Nadeslal Wlodek Proskurowski
Z dużej odległości górując nad nami na ponad pół kilometra na widnokręgu gór wygląda to na kamienne ostrze przedhistorycznej dzidy lub strzały. Nie wiedzieliśmy, że to tam wiedzie nam droga. Włodek zrobił zdjęcie ‘przechodząc obok’ w dwa dni później.
Jak się przyjrzeć dokładniej to widać lekko wspinającą się ścieżkę z lewa na prawo ‘po zielonym’, a dalej istotnie bardziej strome białe pasmo: to śnieg.
W środku tygodniowego turnusu Misiowego w Dolomitach, po trzech dniach intensywnych wędrowek dostajemy dzień wolny od przebierania nogami. Zamiast pojechać do Bolzano na spokojne zwiedzanie nasza trójka (z Ireną i Włodkiem) wyrusza … w góry. Przewodnicy zasugerowali trasę. Za kwadrans dziesiąta od hotelu Gran Baita podchodzimy do Pramulin (1560 m) i dojeżdżamy gondolą na Col Raiser (2017 m). Przechodzimy obok Regensburger Hütte i schodzimy łagodnym zboczem do ca. 1900 m. Za kwadrans dwunasta odbijamy szlakiem w lewo. Drogowskaz na 17B wskazuje 1 h 40 min do przełęczy Pizascharte na 2489 m. Jescze trochę i widzimy naszą kamienną dzidę po raz pierwszy. Po pewnym czasie wspinaczki widać ją wyraźniej.
Przez dłuższy odcinek stroma ścieżka wiedzie po śniegu, niekiedy pomaga nam lina zamocowana do ściany skały. Oni mają kijki, ja nie, ale to mój wybór. Na szczęście pniemy się pod góre. Schodzić po śniegu bez kijków byłoby o wiele trudniej. Robi to niechętnie dwu młodych włochów wahając się co chwilę. W dole widać ‘zieloną’ ścieżkę, po której przyszliśmy.
W końcu możemy oglądać naszą dzidę z góry.
Na przełęczy podziwiamy 360° panoramę i robimy zdjęcia.
Drogowskaz pokazuje 1 h 10 min do Regensburger Hütte. Poł godziny mniej niż pod górę.
Stąd tylko 20 min do Stevia Hütte (2312 m) na pierwszorzędna zupkę jarzynową.
Po pokrzepiającym posiłku znowu w drogę, teraz już w dół, jeszcze tylko 700 m różnicy poziomów. Nie mogę odmówić sobie zdjęcia świerka wyrastającego z pionowej skały nad przepaścią. Ale zaczyna siąpić a potem i padać. Zakładamy kurtki lub płaszcze przeciwdeszczowe. Dochodzimy do St. Silvesterscharte (przełęcz na 2280 m) z rozdwojeniem drogi. Stajemy by poradzić się mapy i zdecydować czy iść stromo w dół po 17A, czy na ukos po 17. Ta druga droga jest sporo dłuższa, ale pada, jest ślisko na kamieniach i korzeniach drzew. Wybieramy tą drugą. I wtedy to znajdujemy igłę w stogu siana: dogania nas grupka ‘wyczynowców’ wracających z via ferrata. Zmęczyli się widać dostatecznie i zabierają się teraz z nami tą stateczną drogą. Idziemy razem.
Pada nadal, więc ‘wyczynowcy’ zostają na piwko w gospodzie Juac, a my w trójkę idziemy dalej pod deszczem. Jeszcze tylko zjeżdżam na jakimś korzeniu, nie mogę utrzymać równowagi, wykręcam się twarzą w dół i ześlizguję się z metr dłońmi po trawie na poboczu i butami po ścieżce. Miałem szczęście, że trawa znalazła się we właściwym miejscu. Włodek chodzi w rękawiczkach przygotowany na takie przypadki.
Do Selva Val Gardena dochodzimy o piątej. Nasz wolny dzień zakończony.
Kategorie: Uncategorized