Daniel ma 9 lat. Jest ostatnim dzieckiem, jakie zostało w poddonieckich Piskach. Jego rodzinny dom leży dziś niecały kilometr od tak zwanej „peredowej” – pierwszej linii frontu.
Daniel lubi cukierki. Oraz psy. Lubi też i to, że szkoła jest zamknięta i nie musi rano wstawać. Ale nie lubi, że nie ma prądu, bo nie może oglądać telewizji.
Cukierki dają mu ukraińscy żołnierze. Wciska je do buzi brudnymi rączkami. Zachłannie i szybko, zanim ojciec zauważy. Ojciec narzeka, że Daniel żywi się tylko cukierkami.
– Powiedz „djakuju”, no powiedz, to dam ci jeszcze – Kola, ukraiński żołnierz z Dniepropietrowska, próbuje wychować Daniela. Chłopiec kręci z przekorą głową i ucieka z buzią pełną czekoladek. Jego rodzice są tylko rosyjskojęzyczni, więc gdyby Daniel chciał podziękować za cukierki, nie powiedziałby „djakuju”, lecz „spasiba”. Po ukraińsku zna tylko jedną sentencję: „herojom sława”. Nie rozumie, co to znaczy. Tak nauczyli go żołnierze.
Danielowi imponują żołnierze, szczególnie ci na czołgach, tankiści. Kiedyś będzie mieć własny czołg. Ale czołgi „ukropskie”, zapewnia, są słabe. W DNR, Donieckiej Republice, tam to dopiero są czołgi – rosyjskie!
Kola sztywnieje. „Ukrop” oznacza po rosyjsku „koperek” – pogardliwe określenie, którego Rosjanie używają wobec Ukraińców.
– Dziecko powtarza, co słyszy w domu – powie potem Kola. – Widziałem w sieci wywiad, który jego ojciec dał naszym dziennikarzom z telewizji Hromadskie. Mówił otwarcie, że Rosja chce pokoju, a ci z DNR to tacy dobrzy ludzie, dobrze żołnierze. Nie ufamy tej rodzinie. Ale co poradzić, siłą ich stąd nie wyrzucimy. Szkoda dzieciaka.
– Bum, bum! – Daniel podskakuje entuzjastycznie na huk bliskich eksplozji pocisków moździerzowych. – To kaliber 72 wali, słyszysz? Rozpoznaję wszystkie!
Nie boi się?
– Niee.. Może bałbym się, jakby strzelało kalibrem 122. Ale wtedy tata dałby i znać, że trzeba się schować w piwnicy. „Ukropy” to cały czas siedzą w piwnicach, ale my mieszkamy normalnie, w domu.
Kola zaczyna się denerwować. – Słyszysz, co on mówi? Słyszysz? Że jego ojciec wcześniej wie o ostrzale! U nas niektórzy mówią, że on jest informatorem separów. Ale nie mamy dowodów. Oni wszystko, co mają, od nas mają, od ukraińskiej armii. Nie przestaniemy dawać im jeść, bo umrą z głodu.
Daniel oprowadza mnie po okolicznych domach. Pokazuje: – O, ci co tutaj mieszkali, to uciekli. I tamci uciekli. Tej pani umarł mąż, to też uciekła. Tu mieszkał wujek i on też uciekł. Tylko my zostaliśmy. I nigdy nie wyjedziemy, bo mój tata niczego się nie boi.
Ojciec Daniela mierzy mnie chłodnym, badawczym spojrzeniem: – Dziennikarka? Syn już się narozmawiał z dziennikarzami. Daniel, do domu! Nie wypytujcie dziecka! Chętnie odpowiem na wszystkie pytania. Na pewno chcesz zapytać, czemu stąd nie wyjedziemy? Mój dziadek i ojciec mieszkali w tym domu. Tu wyrosłem, tu urodził się mój syn. Nie opuszczę mojej ziemi.
Szmaciane lalki
Roman ma 34 lata. Jest żołnierzem ukraińskiej 93. Brygady Zmechanizowanej. Został zmobilizowany rok temu. Przed wojną był ogrodnikiem.
Roman: – Chcesz pisać o Donbasie? To napisz, że we wszystkich miejscowościach Donbasu jest tak samo. Wojna uwypukliła to, z czym chcieliśmy walczyć, gdy stanęliśmy na Majdanie. Może teraz, po tylu ostrzałach, już tego nie widać. Ale te ruiny, to były luksusowe wille. Architektura w ATO się zmienia, żartujemy, że dąży do minimalizmu… Bo faktycznie, każdego dnia z budynków zostaje mniej i mniej.
– Są tu też rezydencje oligarchów – mówi Roman. – Oni zwiali pierwsi. Dla nich wojna była za mało luksusowa. Śmierć tutaj jest tylko dla biednych. Kto mógł sobie na to pozwolić, ten uciekł za granicę. Kto nie, to do Kijowa. W willach są teraz sztaby stacjonujących tu oddziałów.
– Nikt nikogo nie przeganiał, zastaliśmy je puste – opowiada dalej. – Spakowali, co potrzebne i pojechali. Zostawili zwierzęta. Myślisz, że czyje są te wszystkie rasowe koty? To maskotki wysoko postawionych mieszkańców Doniecka. Teraz jest ich mniej, ale gdy przyjechaliśmy tu latem, można było przebierać w rasach. Był pers, był main coon, nawet ragdoll. Wiesz, ile kosztuje taki kot? Kiedy pracowałem w Polsce, to państwo, których ogrodem się zajmowałem, mieli takiego kota. Sama cena takiego, to sześciokrotna średnia pensja ukraińska. Ragdoll znaczy po angielsku „szmaciana lalka”. Taka zabawna rasa. Jak bierzesz ragdolla na ręce, on rozluźnia mięśnie i wisi bezwolnie, właśnie jak szmaciana lalka. To mi przypomina ludzi z Donbasu. Taka jest ich mentalność. Nazywa się ich też „watnikami”. To także pasuje.
– Wiesz, co jest straszne? – mówi Roman. – Że w tych wiejskich domkach może znajdziesz jeszcze jakichś ludzi. Bogacze najpierw rozkradli wszystkie pieniądze tego kraju, a potem stąd uciekli i zostawili ich samych. I nawet to nie wywołuje w tych zwykłych ludziach żadnego gniewu, żadnego sprzeciwu wobec niesprawiedliwości. Im jest wszystko jedno. W ich domkach nie ma nawet piwnic. Ruski pocisk spadnie i po sprawie: nie ma domku, nie ma dziadków, którzy w nim mieszkali. Czasem próbujemy ich przekonywać, by przechodzili do lepszych budynków, takich z bezpiecznymi piwnicami. A oni nie chcą. Boją się. „Nie potrzeba mi problemów”, mówią. Boją się nawet teraz. Duch oligarchy przeraża ich bardziej niż odłamki moździerzy.
Wcześniej było łatwiej
Jewgienija ma 82 lata. Na studnię przed jej domem, spadł pocisk. Teraz więc co dwa dni odbywa wyprawę po wodę. Przeniesienie 5-litrowego baniaka zajmuje jej 2-3 godziny.
Jewgienija:
– Całe życie tu. Gdzie uciekać? Kiedyś był tu po prostu Związek Sowiecki i spokój. A teraz powariowali. Raz mówią, że Doniecka Republika Ludowa, a raz, że Ukraina. I ci, i ci pomagali wodę nosić. I dawali jeść. Sąsiedzi mówili: nie idź do nich, to banderowcy, zastrzelą jak usłyszą, że mówisz po rosyjsku. A ja mówię tylko po rosyjsku i mi już wszystko jedno. Myślę sobie: przeżyłam Hitlera i Stalina, to i Banderę przeżyję. A jak zastrzelą, to zastrzelą.
– Może nawet lepiej jak zastrzelą – mówi Jewgienija. – Człowiek całe życie pracował, to co teraz ma umrzeć z głodu jak pies?
Emeryturę przestali mi wypłacać jeszcze latem. Dzieci pojechały w świat, w stolicy żyją. To w tej stolicy wydumali całą tę wojnę. A pieca wyremontować nie ma mi kto. Wielcy patrioci. Jak u człowieka jest za mało roboty, to jest za dużo czasu na myślenie i wymyśla takie bajki.
Jewgienija: – Oni mówią, że tą drogą nie można chodzić, bo strzelają. Całe życie tędy chodzę. A oni chcą, żebym chodziła przez cudze podwórka, jak złodziej. Wcześniej było łatwiej. Wcześniej, kiedy noga była bardziej sprawna. Teraz kolano się prawie nie zgina. Może to od zimna, może od wojny. Kto wie. Pięć kroków. Przerwa. Laska ciągle grzęźnie w błocie. Znów pięć, przerwa. Muszę się tak męczyć, bo oni rozkopali wszystko, rozjechali czołgami. Kiedyś taki czołg przyjedzie mi po domu. Mam taki sen, a ja wierzę w sny: śni mi się, że wielki czołg przejeżdża gąsienicami, miażdży dach, ściany. I tak będzie. Nikt nie patrzy, że ja tu żyję. Jaka Rosja, jaka Ukraina. Mi jest wszystko jedno. Tylko żeby nie strzelali, żeby czołgów nie było.
– Córeczko, wiesz czyja to jest wojna? – pyta Jewgienija i sama odpowiada. – Nie Rosjan, nie Ukraińców. Po prostu: młodych. Wy jesteście dwudziestoletni bogowie, a my jesteśmy dla was jak owady. Możecie nas tak po prostu zgnieść butem.
Przyslala
Monika Andruszewska
. Reportaż został opublikowany 12.04.2015 w Tygodniku Powszechnym:
fot. Tomasz Grzywaczewski
Kategorie: Uncategorized