Natan Gurfinkiel
Inpiracją do opisania mego bytowania wśród Niemców w powojennym Gdańsku była dyskusja na temat zbrodni nazistowskich, Miała ona miejsce podczas towarzyskiego spędu z okazji urodzin mego kopenhaskiego przyjaciela. Nie pomnę już co doprowdziło do sporu, którego gwałtowność w żaden spoób nie przystawała do nastroju spotkania.
Pamiętam tylko swoją uwagę, że jedna zbrodnia nie może usprawiedliwiać drugiej, jeżeli chcemy, nie zapominając o przeszłości, otrząsnąć się z niej i wieść normalne życie. Powiedziałem, że dywanowy nalot na pozbawione instalacji wojskowych Drezno. który niemal doszczętnie zniszczył miasto i uśmiercił (wg najostrożniejszcych dzisiejszych ustaleń) od 25 d0 40 tysiȩcy osób spośród cywilnej ludności nie powinien był stać siȩ odpowiedzią na obozy zagłady.
zostałem zbesztany przez jednego z gości, którego znałem dotąd jako pełnego uroku człowieka. Powiedział, że biorę stronę tych, którzy nas mordowali. o ofiarach mówił tak, jakby rzecz dotyczyła odszczurzania, a nie zabijania ludzi…
Moje gdańskie wspomnienia zostały opublikowane na portalu „Studio Opinii”w styczniu ub.r.
Niektóre imiona i nazwiska osób, wsystȩpujących w opisie, zostały zmienione.
(N.G.)
motto:
„Musimy powiedzieć sobie wszystko, pod warunkiem że każdy będzie mówił o winach własnych. Bez tego ciężar przeszłości nie pozwoli wyjść nam we wspólną przyszłość”.
(jan józef lipski)
Niemcy z mego gdańskiego podwórka
Nie mogę, na podobieństwo moich młodszych kolegów, skorzystać – jak to celnie określił Helmut Kohl – z przywileju późnego urodzenia. Z tego powodu, to o czym oni wiedzą z nauki historii, nawet pilnie i dociekliwie wchłanianej, rozgrywało się na moich oczach. Wypędzeni Niemcy nie są dla mnie bezkształtną masą. Obserwowałem ich na co dzień – żyłem wśród nich pół roku, może nawet nieco dłużej, nim zorganizowano kolejny transport, który zakończył nasze bliskie sąsiedztwo.
Kiedy po wojnie, spędzonej nie całkiem dobrowolnie w ZSRR, wróciłem do Polski, pojechałem do Gdańska, gdzie mieszkał już mój ojciec. Odbył kampanię wojenną, był ranny – niezbyt ciężko na szczęście i gdy zdjął mundur, nie bardzo wiedział co ma z sobą począć. Nasze warszawskie mieszkanie na Chłodnej przestało istnieć razem z kamienicą, po której została kupa gruzu. Ktoś doradził ojcu, by pojechał do Łodzi, gdzie mieścił się nowopowstały Centralny Zarząd Przemysłu Odzieżowego – czy jak to się wówczas nazywało. Tata przyuczył się do zawodu swego pjca, a mojego dziadka, który był właścicielem dużego warsztatu, czy też niewielkiej fabryczki w branży dziewiarskiej.Po tych wyjaśńieniach ojcu memmu zaproponowano z miejsca stanowisko majstra w dopiero co upaństwowionej fabryce trykotaży w Gdańsku i trzypokojowe przyfabryczne mieszkanie.
Mieściło się ono na Biskupiej Górze w dawnych koszarach z czasów wojen napoleońskich. Budynek miał kształt lekko zdeformowanej podkowy. W jednym skrzydle mieściła się niewielka fabryka, zatrudniająca kilkadziesiąt osób – już wówczas przeważnie kobiet. W pozostałych skrzydłach były mieszkania pracowników. Mieszkanie taty i jego powojennej narzeczonej, starszej ode mnie o kilka zaledwie lat, (mama, podobnie jak reszta rodziny z wyjątkiem jednego tylko z jej czterech braci, nie przeżyła wojny), mieściło się na parterze. W całym budynku. mieszkały tylko cztery polskie rodziny – łącznie z naszą. Znalazłem się więc w niemieckim otoczeniu i większość czasu, spędzanego w okolicy domu upływała mi na rozmowach po niemiecku. Język znałem było w dzieciństwie, bo w domu babci, pochodzącej z rodziny węgierskich i austriackich .Żydów, często mówiło się po niemiecku. Później język zardzewiał we mnie na jakieś dziesięć lat, a w Gdańsku rdza dośćszybko zeszła. Po raz drugi zostałem dotknięty lingwistyczną amnezją, kiedy zacząłem przyswajać sobie duński i znów niemiecki zaczął we mnie odżywać, gdy w latach dziewięćdziesiątych spėdziłem kilka tygodni w zaprzyjaźnionym polsko-niemieckim domu w Berlinie.
CDN.
Natan Gurfinkiel o Natanie Gurfinkiel KLIKNIJ TUTAJ
Kategorie: Uncategorized