Anna Pamula
Moja książka nie wyrosła z poczucia winy, ona wyrosła z poczucia odpowiedzialności historycznej – mówi Anna Pamuła, autorka książki „Polacos. Chajka jedzie do Ameryki”.
Magda Majewska: Polacos to właściwie książka o kim?
Anna Pamuła: Na początku myślałam, że będę pisać o Żydach z Kostaryki, a okazało się, że muszę napisać też o tych z Kałuszyna, Żelechowa czy Wyszkowa, bo oni są i stąd, i stąd. Kiedy byłam w Kostaryce pierwszy raz w 2009 roku, po prostu szłam do ludzi i słuchałam ich historii. Wiedziałam, że ten Żelechów – i inne miasteczka, z których pochodzili – się tam pojawi, ale nie wiedziałam, w jakim stopniu to będzie ważne dla nich miejsce. Okazało się, że właściwie w każdym wywiadzie pojawiała się Polska, bo ja dla nich byłam Polską. Dla tych najstarszych byłam pierwszą Polką, którą spotykali po 85 latach, więc byłam dla nich językiem polskim, wspomnieniem dziadków, wspomnieniem sadów, ulic, po których biegali. Dlatego te spotkania były bardzo wzruszające.
Czy już wtedy zakładałaś, że napiszesz książkę?
Nie, to miała być tylko moja magisterka. Dotąd nie powstała, chociaż moja mama cały czas ma na to nadzieję. Teraz, kiedy wydałam książkę, powiedziała: „Słuchaj, a może byś śmignęła szybko tę pracę?” (śmiech).
Zawsze chciałam pisać, ale nie przyszło mi do głowy, że mogę napisać książkę, nie miałam takiej śmiałości. Bo to jest kwestia odwagi. Dojrzałam do tego wraz z ciążą i urodzeniem dziecka. I kiedy Józio miał roczek, zaczęłam wieczorami spisywać te historie kostarykańskich Żydów. Wysłałam jeden rozdział do Moniki Sznajderman z wydawnictwa Czarne, a ona w ciągu kilku dni odpisała mi, że chce książkę. To było dla mnie wielkie zaskoczenie.
A dlaczego pojechałaś do Kostaryki jeszcze raz rok temu? Wywiady sprzed 7 lat nie były wystarczająco dobre?
To nie były złe wywiady. Rozmawiałam z tymi ludźmi może i naiwnie, ale to służyło formie reporterskiej, bo zadawałam bardzo dużo otwartych pytań. Po prostu tak sobie płynęliśmy, w niektórych przypadkach się przy tym zaprzyjaźniając, ale brakowało mi uporządkowania. Kiedy wróciłam tam rok temu, miałam już większe doświadczenie reporterskie, wiedziałam, o co i kogo chcę dopytać. Jeśli ktoś nie chciał ze mną rozmawiać, to miałam już odwagę i sposób, żeby uzmysłowić tej osobie, że to spotkanie jest ważne. A za pierwszym razem w ogóle tak do tego nie podchodziłam. Więc ten kolejny miesiąc w Kostaryce był kluczowy dla książki. Właśnie wtedy odkryłam historię Jaime Goldenberga, poszukiwacza złota, której nie znałam wcześniej, i nawet gdybym miała jechać do Kostaryki po tę jedną historię, opłaciłoby się.
Poza rozmowami opierasz się też na materiałach archiwalnych. Do nich też dotarłaś w czasie drugiego pobytu?
Nie, w archiwach zaczęłam grzebać wcześniej, w końcu zbierałam materiały do pracy naukowej. Przekopałam absolutnie wszystkie archiwa kostarykańskie, co wyglądało tak, że pani otworzyła mi drzwi do pokoju, w którym było strasznie dużo szaf z różnymi niepodpisanymi teczkami, i powiedziała: „No to proszę sobie szukać”. Spędziłam tam kilka tygodni. Przejrzałam całą prasę z lat 20. i 30., leciałam strona po stronie, szukając historii o polskich Żydach kostarykańskich. Później, podróżując śladami jednego z moich bohaterów, Dawida, korzystałam też z ksiąg portowych. Dawid miał 6 lat, kiedy odbył podróż do Kostaryki, to był 1936 rok. Wyruszył pociągiem z Żelechowa, później płynął statkiem z Gdyni. Bardzo szczegółowo pamięta tę podróż – to jest najważniejsza historia jego życia. Łatając pewne dziury w jego pamięci, pojechałam do wszystkich portów, z których wypływał, i szukałam jego nazwiska w księgach portowych. Przejrzałam wszystkie księgi z lat 30., szukając narodowości Polaco, i jak tylko na coś trafiałam, często okazywało się, że już tych ludzi kojarzę z jakiejś historii.
To może powiedzmy wreszcie, kim w ogóle są Polacos.
Polacos to… no właśnie… to polscy Żydzi w Kostaryce, to na pewno. Ale polaco to też obwoźny handlarz kostarykański, który chodził od domu, sprzedając guziki, materiały, buty, parasole, różne drobne przedmioty codziennego użytku – bo tym właśnie często trudnili się polscy Żydzi. Kiedy przyjechałam do Kostaryki i przedstawiałam się jako Polaca, Kostarykanie myśleli, że jestem Żydówką. Próbowałam im to wytłumaczyć, ale właściwie nie miało to większego sensu, bo mówili: „Jesteś z Polski?” „Tak”. „A, czyli Polaca”. Polaca, czyli Żydówka. I tak się zapętlaliśmy, bo dla nich to ostatecznie zupełnie nie ma znaczenia. Polaco to Żyd, Żyd z Polski i koniec. Oni nie zwracają uwagi na te podziały, dla nas tutaj tak ważne, mają inne, swoje.
To zamieszanie dobrze pokazuje anegdota o żydowskim papieżu…
Calosc TUTAJ
MAGDA MAJEWSKA
Kategorie: Uncategorized