Uncategorized

SŁOŃ NA UCHU LECHA K.

Marian Marzynski

 

– Czy to prawda, że mąż gra na pianinie i jest miłośnikiem Chopina? – zapytałem Marię Kaczyńską, gdy wspólnie czekaliśmy na ukazanie się przed Muzeum Powstania Warszawskiego ówczesnego kandydata na Prezydenta RP.

– Nieporozumienie – uśmiała się Maria Kaczyńska, na którą – jak się później okazało – mówiono w domu Maryla. – To mnie kiedyś mamusia zmuszała do pianina, i to ja grałam Chopina. Jeśli chodzi o Lecha, słoń nadepnął mu na ucho.

Był to dzień „ciszy wyborczej”. Zamiast pytać kandydata o muzykę Wielkiego Polaka (robiłem wtedy mój amerykański dokument „Serce Chopina’), zaproszeni do mieszkania Kaczyńskich na Czerwonego Krzyża 6 – Jason i ja – w zaciszu domowym zaczęliśmy filmować pana Lecha.

Był wciąż prezydentem miasta stołecznego – i pierwsze, co sfilmowaliśmy, to jego rozmowa z szefem warszawskiej policji: na Moście Poniatowskiego znaleziono czymś wypełnioną teczkę, ale niech się pan prezydent nie przejmuje, materiałów wybuchowych nie było.

Wiedziałem, że do filmu o Chopinie to nie wejdzie, ale zrezygnować z wywiadu z ewentualnym polskim prezydentem? Wiec zacząłem:

– Mówi się, że dwaj bracia-bliźniacy przy władzy, to niebezpieczne…

– Hahaha, a bracia Kennedy? – zapytał z uśmiechem od ucha do ucha.

Moj komentarz do tej odpowiedzi utrudniłby dalsze pytania.

– Pomówmy o pańskiej polityce zagranicznej jako prezydenta…

– Jaka polityka? – zdziwił się Kaczyński – Polska jest zbyt mała, aby mieć własną politykę. Jedyny nasz cel, to zgadzanie się na wszystko, co robią Stany Zjednoczone, nasz największy sojusznik, dzięki któremu Europa będzie nas szanować.

No comment. Cisza. Po chwili odzywa się pan Lech:

– Przepraszam, ale o czymś zapomniałem: możemy mieć własną politykę wobec Izraela.

– Izraela? – powtórzyłem ze zdziwieniem w glosie.

– To bardzo proste – ciągnął przyszły prezydent – bylem w Izraelu i spotkałem ludzi, którzy mówią po polsku, czytają polskie książki, chodzą na polskie sztuki w teatrach. Czy nie widzi pan, że jest to społeczeństwo zbudowane na polskiej kulturze i tradycjach, bo skąd mieliby mieć własne?

Kaczyńscy zgodzili się na moja propozycję wspólnej podróży na koncert finałowy konkursu szopenowskiego w Filharmonii.

– Mam nadzieje, że wygra Polak – powiedział w czasie jazdy Lech Kaczyński – ale mam również nadzieję, że zostanie w kraju. Nie tak jak poprzednicy, którzy osiedlali się na Zachodzie.

Tuz przed podjazdem do Filharmonii zadzwonił w samochodzie telefon: ktoś ze sztabu powiedział kandydatowi, że w czasie ciszy wyborczej jego pokazanie się w loży obok prezydenta Kwaśniewskiego byłoby niewskazane. Maryla i jej córka wysiadły przed Filharmonią. Lech wrócił do domu.

Nigdy nie opublikowałem tego wywiadu, bo nie chciałem kompromitować miłego człowieka, który podjął mnie herbatą w swoim mieszkaniu. Piszę o tym teraz, bo wbrew przyjętej zasadzie uważam, że tylko o nieżyjących można mówić źle. A szczególnie w czasie, gdy inny prezydencki obciach pod nazwą Trump pod pomnikiem warszawskich powstańców spełnia marzenie świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego.

Nawiasem mówiąc: dni Trumpa są policzone, z „Russiangate” już się nie wykaraska.

Wszystkie wpisy Mariana

TUTAJ

http://studioopinii.pl/slon-na-uchu-lecha-k/

Kategorie: Uncategorized

2 odpowiedzi »

  1. Proponuje by autor przywoływał następnym razem Obamę zamiast Trumpa pisząc o Kaczyńskich. Z nim mają więcej wspólnego.
    Pod komentarzem Fred Mirsky podpisuję się obiema rękoma.

  2. Naprawdę, nie chce mi się prowadzić polemiki politycznej na tym wspaniałym blogu Misia, na którym, jak dotąd, mało było kłótni politycznych, Oby tak dalej.
    To jest mój ostatni komentarz do negatywnej wypowiedzi o Człowieku, który chce ocalić Zachodnią Cywilizację wbrew elitom intelektualnym i politycznym, ktore, zawdzięczając tej Cywilizacji wszystko, doprowadziły ją na skraj bezpowrotnego unicestwienia. Czy mu się to uda, nie wiem. Mam nadzieję, że tak, ale może nie. Jeśli nie, to my wszyscy będziemy jak ten człowiek w Oświęcimiu, o którym opowiadał mi mój kuzyn: chodził ten człowiek, jakby już był martwy i mamrotał sam do siebie, „dobrze mi tak, dobrze mi tak,…” Gdy go pytano, „co ci tak dobrze?”, patrzył martwym wzrokiem na pytającego i odchodził powtarzając, „dobrze mi tak,…” Ktoś, kto go znał wyjaśnił: Przed wojną, do ich miasteczka przyjechał Żabotyński, nawołując Żydow do wyjazdu z Polski i uprzedzając, co ich czeka, jeśli pozostaną.
    Młodzi Żydzi, komuniści i bundowcy, obrzucali „faszystę” pomidorami i jajkami, przeszkadzając mu mówić do ludzi, którzy chcieli go słuchać, no i teraz… „jest mu dobrze,…”
    Dowiedziałem się z tekstu, że „wbrew przyjętej zasadzie” autor uważa, że zle mówić o zmarłym można mimo, że zaprosił na herbatkę. Ja też uważam, że można: tak samo można, jak kopać leżącego: w pierwszym przypadku, zmarły nie odpowie, zaś w drugim, leżącemu trudno będzie „odkopnąć” w bolesne miejsce. Można mieć takie zasady też, wszystko zależy jaka ideologia dzieli zmarłego od tego, kto mówi o nim źle, i kopanego od kopiącego.
    Na zakończenie, autor sprytnie przeszedł od zmarlego Lecha Kaczyńskiego do żyjącego jeszcze „prezydenckiego obciachu pod nazwą Trump.”
    Przejście to przypomina nawoływanie Kato Starszego dwadzieścia-dwa stulecia temu, który każde swoje przemówienie w Senacie Rzymskim, niezależnie od tematu, kończył słynnym, „ a poza tym uważam, że Kartaginę należy zniszczyć.”
    Kartagina upadła. Mam nadzieję, że Prezydent Trump przetrzyma obelgi autora tekstu na inny temat.
    Kartagina upadła. Mam nadzieję, że Prezydent Trump przetrzyma obelgi autora

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.