino totalnie ignoruje nasypaną mu pełną miskę zdrowotnych granulatów, z odpowiednią kombinacją protein, białek, weglowodanów i suppleantów specjalnie przydatnych dla psów jego postury, wieku i płciowej identyfikacji (która, jak wynika z listu od Nelli, nie jest już tak zero-jedynkowa jak kiedyś. Dino rozstał się mianowicie drogą chirurgicznej interwencji ze swoimi podstawowymi gruczołami plciowymi, choć nie było to z własnego wyboru.) Zeitgeist, na szczęście, w pełni akceptuje w swojej tęczowej wielorakości tego typu genderową identyfikację. 

Czy to nie jest krzycząca niesprawiedliwość, że ludzie mają jeść jajka na miękko, wariacje serów żółtych, świeżą szynkę i wędzone kabanosy, a pies nudne, suche kulki?! Dino wykonuje szereg rekonesansowych skoków na trzy razy swoją wysokość, dających mu pełny obraz sytuacji na stole. Wydaje z siebie rozpaczliwy skowyt życiowej udręki. Poźniej, porażony zimnym, rzeczowym tonem włascicielki – ”tam jest jedzenie Dina”, popartym władczo wyciągniętym palcem wskazującym w kierunku miski, zmienia taktykę. Stojąc na tylnych nogach kładzie błagalnie przednią łapką na przedramię M, wpatrując się z przechyloną na bok głową intensywnie jej w oczy. Akcja ta poparta jest bolesnymi skomleniem.

Kap-kap-kap, słyszę jak dosłownie z każdą sekundą tej bezwstydnej manipulacji zaczyna topić się lód serca M.  

Już po minucie M., z westchnięciem rezygnacji, zaczyna nożyczkami krajać plasterek ementalera na kawałeczki wielkości główki od gwoździa, i miesza je dokładnie ze wzgardzoną paszą zwierzaka. Po minucie intensywnego furażowania przy misce, wszystkie śladowej wielkości kawałki sera znikają, a ilość granulatów pozostaje niezmieniona. Jak to się odbywa – pozostanie dla mnie ba zawsze tajemnicą. Ja bym nawet mając godzinę na to, przy użyciu lupy i pincety nie był w stanie dokonać tak dokładnej segregacji składników mieszanki.

Po przymiarkach jak najwygodniejszych miejsc do spania, typu wyżej wspomniane łóżko kingsize, dwa fotele skórzane wyściełane, kojec miękki z futrem długowłosym, wybór na miejsce zasłużonej drzemki porannej pada na nagie deski podłogowe z odpowiednim przeciągiem z okna, jeżeli dzień jest deszczowy i chłodny. Jeżeli natomiast temperatura jest powyżej 35 stopni C, Dino chętnie plasuje się w centrum słoneczej plamy na podłodze, na tzw. hotdoga.

Popołudniowe wyjście z psem ma być przeprowadzone przez pełen skład poddanych (in casu – dwojga), innaczej Dino odmawia współpracy. Nie jest to przyjemne, te ciągnięcie na sztywnych czterech nogach futrzaka po trotuarze, prawie z unoszącym się dymem powstałym przez tarcie unieruchomionych łap o płyty chodnika. Głowa jego jest wówczas sztywno skierowana w kierunku oddalającej się klatki schodowej, gdzie brutalne uprowadzenie zostało zainicjowane. 

I tak będzie przez resztę wypadu, chyba, że na naszej drodze staną inne psy. Dino z reguły reaguje wówczas

głośnym ujadaniem, i szeregiem wertykalnych skoków, co chyba jest zaproszeniem do zabawy.

Czasami jest to spotkanie wielu psów, a powstała w ten sposób kotłowanina szybko prowadzi do dokumentnego splecenia smycz czworonogów, wymagających nielada kroków, pasaży, wymian smyczy i odkręcania kłęebowiska. 

Chwila nieuwagi, a osoba skłonna do gapiostwa jak ja, łatwo wróci do domu z cudzym psem. Nie daj Boże, bo byłby chyba wówczas powtórzony na mnie zabieg chirurgiczny, o którym wspominałem powyżej, w dodatku bez łagodzącego komfortu narkozy. 

W czasie takich zlotów, gdy inne, głupie psy tracą czas na markowanie ruchów frykcyjnych, mały Dino sprytnie wyciąga smakołyki – nagrody z kieszeni ich właścicieli, elegancko wykorzystując szczupłość swego pyszczka i chwilową nieuwagę zaalarmowanych tym grupowym seksem właścicieli.

W upalny lipcowy dzień wybieramy się nad wodę, o komfortowej temperaturze 27 C., postanowiając sprawdzić jaki jest udział w Dino genów cokerspaniela, rasy w końcu używanej jako aportery zestrzelonych przez myśliwych ptaków wodnych.

Wiedząc, jak nieustraszonymi pływakami są spaniele, mam już wizję wspólnych wypadów – ja i Dino, ramię w ramię, przemierzamy spokojnie znaczne dystanse. Ja zrównoważonym crawlem, on naturalnym pieskiem, nie spuszczając wiernego. opiekuńczego wzroku ze mnie. M. tylko na brzegu, zawistnie obserwująca nasze harce, świadoma  swoich naturalnych ograniczeń w sztuce pływania. 

Wskakuję do cudownie orzeźwiającej wody, i zanurzony do pasa probuję zwabić na wszelkie możliwe sposoby Dino do pójscia w moje ślady. Ten z osłupieniem patrzy na mnie, z rozchylonym pyskiem i uniesiona przednia łapką. Ewidentnie nie wierzy własnym oczom, że można być aż takim imbecylem. Nie reaguje na moje syrenie śpiewy w dowolnie wybranym języku. Dino jest psim poliglotą, reagujacym na słowa wypowiedzianymi po przez jego samozdefiniowaną mamę po  polsku, szwedzku a w sytuacjach szczególnego afektu – po włosku ( ti amo da morire, da mi un baccino, amore de la mama sua, a w chwilach ekstermalnej złości:  FAR LA FINITA, CASAROLLA!!!! 

Ten zdesperowany wrzask jest dobrze znany  większości mieszkańcom północnej części Vasastanu w Sztokholmie.

Nolens volens wychodzę na brzeg, by w ze szczeniakem na rękach ponownie wejść do wody. Dino, wypuszczony z mojego objęcia, z szybkością tropedo wraca na brzeg. Pod jego mokrym futerkiem kryje się, jak się okazuje, coś na kształt małego charta, o długich, cienkich nogach i pojemnej klatce piersiowej. Otrząsając wodę z sierści, odwraca się w moim kierunku, i z cała wyrazistością przesyła mi wiadomość z trudem kontrolowaną wsiekłoscią: Va fan cullo coker spaniel! Sono pudel, capis’?!!

On rownież uznaje włoski za język najlepszy do komunikacji ekstremalnych emocji…

Ze swoim urokiem, pieszczotliwością i oddaniem w przeciągu całego dnia, Dino przechodzi wieczorem przedziwną metamorfozę, i jak w piosence Starszych Panów, gdy zapada mrok wieczorny, typem staje się upiornym. 

Z niekontrolowaną argesją rzuca się na oparcie sofy, zakupionej przez M. za bajońskie sumy. Drapie w niekończący się sposób coraz bardziej przegraną tapicerkę mebla, wydając z siebie gardłowe, charkotliwe dźwięki. Patrzące z ukosa, podbite krwią oczy niedwuznacznie sygnalizują ostrzeżenie, w kierunku zblizającej się M. i jej prób pacyfikacji potwora: nie podchodź, bo nie gwarantuję twojej cielesnej integracji! 

Dopiero kość, syntetycznie stworzona na kształt i wymiar uda Pterodactilus Rex’a może czasami rozładować agresję szczeniaka.

Przez resztę wieczoru będzie ją obrabiał metodą przez skrawanie, rozsiewając po całym mieszkaniu mlaskanie i wątpliwy zapach tego dziwnego osso-mięsnego produktu.

Koło północy Dino zajmuje strategiczne miejsce w łóżku, najchętniej zgrabnie się modelując na kołdrze w oparciu o półzgięte nogi leżącej pod nią na boku osoby. Tę rolę chaperona będzie spokojnie piastował aż do brzasku, mając świadomość, że o tej porze już nikomu do głowy nie wpadną żadne bezeceństwa. Wtedy już spokojnie może wyciągnać się wzdłuż śpiących, z głową opartą na poduszce. 

Śpij dobrze, Dino.

Do zobaczenia do jutra, gdzie znowu odegramy dokładnie ten sam program dnia, pod twoją batutą.

 Buona notte, amore de la mama sua…

UWAGA !!!!! Kliknij na ponizszy link

Nowe rysunki Krzysia Bienia

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.