
Moses Mendelssohn, ojciec żydowskiego Oświecenia, uczył swoich niemieckich Żydów być Żydem w domu a Niemcem na ulicy, ale album Charlotte Salomon „Leben? Oder Theater?” („Życie czy teatr?”) z wyborem 450 guaszy” wskazuje, że jej rodzina posunęła się o krok dalej i została Niemcami nie tylko na ulicy, lecz również i w domu. Świętowali Boże Narodzenie z choinką i „niewiarogodnymi prezentami”, matka przy fortepianie śpiewała „Stille Nacht, heilige Nacht” i podobne pieśni sezonu, „ojciec i dziadek także śpiewali”. Krematoryjne spalenie ciała matki też było sprzeczne z żydowskim rytuałem. Tekst książki obfituje w odwołania do religii chrześcijańskiej: „jak czytamy w Nowym Testamencie w wizerunku Jana”; „niesienie własnego krzyża”; „Bóg Nowego Testamentu”; „droga od Adama do Chrystusa”; „Chrystus jako symbol wojennego cierpienia”; „iść w ślady Chrystusa”. A przy tym ani wzmianki o szabacie czy innych żydowskich rytuałach z wyjątkiem aluzji do Boga, który zabrania tworzenia swego wizerunku, oraz pośredniej wzmianki o „Saulu i Dawidzie” Rembrandta. Judaizm jako taki jest raz wspomniany w zestawieniu z chrześcijaństwem: „Stary Testament zabrania wszelkiego wizerunku Boga, natomiast Nowy testament jest nie do pomyślenia bez symbolu Ukrzyżowanego. Judaizm używa dla przeciwwagi muzyki, a chrześcijaństwo wizerunku Madonny u Jego boku”. Biblia, którą autorka nazywa „największym osiągnięciem ludzkości, jest dla niej uniwersalna, a nie żydowska. Warto dodać, że „Ukrzyżowany” był częstym zwrotem Alfreda Döblina w jego „Podróży do Polski”, sugerując religijną fascynację, która w konsekwencji doprowadziła go do szczerej konwersji na katolicyzm w przeciwieństwie do pragmatycznych żydowskich dezercji (na przykład Irène Némirovsky’ej (której pomimo odmówiono francuskiego obywatelstwa i deportowano do Auschwitz).
Fascynacja chrześcijańską kulturą i sztuką czyniła Charlotte Salomon faktyczną choć nieformalną konwertytkę, ale ani ona, ani jej rodzina, która odeszła od żydowskiej kultury, nie wydaje się zaakceptowana przez ogół społeczeństwa. Ani jej „życie”, ani „teatr” nie wskazuje interakcji towarzyskiej z „prawdziwymi” Niemcami. Formuła Mendelssohna nie zadziałała nawet w jego własnej rodzinie: czworo z sześciorga jego dzieci dla akceptacji poszło do chrzcielnicy. Jak Heinrich Heine. Portret drugiej żony jej ojca przypomina niemiecki klasyk: „Poślubiając profesora, wzięła na siebie wszelkie obowiązki związane z całkiem odmiennym otoczeniem, pilnie jak poprzednio w jej własnym środowisku, i udało jej się i to – nie bez wielkiego konfliktu wewnętrznego oczywiście – więc w nagrodę za swe męki przybrała aureolę i oczarowana swymi wyczynami nie zauważa, że właściwie wcale nie jest usatysfakcjonowana swym życiem”. Mógłby to być wywód z opowieści Tomasza Manna, gdyby nie długa linia samobójstw w rodzinie – ciotka, matka, baba, prababka – oraz drastyczny epizod z babki bratem, który utopił się z powodu nieszczęśliwego małżeństwa dla posagu. Judith Belinfante w eseju „What is Life? or Theatre”? zwraca uwagę, że samobójstwa wśród asymilowanych kobiet żydowskich były częstsze niż ogólnej populacji kobiet. Zatem mogły one w rodzinie Charlotte Salomon być nie tylko dziedzicznym nieszczęściem rodzinnym.
Mała gwiazda Dawida na zdobnym nagrobku jej ojca macochy jest wczesną oznaką, że „Życie czy teatr?” ma aspekt szczególny, lecz żydowska strona opowieści zaczyna się dopiero w Drugim Akcie „Preludium” z datą 30 stycznia 1933 i ujęciem z wyższego piętra kolumny maszerujących brunatnych koszul w zwartych szeregach, całą szerokością ulicy, szeroko rozwarte usta pomnożone plamką czarnej farby, z hitlerowską flagą nad głowami – dosłowna ilustracja pieśni „Die Fahne hoch, die Reihen fest geschlossen” („Flaga wzwyż, szeregi mocno zwarte”). Nie mniej autentyczny i ekspresjonistyczny jest dominujący nad ulicą głośnik z „twarzą” zwaną „mordą Goebbelsa” pokryty jest cytatami ze Stürmera: „Gdy krew żydowska spod noża pryska…” i „Niemcy, bierzcie rewanż!!!” Na kolejnym gwaszu Głośnik na słupie ulicznym otaczają chętni słuchacze, brunatne koszule maszerują w dół ulicy, a cywile wybijają okna wystawowe z szyldami: Salomon & Cohn, Israel & Co., Selig & Cohn. Pierwsze nazwisko nad pierwszą wystawą nie przypadkiem jest rodzinnym nazwiskiem autorki.
Berlin miał dzielnicę żydowską zwaną Scheunenviertel, „rodzaj terytorium tranzytowego” między Wschodem i Zachodem, które zamieszkiwali migranci i uchodźcy z pogromowych krajów wschodniej Europy, czekając na szansę kontynuacji ucieczki przez porty Hamburga i Amsterdamu do Ameryki Południowej – jak pisze Alina Molisak w książce “Żydowska Warszawa – żydowski Berlin. Literacki portret miasta w pierwszej połowie XX wieku”. Pozostawali – często przez wiele lat – w Berlinie I innych miastach niemieckich niczym na ziemi niczyjej, bo nawet ich dzieci tu urodzone na nie miały prawa do obywatelstwa. Zasymilowani niemieccy Żydzi wstydzili się tych “Ostjuden” z tradycyjnymi brodami i pejsami a nawet uważali ich za przyczynę antysemityzmu i próbując pomagać materialnie, szczerze życzyli im jak najprędszej dalszej podróży.
Hitlerowcy udowodnili, że oświeceni niemieccy Żydzi mają więcej wspólnego z pogardzanymi Ostjuden niż z ogółem niemieckiego społeczeństwa. Prawdopodobnie dlatego Charlotte Salomon umieściła nazwisko swojej rodziny nad sklepem atakowanym przez motłoch i spolonizowała imiona swej kwasi-fikcyjnej matki i macochy zdrabniającą końcówką „ka”: Franciska i Paulinka. A że w tej opowieści – jak twierdzi Judith Belinfante – nie ma „wyraźnej granicy między fikcją a rzeczywistością”, rozpaczająca matka „Franciski” ujawnia jej prawdziwe zdrobnienie: “nun auch mein Fränzschen”. Charlotte przedstawia wydalenie swego ojca z uniwersytetu i okrzyki (“Aus, raus”), którymi wygnano śpiewaczkę „Paulinkę” z sali koncertowej. Jest moment historyczny, gdy dotychczasowa nieakceptacja staje się wykluczeniem. Mała gwiazdka Dawida z żydowskiego nagrobka pojawia się potem na oficjalnych dokumentach, gdy „Dr. Singsang” składa petycję na ręce „Ministra Propagandy” (karykatura Goebbelsa) i gdy planuje „założyć teatr żydowski”, symboliczne przypominając to, na czym hitlerowcom i innym antysemitom zależało – że Żyd pozostaje Żydem niezależnie od swego nieżydowskiego stylu życia.
Berlin międzywojenny słynął z teatrów, ale wskutek hitlerowskiej czystki etnicznej „około dwudziestu teatrów zamknięto, a pozostałe […] grają niewiarygodną szmirę na prowincjonalnym poziomie. Nie lepiej jest z filmami” – pisał polski dziennikarz w 1936 roku (cytuję za A. Molisak). Polsko-żydowski reporter w tym samym czasie donosił, że odrzuceni zgermanizowani Żydzi w nagłym kryzysie tożsamości „dobrowolnie wracają do getta” a młode pokolenie w przyśpieszonym tempie emigruje do Palestyny. Informacja ta była tylko częściowo prawdziwa, bo wielu zasymilowanych niemieckich Żydów, jak Martin Buber czy Gerschom Scholem, wróciło lub uciekło z powrotem do swych duchowych korzeni lub „getta” dużo wcześniej, gdy asymilacja okazała się nieskuteczna przeciw antysemityzmowi. Wielu innych, włącznie z rodziną Charlotte, nie rozważało ani ucieczki do getta, ani do Palestyny. Jej dziadkowie mogli sobie pozwolić na niekończące się wakacje w pogodnej Italii, którą lekarze zdawali się zalecać niczym sanatorium na obłęd. Charlotte dumnie odmówiła chodzenia do antysemickiej szkoły, ale nie brała pod uwagę przeniesienia się do etnicznie żydowskiej szkoły. Artystka a nie Żydówka, domagała się tylko nauki rysunku i przyjęto ją do szkoły artystycznej na podstawie tego, że – jak wyjaśnia Evelyn Benesch – „jej ojciec służył jako lekarz w pierwszej wojnie światowej”. Pomógł również jej “nieżydowski wygląd” – dodaje Judith Belinfante – na zasadzie “nie pytaj, nie mów”. Wygrała anonimowy konkurs na obraz na temat „Bajka niemiecka”. Wybrała sobie – nomen omen „Śmierć i dziewczynę”. Posłuszna niemiecka piękność w eleganckiej powłóczystej sukni stoi objęta i zahipnotyzowana przez obłudnego mężczyznę z przyjaźnie przechyloną gołą czaszką. Tak mógłby wyglądać „Der Meister aus Deutschland” z „Fugi” Celana. Gdy okazało się, że nie można za tak niemiecką sztukę nagrodzić żydowskiej artystki, dumna Charlotte znów porzuciła szkołę.

Jej żydowska kronika powraca 9 listopada 1938 z komunikatem: „Żyd Grünspan (sic) wkrada się do niemieckiego konsulatu i strzela do niemieckiego dyplomaty. […] Naród niemiecki weźmie odwet. Nasza cierpliwość […] ma granice”. Następuje tłumna scena z „Kristallnacht” i cytatem ze Stürmera: „Zdechnij, Judeo! Grabcie co chcecie!” „Mam już dość tego życia. Mam już dość tego czasu” – reaguje Charlotte, ale rysuje i pisze o uwięzieniu i prześladowaniu swego ojca w obozie. Z jakiegoś powodu główne ogniwo wydarzeń pozostało poza jej polem widzenia. Zabójca urodził w 1921 roku w Hanowerze w rodzinie polskich Żydów, czekających na szansę emigracji za morze i pisał się z polska Grynszpan. Po brunatnym zamachu stanu rodzice dla bezpieczeństwa przemycili go do Paryża do wujka. Tymczasem w październiku 1938 Polska, żeby zredukować liczbę swojej ludności żydowskiej, pozbawiła polskiego obywatelstwa tych, co przebywali za granicą, głównie w Niemczech. Władze niemieckie uprzedziły to sprytne posunięcie, deportując niechcianych Żydów z powrotem do Polsk, ale władze polskie nie chciły ich wpuścić i tysiące ludzi, włącznie z rodzicami Grynszpana, znalazły się w pasie granicznym bez jedzenia i schronienia. Wtedy kupił on rewolwer, wszedł do niemieckiego konsulatu i wystrzelił do pierwszego urzędnika, którego spotkał, co się stało pretekstem zorganizowanych pogromów w całych Niemczech i Austrii. Były setki zabitych, tysiące rannych, dziesiątki tysięcy uwięziono i zmuszono do opuszczenia kraju.
Teraz niemieccy Żydzi ze sfery Charlotte Salomon znaleźli się w tej samej łodzi co ich wschodni bracia. Na jej gwaszach siedzą przy stołach i rozważają, gdzie uciec; siedzą na kufrach; stoją nad otwartą walizką; rozstają się na stacji kolejowej. Akompaniuje im „pieśń na pożegnanie rodzinnego kraju”. Ciemna stacja, bezpowrotny pociąg, rozstanie na zawsze – żydowskie sceny. Powtórzyły się one trzydzieści lat później w sąsiedniej Polsce po wydarzeniach, które Adam Michnik nazwał „suchym pogromem”. Owa polska wersja zachowała się na piśmie i fotografiach, ale nie obrazach porównywalnych z prostymi, lecz bolesnymi gwaszami Charlotte. Dokładnie po pogromie w samym centrum nowożytnej zachodniej cywilizacji wymknęła się z Niemiec i do dziadków, którzy pozwolili sobie na bezterminowe wakacje w słonecznej i optymistycznej południowej Francji. W rajskim błękicie i scenerii jak Polinezja Gauguina: „Na wysokim urwisku rosną drzewa pieprzu – wiatr miękko obraca małe srebrne liście, w dole piana rozpływa się w nieskończonym zasięgu morza…”. Raj, ale nie bez poczucia winy: „Kto cię kształtuje na nowo i tak jasno przekształca, gdy tyle cierpienia i bólu, kto ci dał prawo?” Niemiecki oryginał jest metryczny i rytmiczny, choć bez wersyfikacji czy punktacji.
Dni raju przerywa “September 1939 la guerre est déclarée” i pierwsza samobójcza próba jej babki. „Okropny ból, który nie opuszczał jej przez całe życie, lecz był jakoś pod kontrolą, wynurzył się w pełni na skutek szaleństwa wojny […]”. „Babciu, spójrz, jak słońce świeci […]. Spójrz na te kwiaty na łące. Tyle piękna […], spójrz wstecz na cudne, pełne życie […] opisz swoje życie […] opisując je wyzwolisz się” – perswadowała jej. I sobie: „Jak piękne jest życie, wierzę w życie! Wierzę za nich wszystkich!”. Strzeżenie babki przed samobójstwem było wyczerpujące: „Jeszcze jednej takiej nocy nie przetrzymam”. Gdy nie udało jej się zapobiec drugiej próbie, była bliska załamania: „Boże, nie daj mi oszaleć!”.
Czarne krzyże na niebie, podłużne brudne spadające krople, brudne linie eksplozji i kółko z datą MAJ 1940. Jak afisz ogłaszający niemiecką inwazję na Francję. Ze zbędnym i błędnym wyjaśnieniem na sąsiedniej stronicy “Die Kriegserklärung;” “La guerre est déclarée”, bo 10 maja nastąpił podstępny atak i początek prawdziwych działań wojennych na Zachodzie po ośmiu miesiącach zdeklarowanej ale „dziwnej wojny” (phony war) bez działań. To wtedy uświadomiła sobie, że śmierć podąża za nią. Pod koniec „Epilogu” przyznaje, że w lipcu 1940 myślała o samobójstwie, ale spojrzała wtedy na swój stary rysunek „Śmierć i dziewczyna” i nagle zrozumiała, że powinna „poświęcić wszystko, by stworzyć swój świat na nowo […] i z tego powstało <<Życie czy teatr?>>”. Opowieść tę rysowała, malowała i pisała w latach 1940-1942, gdy najbardziej potrzebowała sił i wytrzymałości i znalazła je w sobie, żeby „żyć za nich wszystkich”. Znalazła je w sztuce, ale był to również okres, gdy czuła, że dogania ją jej żydowski los. Może inaczej nie pracowałaby tak gorączkowo, jak gdyby od tego zależało jej życie. Oto co pisała, by dodać sobie otuchy:
ein Bischen Liebe ein paar Gesetze ein kleines Mädchen ein grosses Bett nach so viel leiden nach so viel sterben ist das das Leben und das Nettein
ein Bischen Bildung ein paar Gesetze und innendrin ein Vakuum das sind die Reste die letzten Reste vom Menschen dieses Datuum (s. 573).
W wolnym polskim przekładzie: Trochę miłości, parę praw, młoda dziewczyna, duże łóżko. Po takiej bezmiarze cierpienia i umierania, czy to jest życie? Trochę szkoły, kilka praw, a w środku próżnia – to, co zostało, ostatnie resztki z ludzi na dziś”. Ta autoperswazja przypomina piosenkę z żydowskich przedwojennej Warszawy, którą mogła usłyszeć w Scheunenviertel: “A bisl zun, a bisl rejgn, a kishn far dejm kop cy lejgn, abi giezynt kon men gliklech zajn” (“Trochę słońca, trochę deszczu, poduszkę, by przyłożyć głowę…”).
Stara się wyrazić wszystko, co ma, włącznie ze spontanicznym humorem i ironią. Wypowiedź papieża w Kaplicy Systyńskiej: “Ten Michał Anioł wznosi się za wysoko na Boskiej wysokości…”; deliberacja Daberlohna: „Ten Orfeusz, żeby odzyskać swą ukochaną, musi zejść […] w podziemia […], do czego potrzebuje pomocy Kupida albo Erosa”; zniecierpliwienie pani Bimbam: „psujesz mi całego Orfeusza swą nieustanną obecnością”; charakterystyka pani Bimbam: jest w głębi serca cudowną osobą, którą teraz udaje w najbardziej absurdalny sposób”; konkluzje pompatycznego nauczyciela: „Moim zdaniem twoim przeznaczeniem jest stworzyć coś ponad przeciętnego”; albo: „Owszem, wykazujesz pewną odwagę. […] Może wcale nie jesteś tak nieśmiała jak udajesz”; i „żałuję, że nie jestem tworzącym artystą, lecz tylko teoretykiem”.
„Jesień 1942: wojsko włoskie okupuje francuskie wybrzeże Morza Śródziemnego, w rezultacie czego Włoska Tajna Policja blisko współpracuje z Gestapo” – czytamy nocie chronologicznej, co brzmi logicznie, lecz w rzeczywistości Włosi nie mieli chęci polować na Żydów. Przeciwnie, moi rówieśnicy, których los rzucił wówczas na tamte tereny, opowiadali, że włoscy okupanci chronili ich przed gorliwą francuską policją. Sytuacja się drastycznie zmieniła we wrześniu 1943, gdy Włosi poddali się zachodnim Aliantom i w rezultacie włoską strefę Francji zajęli Niemcy. Tym razem śmierć “aus Deitschland” ją dogoniła. Nawet gdyby nie była Żydówką groził jej obóz koncentracyjny za obrazy i słowa o prześladowaniu Żydów. Starannie je zapakowała i oddała na przechowanie 1,299 obrazów z tysiącami słów, esencję swego życia. Zdrowa 26-letnia kobieta z niemieckim językiem i wykształceniem kwalifikowała się do pracy biurowej i miałaby szansę wysunąć się z objęć śmierci. Także jej talent mógł znaleźć uznanie i zapotrzebowanie u jakiegoś artystycznie usposobionego mordercy (jak w przypadku Brunona Schulza) i pomóc jej przetrwać ostatni rok Auschwitz, ale na swe nieszczęście zdążyła wyjść za mąż i zajść w ciążę. Anie wiedziała, że ciąża – która gdzie indziej jest afirmacją i przedłużeniem życia – za planecie Auschwitz oznaczała śmierć. Ale na szczęście wiedziała, jak ratować swą duszę.
Kategorie: Uncategorized
Henryk, wspaniale opisales atmosfere wsrod asymilujacych sie Zydow i ich tragiczny los. Moja Mama byla corka bardzo religijnej Chany Breiny Gruberger. Gdy lekarz w Nadwornej przepisal by dawala corce ”chuda szynke” posluchala sie, bo doktor powiedzial. Ale nie dotykala tego trefnego posilku, ale podawala corce szynke na papierku. Co roku (opowiadala mi Mama) byla w domu mala choinka , ktora stala blisko okna. Babcia Chana byla wdowa z siedmiorgiem dzieci i po wydaniu Feigi (moja Mama) za maz za Benziona Kerznera, komuniste – wyjechala do Palestyny. Gdy mialam 7 lat bardzo chcialam miec choinke jak reszta dzieci w naszym budynku. Moja siostra bardzo mnie popierala a Tata mowil: ”nie”. Widocznie Mama sie wtracila, bo w koncu ulegl. Oczywiscie nie mielismy zadnych ozdobek, wiec z papieru toaletowego (wielki skarb w 1958-9 roku) zrobilysmy ozdobki a zamiast elektrycznych swiatelek, postawilysmy ”zywe” swieczki. Po 20 sekundach choinka byla w plomieniach a nasz bardzo zadowolony Tata (byly komunista) mowil – ”Palec Bozy”.
Teresa Pollin