Uncategorized

Chcesz pokoju – kupuj „Uzi”   


Jakub Kopec

     Karabin konstrukcji generała Kałasznikowa, AK model 47, jest z mocy definicji karabinem szturmowym  i zarazem najbardziej rozpowszechnioną na świecie bronią ofensywną rosyjskich sołdatów. Ale w rękach ukraińskich obrońców Mariupola kałasznikow  był karabinem obronnym, skoro służył wyłącznie do defensywy. 

    W epoce „szorstkiej przyjaźni” premiera i prezydenta Rzeczypospolitej proamerykańskim lobbystom i zwykłym serwilistom powodziło się tak dobrze, że zdołali przyhamować opracowywanie polskiej konstrukcji   karabinka szturmowego, dostosowanego parametrami, a zwłaszcza kalibrem amunicji, do norm NATO. Prezydent Kwaśniewski pojechał nawet do Waszyngtonu, żeby utorować drogę dla zakupu kilkudziesięciu  F-16, chociaż z powodu europejskich aspiracji Rzeczypospolitej raczej należało nabyć albo brytyjsko-szwedzkiego „greepena”, albo francuskie „mirage”. „Efy”  z bazy US Air Force w Niemczech, gdzie zakończyły służbę, z najwyższym trudem przeleciały do Polski, gubiąc po drodze korzystną umowę  offsetową, a potem psuły się ustawicznie i rdzewiały uziemione na lotniskach, co już było naszym polskim kłopotem.

   Idea zakupu amerykańskich karabinów M-16 dla polskiej armii lansowana była między innymi w żarliwej publikacji Andrzeja K. Wróblewskiego, nota bene stypendysty Fulbrighta i ojca dwojga dzieci urządzonych w USA, na łamach roztropnej zazwyczaj „Polityki”.  Dopiero mój polemiczny artykuł w „Trybunie”o karabinku szturmowym  zbudowanym przez polskich inżynierów w oparciu o konstrukcję generała Kałasznikowa, przekonujący o wyższej sprawności bojowej dwakroć tańszego „Beryla” nad M-16 skompromitowanym w wojnie wietnamskiej, skłonił  socjaldemokratyczne władze do poniechania zamiaru likwidacji Fabryki Karabinów w Radomiu i ośmieliło ministra wojny do zakupu 1200, słownie tysiąca dwustu „Beryli” w radomskiej fabryce. Obecnie z „Beryli” chętnie strzela nawet nasz eksportowy batalion „Grom”.

    Własne dzieci nie chcą mi wierzyć, kiedy opowiadam im z samochwalstwem starego wiarusa, że jedną drastyczną publikacją na łamach eseldowskiej „Trybuny”, która była dla mnie miejscem pracy ostatniego wyboru, wylansowałem w Polsce masową produkcję karabinka szturmowego, który stał się podstawą strzeleckiego uzbrojenia naszej armii zawodowej i amatorskich Wojsk Obrony Terytorialnej. Rzecz nie była szczególnie trudna , bowiem Wróblewski w „Polityce” napisał, że załoga radomskiego „Łucznika” sama jest winna bankructwu fabryki i utracie kilku tysięcy miejsc pracy, bo nie wykazała zdolności przystosowania się do praw rynku. Mój serdeczny przyjaciel AKW posunął się za daleko. Robotnicy byli winni własnego nieszczęścia?  Wywaliłem czerwonymi literami na białym papierze, że wbrew amerykańskiemu prawu  „niewidocznej ręki rynku”, swoją łapę nad zarządzaniem Fabryką Karabinów trzymał minister Skarbu w rządzie premiera Buzka, awuesowski polityk Emil Wąsacz, a pracowitość załogi uzależniona była wyłącznie od zamówień rządowych, ponieważ klient prywatny  nie ma prawa do zakupu kałasznikowa, karabinu automatycznego najchętniej używanego przez terrorystów.

     Władzy socjaldemokratycznej przypadła do gustu kpina z „niewidzialnej ręki rynku”, a socjaldemokratyczny premier  zyskał instrument, na którym mógł szorstko zagrać socjaldemokratycznemu prezydentowi na nosie.

   Chrzanić polityków Zachodu, którzy mówią, że Ukrainie można dostarczać jedynie broń defensywną. Na każdej wojnie można dobrze zarobić, co zauważone zostało w „Lalce” Prusa. Nasi komiwojażerowie już teraz powinni zabiegać w Kijowie o możliwość wyposażenia armii ukraińskiej w dwukrotnie tańsze od M-16, ofensywne karabinki szturmowe „Beryl”, z zapewnieniem rytmicznych dostaw natowskiej amunicji z fabryki w Kraśniku. W pierwszej partii należałoby rzucić na Ukrainę jakieś dwieście tysięcy sztuk.

    Jeżeli nie potrafimy tej makabrycznej wojny przerwać, to spróbujmy chociaż na niej zarobić.    

   Si vis pacem para bellum. Jeśli chcesz pokoju – przygotowuj się do wojny.    I nasza pisowska władza podjęła próbę zrobienia dobrego interesu na eksporcie broni strzeleckiej do Ukrainy. Była to próba nadzwyczaj ambitna. Wyprodukowano w radomskim „Łuczniku” karabinek „Grot”, skonstruowany z przeznaczeniem dla formacji specjalnych, w dużej mierze na wzór i podobieństwo kałasznikowa dostosowanego do amunicji natowskiej 5,62 mm, ale zbudowany z myślą o zdystansowania izraelskiego pistoletu maszynowego „Uzi”, strzelającego amunicją „parabellum” 9 mm.

    Niestety, żaden Arnold Schwarzenegger, ani też Chuck Norris, czy inny James Bond,  nie wziąłby polskiego „Grota” do ręki w jakimś  filmie o terminatorze lub też o strażniku Teksasu, ponieważ ta zabójcza broń kopie straszliwie. Z tego samego powodu nie kupią go armie Belgii, Niemiec. Holandii, Iranu, Tajlandii i Wenezueli, w których izraelskie „Uzi” jest do dzisiejszego dnia użytkowane. Pierwszy ładowany odtylcowo karabin Mausera wielokrotnie zwiększył szybkostrzelność żołnierza poszczególnego. Pistolet maszynowy „Uzi” też dokonuje przewrotu kopernikańskiego w dziedzinie broni strzeleckiej, ponieważ – odpisuję z Wikipedii –  „działa na zasadzie wykorzystania energii zamka swobodnego, a nakłucie spłonki następuje, gdy zamek znajduje się w końcowej fazie ruchu do przodu. To rozwiązanie pozwala na wykorzystanie efektu tzw. wyrzutu zamka, polegającego na tym, że w końcowej fazie powrotu zamek nie uderza w tylne ścięcie lufy, lecz wyhamowywany jest przez wysuwającą się z komory nabojowej łuskę, a następnie pod wpływem dalszego wzrostu ciśnienia – odrzucony w tylne położenie.”  Zamek w „Uzi”  nie  uderza w lufę, lecz na nią subtelnie się nasuwa, czyli działa jak amortyzator w rowerze górskim. Natomiast w „Grocie” rewelacyjne jest , jak się zdaje, użycie najtańszej stali o właściwościach „czekoladopodobnych”.

       Likwidując w Rzeczypospolitej monteskiuszowską „dystrybucję trzech władz”, prezes Kaczyński wyrządził mi wielką krzywdę; nie mogę już ufać władzy ustawodawczej, budzi we mnie wątpliwość wszystko, co wyczynia władza wykonawcza, nie mam też przekonania co do sprawiedliwości władzy sądowniczej. W istnienie czwartej władzy pod postacią prasy i wolnych mediów w ogóle nie wierzę, bo dziennikarstwo pozostaje ściśle  na usługach tej władzy, która daje pieniądze. Cuius gazette – eius religio! I gdy w Internecie znalazłem fotografię pokrytego rdzą karabinka „Grot”, zbudowanego w „Łuczniku”, pierwsze pytanie jakie sobie zadałem brzmiało: Kto jest właścicielem portalu, i czy nie jest to aby właściciel  amerykański?

   Dziesięć tysięcy „Grotów”, z których podczas użytkowania wypadały istotne części, a lufa gięła się już po wystrzeleniu jednego magazynka, wysłaliśmy jako bezinteresowną pomoc militarną do Ukrainy. Pytanie drugie brzmiało: Czy był to skutek zwyczajnej polskiej partaniny, czy też sabotaż? Karabinek, który zacina się po kilku strzałach, i z którego trudno trafić do celu, byłby bardziej niebezpieczny dla naszych sojuszników, niż dla wspólnego wroga.

    Skrajna moja podejrzliwość w tym miała uzasadnienie, że dawno, dawno temu, na przełomie wieków, agenci CIA zastawili pułapkę na przedstawicieli radomskiej Fabryki Karabinów, organizując prowokacyjny zakup czterdziestu tysięcy  „kałasznikowów wz. 47” , a gdy tylko dyrektor Rajmund Szwonder złożył podpis na fikcyjnej umowie, nałożyli ma na ręce kajdanki i zamknęli w amerykańskim więzieniu pod zarzutem „próby sprzedaży broni strzeleckiej do krajów objętych embargiem Narodów Zjednoczonych”.  

     Oskarżenie musiało być lipne, skoro po kilku miesiącach więziennej poniewierki dyrektor Szwonder bez stawania przed sądem wrócił do Polski jako wolny człowiek. Natrętnie nasuwa się taka interpretacja, że „afera karabinowa”  była próbą skompromitowania radomskiej fabryki i przekonania władz Rzeczypospolitej do zakupu amerykańskiej broni strzeleckiej na wyposażenie polskiej armii.

    Pod internetową fotografią zardzewiałego karabinka „Grot” widniał podpis: „Rdza pojawiła się na karabinku już nazajutrz po strzelaniu w deszczu”. Już  nazajutrz nie zardzewieje nawet łopata z najmarniejszej stali, a karabinek „Grot” jest oksydowany na  czarno, co powinno go uodpornić na utlenianie. W marcu drugiego roku wojny minister obrony Mariusz Błaszczak ogłosił, że Ukraina, po przetestowaniu karabinka w prawdziwym boju, zwróciła się do Fabryki Karabinów w Radomiu z ofertą zakupu większej partii „Grotów”. Ponieważ żołnierze ukraińscy w żadnym razie nie są idiotami, nasuwa się przypuszczenie , że jeśli promocyjna dostawa zdefektowanych karabinków do Ukrainy nie była aktem sabotażu, to cały raport o niesprawnościach „Grota” przedstawiony przez portal, może być działaniem komercyjnym  na rzecz konkurencyjnego producenta. Polityk Dworczyk, były szef gabinetu premiera, w swoich mailach, upublicznionych przez wrogą agenturę, napomyka, że osobiście ponaglał dyrekcję „Łucznika” do podjęcia działań naprawczych.

     Czy było tak, czy też całkiem inaczej, powoływana do życia Komisja do Badania Działalności Antypolskiej i Prorosyjskiej powinna pozostawić w spokoju przewodniczącego Donalda Tuska, natomiast  casus zardzewiałego karabinka „Grot”, rozsypującego się w rękach żołnierza,  rozpatrzyć już na pierwszym swoim posiedzeniu.

                                                                                     Jakub Kopeć

Wszystkie wpisy Jakuba TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.