
Lwów, hala Dworca Kolejowego ok. 1914 r. Biblioteka Narodowa/Polona
JADWIGA WEŁYKANOWICZ
[…] Byłam jeszcze za mała, by zrozumieć ogrom ówczesnych wydarzeń światowych. Ich echa docierały jednak do mnie. Przypominam sobie, jak po zakończeniu wojny powiedziano nam w szkole, że powstała Polska wolna i niepodległa. Przyjęłam to do wiadomości. Dopiero kiedy ojciec nieprzytomny z radości wpadł do domu i zaczął nam tłumaczyć, pojęłam, że stało się coś bardzo wielkiego. Ojciec mówił nam o krzywdzie wyrządzonej niegdyś Polsce, o tym jak to potężni sąsiedzi rozdrapali ją, podzielili między siebie, wysyłali patriotów na Sybir, aresztowali, wieszali. Że teraz wojna naprawiła tę krzywdę.
Świętowaliśmy w domu odrodzenie Polski uroczyście i smacznie — co miało specjalny urok w oczach i sercach tej młodszej połowy rodziny. Mama upiekła czysto wiedeńsko-austriacki Apfelstrudel, który w naszym domu uchodził za przysmak nad przysmaki.
Z tym momentem odrodzenia Polski łączą się przeżycia tak różne, tak mocne, że wryły się na zawsze w pamięć.
Lwów był od wieków zwany miastem kresowym. Leżał na wschodnich kresach Polski. Otoczony był ziemiami ukraińskimi. Chłop mówił po ukraińsku, jak się to u nas nazywało — po rusku. W moich pojęciach język ukraiński był normalnym językiem chłopa. Gdziekolwiek by mieszkał w Polsce. Kiedy pierwszy raz usłyszałam podwarszawskiego chłopa mówiącego po polsku, bardzo się zdziwiłam. We Lwowie jedna trzecia ludności była polska, jedna trzecia ukraińska i jedna trzecia żydowska. Część ludności żydowskiej mieszkająca w czysto żydowskich dzielnicach tworzyła jak gdyby getto zamknięte w sobie. Większość Żydów stała po stronie polskiej.
Nazajutrz po powstaniu Polski wybuchły we Lwowie walki polsko˗ukraińskie. Objęły prawie całe miasto. My mieszkaliśmy w dużym domu zamieszkałym wyłącznie przez urzędników dyrekcji kolejowej. Jeden front domu wychodził na ulicę Głęboką, drugi na Japońską. Na Głębokiej stali Polacy. Japońska znajdowała się w rękach Ukraińców. Można by powiedzieć, że znajdowaliśmy się na samym froncie walki. Mój najstarszy brat, Alek, był wtedy jeszcze bardzo młody, nie miał piętnastu lat. Nie był zbyt wysoki na swój wiek. Był bardzo szczupły, mniej więcej normalnego wzrostu. Pamiętam jak ojciec włożył mu na ramię karabin większy od niego i powiedział: „Jesteś już dość duży, aby walczyć o Polskę. Ja ci pokażę, jak należy się obchodzić z karabinem. Zobaczysz, to wcale nie jest trudne”. Alek był zachwycony. Mimo gwałtownych protestów mojej matki poszli walczyć. Wieczorem wrócili do domu. I było tak dzień w dzień, aż do końca wojny polsko-ukraińskiej.
Na pomoc Polakom przybyli do Lwowa hallerczycy, brygada czy dywizja, już nie pamiętam. Pamiętam tylko ich jasnoniebieskie mundury. Dzięki nim zwycięstwo przechyliło się szybko na stronę polską.
Nazajutrz po zwycięstwie hallerczycy upojeni radością poszli wyhulać się w dzielnicach żydowskich. Wraz z nimi ruszył motłoch. Pogrom trwał szereg dni. Do nas dochodziły tylko skąpe wiadomości. Dopiero po pogromie dowiedzieliśmy się, że na pierwszy ogień poszła bożnica. Kiedy tłum wpadł do niej, Żydzi rzucili się, by ratować swą największą świętość — zwoje Tory. Oblano ich naftą. Spłonęli żywcem razem z Torą.
Na cmentarzu żydowskim we Lwowie ich groby zgrupowane są wokół „grobu Tory”, znajdującego się pośrodku. Mama nas tam zaprowadziła. Płakaliśmy.
Nie wiem, ile było ofiar pogromu. Takich liczb nie ogłasza się. […]
Wiecej TUTAJ

Lwów, hala Dworca Kolejowego ok. 1914 r. Biblioteka Narodowa/Polona
JADWIGA WEŁYKANOWICZ
Lwowski rodowód
[…] Byłam jeszcze za mała, by zrozumieć ogrom ówczesnych wydarzeń światowych. Ich echa docierały jednak do mnie. Przypominam sobie, jak po zakończeniu wojny powiedziano nam w szkole, że powstała Polska wolna i niepodległa. Przyjęłam to do wiadomości. Dopiero kiedy ojciec nieprzytomny z radości wpadł do domu i zaczął nam tłumaczyć, pojęłam, że stało się coś bardzo wielkiego. Ojciec mówił nam o krzywdzie wyrządzonej niegdyś Polsce, o tym jak to potężni sąsiedzi rozdrapali ją, podzielili między siebie, wysyłali patriotów na Sybir, aresztowali, wieszali. Że teraz wojna naprawiła tę krzywdę.
Świętowaliśmy w domu odrodzenie Polski uroczyście i smacznie — co miało specjalny urok w oczach i sercach tej młodszej połowy rodziny. Mama upiekła czysto wiedeńsko-austriacki Apfelstrudel, który w naszym domu uchodził za przysmak nad przysmaki.
Z tym momentem odrodzenia Polski łączą się przeżycia tak różne, tak mocne, że wryły się na zawsze w pamięć.
Lwów był od wieków zwany miastem kresowym. Leżał na wschodnich kresach Polski. Otoczony był ziemiami ukraińskimi. Chłop mówił po ukraińsku, jak się to u nas nazywało — po rusku. W moich pojęciach język ukraiński był normalnym językiem chłopa. Gdziekolwiek by mieszkał w Polsce. Kiedy pierwszy raz usłyszałam podwarszawskiego chłopa mówiącego po polsku, bardzo się zdziwiłam. We Lwowie jedna trzecia ludności była polska, jedna trzecia ukraińska i jedna trzecia żydowska. Część ludności żydowskiej mieszkająca w czysto żydowskich dzielnicach tworzyła jak gdyby getto zamknięte w sobie. Większość Żydów stała po stronie polskiej.
Nazajutrz po powstaniu Polski wybuchły we Lwowie walki polsko˗ukraińskie. Objęły prawie całe miasto. My mieszkaliśmy w dużym domu zamieszkałym wyłącznie przez urzędników dyrekcji kolejowej. Jeden front domu wychodził na ulicę Głęboką, drugi na Japońską. Na Głębokiej stali Polacy. Japońska znajdowała się w rękach Ukraińców. Można by powiedzieć, że znajdowaliśmy się na samym froncie walki. Mój najstarszy brat, Alek, był wtedy jeszcze bardzo młody, nie miał piętnastu lat. Nie był zbyt wysoki na swój wiek. Był bardzo szczupły, mniej więcej normalnego wzrostu. Pamiętam jak ojciec włożył mu na ramię karabin większy od niego i powiedział: „Jesteś już dość duży, aby walczyć o Polskę. Ja ci pokażę, jak należy się obchodzić z karabinem. Zobaczysz, to wcale nie jest trudne”. Alek był zachwycony. Mimo gwałtownych protestów mojej matki poszli walczyć. Wieczorem wrócili do domu. I było tak dzień w dzień, aż do końca wojny polsko-ukraińskiej.
Na pomoc Polakom przybyli do Lwowa hallerczycy, brygada czy dywizja, już nie pamiętam. Pamiętam tylko ich jasnoniebieskie mundury. Dzięki nim zwycięstwo przechyliło się szybko na stronę polską.
Nazajutrz po zwycięstwie hallerczycy upojeni radością poszli wyhulać się w dzielnicach żydowskich. Wraz z nimi ruszył motłoch. Pogrom trwał szereg dni. Do nas dochodziły tylko skąpe wiadomości. Dopiero po pogromie dowiedzieliśmy się, że na pierwszy ogień poszła bożnica. Kiedy tłum wpadł do niej, Żydzi rzucili się, by ratować swą największą świętość — zwoje Tory. Oblano ich naftą. Spłonęli żywcem razem z Torą.
Na cmentarzu żydowskim we Lwowie ich groby zgrupowane są wokół „grobu Tory”, znajdującego się pośrodku. Mama nas tam zaprowadziła. Płakaliśmy.
Nie wiem, ile było ofiar pogromu. Takich liczb nie ogłasza się. […]
Kategorie: Uncategorized