Uncategorized

Co sądzono o ZSRR na Zachodzie?


Przyslala Rimma Kaul

Przez lata Zachód wierzył w propagandę o ZSRR jako kraju szczęśliwości. Z głupoty i… wyrachowania ludzi, których Lenin nazywał „pożytecznymi idiotami”.

Mimo milionów ofiar Gułagu, głodu na Ukrainie, czystek, ludobójstw w samej Rosji, jak i państwach podbitych, przez dziesięciolecia Zachód wierzył w kłamliwą propagandę. Tworzyli ją… zachodni intelektualiści, artyści oraz dziennikarze. O jej upowszechnianie w Europie i USA dbała sowiecka agentura. Gardziła przy tym obcokrajowcami robiącymi za nią „brudną robotę”. Sam Lenin nazwał ich „pożytecznymi idiotami”.

Skąd u wykształconych i inteligentnych ludzi tak naiwne podejście do jednego z najbardziej zbrodniczych reżimów w historii? Wynikało to po części z nieznajomości dziejów Rosji i realiów życia za żelazną kurtyną. Po części natomiast z sentymentu i – równie fałszywego – mitu rewolucji francuskiej jako niedokończonego dzieła zerwania z ancient regime i budowy raju na ziemi. Wierzący w taki obraz rewolucji – równie gorliwie jak później w przypadku ZSRR – pomijali zbrodnie i zwykłe absurdy, których dopuścili się burzyciele Bastylii. Dariusz Tołczyk w książce „Gułag w oczach Zachodu” pisał:

Za sprawą Lenina i jego partii mit rewolucji – pielęgnowany w licznych środowiskach intelektualnych od czasów zburzenia Bastylii – odrodził się w umysłach i sercach wielu zachodnich pisarzy, dziennikarzy, artystów, uczonych, czyli ludzie wypowiadających się często i chętnie o przyszłości świata.

Raj nie do życia

Jednym z pierwszych amerykańskich dziennikarzy, którzy przyglądali się na własne oczy rewolucji październikowej, był John Reed. Pod wypływem tamtejszych doświadczeń napisał książkę „Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem”. Była oparta w dużej mierze na serwowanych mu przez komunistyczną wierchuszkę kłamstwach. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Reed założył Komunistyczną Partię Pracy. Postrzegany przez służby USA jako agent sowiecki, wrócił do ZSRR, gdzie w wieku zaledwie 33 lat zmarł na tyfus. Pochowano go – jako pierwszego Amerykanina – przy murze Kremla.

Bolszewicy co prawda zbudują raj na ziemi. Ale taki, który nie nadaje się do zamieszkania...

Bolszewicy co prawda zbudują raj na ziemi. Ale taki, który nie nadaje się do zamieszkania…

Inny dziennikarz zza Oceanu, Lincoln Steffens, donosił: „Widziałem przyszłość i to działa”. W tym czasie w Rosji trwała brutalna wojna domowa między czerwonymi a białymi, a Armia Czerwona parła na Zachód, w zamyśle – po trupie „pańskiej Polski”…  Stephens jeszcze w USA pracował dla „New York Evening Post”. Był dziennikarzem zaangażowanym. Należał do tzw. demaskatorów, obnażających wady i degeneracje systemu społecznego. Pisał o korupcji w kręgach władzy w USA. Za jego sprawą rozpoczęto reformę opieki społecznej w Stanach Zjednoczonych.

Być może przekonanie o „degeneracji” aparatu państwowego w jego własnym kraju przyczyniło się do tak wysoce naiwnego spoglądania na bolszewickiego giganta. Z czasem jednak zaczął dopuszczać do siebie, że „rewolucyjna rzeczywistość” nie jest usłana różami. W 1926 roku pisał do żony: „Jestem rosyjskim patriotą, przyszłość jest właśnie tam; Rosja zwycięży i zbawi świat. Taka jest moja wiara. Ale nie chcę tam mieszkać”. Absurd tego passusu dobrze oddaje sposób myślenia intelektualistów z Zachodu zafascynowanych sowiecką Rosją. Bolszewicy co prawda zbudują raj na ziemi. Ale taki, który nie nadaje się do zamieszkania…

Syta Ukraina

Gdy do zachodniej opinii publicznej zaczęły docierać informacje o terrorze, inteligenci zaczadzeni komunistyczną ideologią posuwali się do racjonalizacji zbrodni – jako drogi do upragnionego światowego pokoju. Louise Bryant, wdowa po Johnie Reedzie, pisała o działalności Feliksa Dzierżyńskiego: „Obowiązkiem Dzierżyńskiego było szybkie i humanitarne pozbywanie się więźniów. Wykonywał on tę surową powinność prędko i sprawnie, za co nawet sami skazańcy musieli być mu wdzięczni, gdyż nie ma nic straszniejszego niż kat, którego ręce drżą a serce pełne jest wahań”.

W latach 30. – już w czasach Stalina – inny amerykański dziennikarz karmił tamtejszą opinię publiczną sowiecką propagandą. Mowa o Walterze Durantym, korespondencie dla „New York Times’a” z Moskwy w latach 1922–36. Duranty ma na swoim koncie serię reportaży, w których wychwalał postępy komunizmu. Dostał nawet nagrodę Pulitzera. Dziś jego nazwisko funkcjonuje jako synonim antydziennikarstwa.

Ofiary wielkiego głodu na Ukrainie

Duranty robił co w jego mocy, by probolszewickie laurki nie straciły nic ze swoich barw. Gdy Stalin w brutalny sposób rozprawił się z Ukrainą, amerykański korespondent zaprzeczał tej zbrodni. Twierdził, że tzw. wielkiego głodu nie ma. Wygłaszał takie tezy zza biurka. Dyskredytował też Garetha Jones, jednego z niewielu ludzi z Zachodu, który na własne oczy widział ukraińskie wsie i ludzi umierających z głodu. Jones za prywatne pieniądze wyjechał do ZSRR. Ignorując zakaz przemieszczania się, wyruszył z plecakiem żywności w podróż po ukraińskiej prowincji. Jego relacja odsłoniła prawdę o głodowym ludobójstwie. Tym samym skończyła się kariera Durantego. Dziś uważa się jego teksty po prostu za element sowieckiej propagandy.

Wujaszek Joe

W czasie wojny siłą rzeczy Zachód wszedł w sojusz z sowiecką Rosją. To po części tłumaczy ciepły ton, z jakim opisywano Stalina w anglosaskiej prasie. Gazety w USA i Wielkiej Brytanii zaczęły pieszczotliwie nazywać sowieckiego dyktatora „wujaszkiem Joe”. Określenie to pochodziło od Franklina Delano Roosvelta, który stworzył ten przydomek w trakcie konferencji w Teheranie. To tam „Wielka Trójka” (wraz z brytyjskim premierem Winstonem Churchillem) dogadywała się na temat podziału świata po wygranej wojnie. Tam też alianci po raz pierwszy przystali na przypisanie powojennej Polski do radzieckiej strefy wpływów.

Gazety w USA i Wielkiej Brytanii zaczęły pieszczotliwie nazywać sowieckiego dyktatora „wujaszkiem Joe”.

Zabawne określenie przyjęło się w zachodnich mediach. Wujaszek Joe przedstawiany był jako dobrotliwy człowiek, błyskotliwy analityk i sprawny polityk. Nie było już miejsca na doniesienia o tym, co naprawdę dzieje się w Związku Radzieckim. O wszechwładzy służb i milicji politycznej, o Gułagu, czystkach i ludobójstwach gazety milczały. Śladem prasy poszło Hollywood. Jak na zawołanie, zamiast produkcji o wydźwięku antykomunistycznym, zaczęło tworzyć obrazy wychwalające amerykańsko-radziecką przyjaźń, m.in. „Misję w Moskwie” czy „Pieśń o Rosji”.

Bez wstydu

Mit rewolucji, która co prawda musi pochłonąć ofiary, ale dla dobra ludzkości, szczególnie mocno rezonował we Francji. I to nie tylko wśród dziennikarzy, ale także filozofów, socjologów, artystów. Peany na cześć Związku Radzieckiego wygłaszał m.in. czołowy przedstawiciel tzw. egzystencjalizmu, pisarz i filozof Jean Paul Sartre. Zresztą nie on jeden. W gronie sympatyków ZSRR były takie postacie, jak pisarze Simone do Beauvoir i Albert Camus, poeta Louis Aragon czy krytyk sztuki Andre Breton.

Peany na cześć Związku Radzieckiego wygłaszał m.in. pisarz i filozof Jean Paul Sartre.

Wszyscy ci ludzie, uważani do dziś za wybitnych twórców, wielokrotnie publicznie zaprzeczali zbrodniom stalinowskim, umniejszali je lub usprawiedliwiali. Wykonywali robotę „pożytecznych idiotów” – jak u zarania rewolucji określił to Lenin. Wspierali sowiecką propagandę mimo coraz powszechniej docierających sygnałów o bestialstwie i terrorze w ZSRR. Gdy w 1946 roku uciekinier Wiktor Krawczenko (zbiegł z delegacji sowieckiej, która w 1944 roku odwiedziła USA) opublikował swoją demaskatorską autobiografię „Wybrałem wolność”, z kręgu francuskich komunistów zaczęły płynąć oskarżenia, że publikacja jest dziełem… amerykańskiego wywiadu.

Krawczenko podał autorów artykułu do sądu. Jednocześnie nawoływał innych uciekinierów z ZSRR do pisania listów – świadectw ich losów za żelazną kurtyną. Proces skończył się kompromitacją komunistów we Francji. Okazało się, że w swoim kontrartykule bazowali na relacjach z zaaranżowanych wycieczek po Związku Radzieckim dla zachodnich dziennikarzy, które w latach 30. organizowała NKWD. Były to oczywiście pokazówki, prezentacje fałszywej rzeczywistości. Mimo to lewicowi intelektualiści niemal do końca zażarcie bronili i usprawiedliwiali sowiecki reżim. Jean Paul Sartre, w reakcji na opisane przez Krawczenkę warunki życia w łagrach, stwierdził: „Możemy być oburzeni lub wstrząśnięci istnieniem tych obozów (…), ale czy powinny nas zawstydzać?”.

Dialektyka zbrodni

Ten sam Sartre po podróży do ZSRR (na zaproszenie tamtejszych władz) w latach 50. w wywiadzie dla dziennika „Liberation” utrzymywał, że w „Kraju Rad” istnieje całkowita swoboda wypowiedzi. Rosjanie nie podróżują zaś po świecie nie dlatego, że nie mogą, ale – że nie chcą. Bo żyje im się tak dobrze… Niektórzy z grona lewicujących intelektualistów tworzyli skomplikowane konstrukcje teoretyczne. Tylko po to, by uzasadnić zbrodniczość sowieckiego reżimu. Maurice Merleau-Ponty uważał, że za łagrami i terrorem stoi „konieczność historyczna”. Natomiast ZSRR plasuje się moralnie wyżej od państw Zachodu, bo stosuje przemoc jawnie, a nie w sposób ukryty, jak miały to robić kraje europejskie.

Sartre utrzymywał, że w „Kraju Rad” istnieje całkowita swoboda wypowiedzi. Rosjanie nie podróżują zaś po świecie nie dlatego, że nie mogą, ale – że nie chcą.

Sartre utrzymywał, że w „Kraju Rad” istnieje całkowita swoboda wypowiedzi. Rosjanie nie podróżują zaś po świecie nie dlatego, że nie mogą, ale – że nie chcą.

Stan świadomości elit intelektualnych nad Sekwaną nie zmienił się nawet po śmierci Stalina, gdy w samym Związku Radzieckim zaczęto oficjalnie krytykować zbrodnie stalinowskie. Po tym jak Nikita Chruszczow wygłosił swój referat o kulcie jednostki, który bezpośrednio uderzał w Stalina i ukazywał go jako zbrodniarza, Jean Paul Sartre oskarżył go o… działanie na szkodę rewolucji komunistycznej. „Nie powinniśmy odbierać nadziei robotnikom z Billancourt” – stwierdził.

Jeszcze w latach 70. francuski „Le Monde” regularnie krytykował Aleksandra Sołżenicyna, autora „Archipelagu Gułag”, nazywając go m.in. hitlerowcem. Z kolei w „Le Figaro” twierdzono, że: „Włączenie Polski do systemu politycznego Związku Radzieckiego nie jest ani okupacją ani protektoratem, ani też formą wasalizmu – to rodzaj szerokiej i trwałej współpracy”.

Archiwum Mitochina

W 1992 roku świat poznał tzw. archiwum Mitochina. Był to zbiór ponad 300 tys. tajnych dokumentów KGB wywiezionych na Zachód przez uciekiniera, byłego archiwistę KGB, Wasilija Mitochina. Wtedy też wyszła na jaw prawda o infiltracji mediów zachodnich, w tym francuskich, przez sowiecką agenturę. W agencji prasowej AFP (Agence France Presse) i „Le Monde” na wysokich stanowiskach pracowali dziennikarze zwerbowani przez KGB. To oni nadawali kierunek i ton artykułom i wpływali na prosowiecką linię redakcyjną.

Zbrodniarze light

Zaślepienie i naiwność zachodnich środowisk opiniotwórczych w stosunku do ZSRR do dziś budzi zdziwienie i rozgoryczenie. Zwłaszcza w naszej części świata – tak dobrze „zaznajomionej” z sowieckim barbarzyństwem. Na usprawiedliwienie dla ludzi Zachodu można napisać, że komunizm ani radziecki model zarządzania nie były nigdy ich rzeczywistością. Stąd w dużej mierze posługiwali się gotowymi kliszami podsuwanymi im przez agenturę.

Obraz wykreowany z inspiracji samych Sowietów w dużej mierze funkcjonuje w świadomości Zachodu do dziś.

Obraz wykreowany z inspiracji samych Sowietów w dużej mierze funkcjonuje w świadomości Zachodu do dziś.

Smutne jest jednak to, że obraz wykreowany z inspiracji samych Sowietów w dużej mierze funkcjonuje w świadomości Zachodu do dziś. Zbrodnie stalinowskie nie są równorzędne ze zbrodniami III Rzeszy Nie ma znaku równości między tymi dwoma totalitaryzmami. A przecież nie tylko współpracowały ze sobą (co zaowocowało zniszczeniem i podziałem Polski), ale też korzystały z podobnych metod i doprowadziły do śmierci milionów ludzi. Ta sama naiwność dotyczy obecnie postrzegania Rosji, która nigdy nie wyrzekła się stalinowskiej przeszłości. Farmy rosyjskich trolli i agentura w krajach europejskich w bezpardonowy sposób sieją zamęt i chaos oraz zakłamują rzeczywistość.

Kategorie: Uncategorized

2 odpowiedzi »

  1. Porównywanie Sartre’a z Aronem przez Eryka P. jest przykładem uproszczenia, które on zarzuca autorowi artykułu. Spójrzmy na wpływy, które do dzisiaj ma Sartre wśród dzisiejszych intelektualistów w porównaniu do prawie zapomnianego i pomijanego Arona. Po czyjej stronie stoją dziś komentatorzy ”tłumaczący” Putina? Sartre’a czy Arona?

  2. Pisze Eryk P
    Już pierwsze zdanie jest nieprawdziwe. Nie ma i nie było jednego Zachodu. Był Sartre, ale też Raymond Aron. Poza tym sytuacja zmieniała się z czasem. Takie uogólnienia, jakie tu zaprezentowano, to zestaw stereotypowych uproszczeń.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.