wspomnienia

Abram Cytryn cz 11

SZALEŃSTWO WOJNY -ELIZA cz. 1

Abram Cytryn

Nazywam się Lucie Bialer i jestem siostrą Abrama Cytryna. Jako jedyna z całej naszej rodziny wróciłam z piekła. Mama i Abramek zostali zagazowani w Auschwitz. Ojciec nasz, Jakub Cytryn, zmarł z głodu w getcie. Jego grób znajduje się na cmentarzu żydowskim w Łodzi. Po wojnie wróciłam do Łodzi, sądząc, że spotkam kogoś z rodziny. Pobiegłam szybko na ulicę Starosikawską, ostatnie nasze miejsce zamieszkania w getcie. Cudem uratowałam utwory Abramka, te które zostawił w naszym mieszkaniu. Było tam dużo wierszy i dużo utworów prozą. Najlepsze utwory mój brat zabrał ze sobą… Po powrocie do Łodzi poznałam Zygmunta Bialera i wyszłam za niego za mąż. Urodziłam córkę Nelly. Wyrosła na znanego adwokata. Niestety zmarła w wieku 40 lat w roku 1988. Kilka lat po śmierci mojego dziecka zmarł także mój mąż, Zygmunt Bialer. Zostałam sama. Pisanie o mojej rodzinie to mój obowiązek. Chciałabym, żeby Abramek − kiedy umrę − pozostał w pamięci przyszłych pokoleń, przede wszystkim młodych ludzi. Kiedy pisał te wiersze, był w ich wieku. Pisać, to znaczyło dla niego − żyć. Mówił często, że jeśli zabraknie mu pióra, będzie pisał własną krwią. Chciałam zadedykować tę książkę wszystkim dzieciom świata.

Jestem bardzo wdzięczna wszystkim, którzy pamiętają w Łodzi o moim bracie. Dziękuję z całego serca władzom miasta, szczególnie Panu Prezydentowi Kropiwnickiemu, że jest w Łodzi ulica imienia Abrama Cytryna. Dziękuję Pani Krystynie Radziszewskiej, że podjęła inicjatywę wydania utworów mojego brata oraz Pani Ewie Wiatr i Panu Dariuszowi Leśnikowskiemu za trud włożony w opracowanie tej publikacji. Bardzo dziękuję firmie Amcor Rentsch Polska za sfinansowanie wydania tej książki.

Paryż, luty 2009 Lucie Cytryn-Bialer


Poznali się podczas wojny. On − Żyd czarny z oczami jak węgle rozżarzone, smukły, o tęsknym spojrzeniu, tęsknym aż do litości. Ona − blondynka jasna, niebieskooka, dumna, rodowita Niemka z zamożnej rodzinny Grotte. Żyd i Niemka − kontrast rasowy, miłość niedozwolona z powodu wszczepionej w krew niemiecką nienawiści do Żydów. Miłość pohańbiona przez władczy, nieugięty naród Germanów.

Nazywała się Eliza. Było jej dobrze w domu rodzicielskim, ale świat wydawał się jej daleko powabniejszy. Ubóstwiała życie, ludzi, komfort i ładnych kawalerów. troskliwi rodzice starali się dla niej, jak mogli, byleby tylko uszczęśliwić jedyną córkę. Śmiech jej w cudnych pokoikach brzmiał w uszach matki jak najczystsze dzwonki.Matka, Gertruda, była tęgą kobietą o blond włosach i podwójnym, burżujskim podbródku. Miała pociąg do wszelkich błyskotek i świecidełek. Chód miała ciężki i oddech nieco chrapliwy. Na piersiach nosiła zwykłą, złotą broszkę przetykaną rojem maleńkich brylancików, a na przegubach dłoni miała okrągłe koła perłowe. W uszach tkwiły małe kolczyki, które podczas energiczniejszych ruchów matki podskakiwały do taktu.

Eliza była lekka jak motyl i wesoła jak żak. Z biegiem czasu jej dziecinny charakter uległ stopniowej zmianie, tak jak wszystko się w życiu iwświecie zmienia. Wzrok jej nabrał zadumy, a brwi − jak groźne chmurki − ściągały się nieraz nad prostym nosem.Rodzina Grotte mieszkała długie, długie lata w mieście Breslau. Niedługo po zajęciu Polski przez Niemców, ze względu na interesy głowy rodziny, ojca Elizy, cała trójka musiała wyjechać na zajęte tereny Polski, do samego serca wrzącej pracy, do Łodzi.Ojciec Elizy, Bernard Grotte, pragnął koniecznie wydać córkę za mąż synowi jednego ze znanych bogaczy łódzkich, Romanowi Birgerowi. Obaj ojcowie, henryk Birger iBernard Grotte, byli ze sobą zaprzyjaźnieni od dzieciństwa prawie. Chcieli jeszcze bardziej zespolić tę przyjaźń ślubem swoich dzieci.

Roman Birger był ładnym blondynem, lecz bardzo płytkim [człowiekiem]. Wystarczyło z nim porozmawiać przez kwadrans, a już się wykrywało jego duszę, która była podobna do tysięcy, tysięcy innych. Był muskularny, rzutki, energiczny i nieco brutalny. Prawdziwa krew niemiecka w nim płynęła. Słowem, był to młodzik nie do pogardzenia. Stosunki pomiędzy obojgiem młodych nawiązały się szybko. Roman był prawie codziennym gościem w salonach rodzinny Grotte.

Ostatnio przylatywał do swoje wybranej zgazetą w ręku i odczytywał jej na głos wiadomości z pola bitwy.− Słuchaj, Eliza. A to nasi zadali Polakom bobu! Jadą ciągle naprzód jak rozpędzone słonie. to wykrzyknąwszy, usiadł na kanapie i zatopiwszy wzrok w gazetę, czytał. Ojciec Elizy poklepał młodzieńca po barkach i rzekł uroczyście: − Nasz führer to największy geniusz dwudziestego wieku. On cały świat zagarnie. Jego wymowa płomienna oszałamia miliony, [cały] nasz naród. heil hitler! Bernard wstał. Zapatrzył się w obraz Adolfa jak w bóstwo i jeszcze raz rzucił donośnie ten suchy okrzyk, który wznoszą miliony Germanów. −heil! − zawtórował gromko Roman, zerwawszy się z kanapy. −heil! − piskliwie powtórzyła za resztą gruba Gertruda. Eliza jak nakręcona marionetka zrobiła to samo. Potem Bernard swoją zimną, posągową twarz pochylił nad brązowym radiem i prawą ręką zaczął kręcić waparacie. „Żżżż” – syczał potwór. Z szybkością błyskawicy przelatywały urywki rozmów, strzępy melodii, komiczne pogadanki. Na ekranie przesuwały się nazwy miast.

Nagle, stop! Ojciec Elizy uniósł znad radia swe szerokie czoło i przyłożył do ust koniuszek wskazującego palca, nakazując ciszę. towarzystwo ucichło. Jak grom buchnęła mowa triumfalnego zdobywcy! tryskały słowa jak z głębi wulkanu. Każde godziło piorunem i wszczynało pożar. Potoki lawy tryskały bujną falą. Minęło już sporo czasu. Żar słów to zapalał się, to stygł, by wybuchnąć znowu ze zdwojoną, dynamiczna siłą. Pierwszy raz Eliza słyszała go przemawiającego. Wszędzie wokoło niej wymawiano to imię z czcią należną jedynie stwórcy. Była oszołomiona zgrzytem jego mowy i strasznym potokiem nienawiści, jaki płynął z ust mówcy, skierowany przeciw dostojnym, angielskim dygnitarzom. „Jakże proroczo przedstawia narodowi sytuację polityczną, jakże umie rodaków zapalić potężnym zarodkiem swojej idei” – rozmyślała w duchu Eliza. „Czy to nie grzech krew wylewać dla ambicji władzy? Czy nie grzech poświęcać najlepszych synów dla zaborczej idei?” Przeraziła się własnej myśli. Roman delikatnie dotknął jej ramienia. − O czym myślisz, droga? Nie pomówimy wreszcie ze sobą swobodnie? Może to ostatni raz! Wcielą mnie do armii i pójdę krew przelewać dla naszej ojczyzny. Zobaczysz, wojna skończy się szybko. Nasz geniusz sobie da radę z tymi Anglikami.

Chorągwie führera zaroją się w Londynie. Niemiecka władza opanuje ziemski glob. Ja powrócę. Wyprawię nam ślub i będziemy szczęśliwi. Albo może być odwrotnie: mnie trafi szlag, a ty, och, nie chcę dokończyć, nie przetrzymasz ciosu.Eliza się zamyśliła. Czy rzeczywiście rozpaczałaby nad trupem narzeczonego? Przeraziła się nagle prawdy. Oto zamajaczył przed nią trup Romana na pobojowisku, a ona pochyla się nad nim i obojętnie patrzy w jego zniekształconą twarz. „Nie kocham go” − przez mózg przemknęła jej myśl jak błyskawica. „W jakim celu gram rolę zakochanej? Nie odpowiada mi. I zdaje mi się, że on także zbytnio by nie rozpaczał z powodu rozłąki. On mnie traktuje lekko, po koleżeńsku, a ja jego tak samo. I to ma się nazywać miłością? Karykatura. Małpowanie. Gra bez uczuć. Susza.” Biła się myślami jak biczem. Jej zadumę zagłuszał donośny głos führera, który zbierał burzliwe oklaski. teraz odezwała się w nim nienawiść rasowa. − Judennn! − wykrzykiwał donośnie, przeciągając imię tego narodu. − Ausrotennn! − zasyczał, aż dreszcze przeszły Elizie po krzyżu. Znów huczne oklaski i krzyki podnieconego ogółu:−heil hitler! heil! Radio wrzało, syczało, huczało, jakby miało za chwilę rozpęknąć się na kawałki. Skończyła się burzliwa przemowa i oklaski. Elektryczne lampy rozświetlały jasno pokój dla gości. Z uciszonego radia popłynęły urocze dźwięki uśpionego tanga iwytworzyły błogi nastrój w towarzyskim kole. Do Elizy podszedł Roman w pełnym uniformie wojskowym. Wydawał się jej daleko wspanialszy i ładniejszy w swoim zielonkawym ubiorze oficera armii hitlerowskiej. Nowiutką czapkę odrzucał z galanterią gdzieś w bok i przysuwał się do swojej wybranej.

Rozmowa młodych obejmowała prawie zawsze jeden temat. Birger opowiadał jej szumnie, że wyjeżdża niedługo na front i możliwe, że tam skończy. Czekał, aż narzeczona zaleje się łzami, ale niestety na próżno. Nie zmartwił się tym zbytnio, bo nie odpowiadało to jego pogodnej naturze. Pewnego deszczowego poranka zjawił się nagle blady jak płótno i usiadł ciężko na miękkim fotelu naprzeciw złotowłosej Elizy. − Co jest mój drogi? − wyszeptała dziewczyna. − Za półtorej godziny, z pełnym bagażem, odjeżdżam pospiesznym pociągiem na front.Eliza otworzyła szeroko niebieskie, cudowne oczy. Roman zatopił w nich swój wzrok i raptownie pocałował narzeczoną w czerwone usta. Poczuła, jakby ją lód dotknął. Roman serdecznie uścisnął rękę ojca Elizy i musnął wargami dłoń Gertrudy. − Odprowadzicie mnie, moi drodzy? − rzekł cicho do całej rodziny. − Zapewne, zapewne. Gertruda! Eliza! Ubierajcie się. trudno, skoro trzeba poświęcić się dla idei i narodu, to cele osobiste odgrywają maleńką rolę w życiu

Czesc druga i ostatnia juz jutro


Wszystkie wpisy Abrama Cytryna TUTAJ

Kategorie: wspomnienia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.