Napisal i przyslal Zenon Rogala
…Hej , grzyby, grzyby.
Przybywajcie do mojej siedziby,
Przybywajcie całymi pułkami,
Wyruszamy na wojnę z muchami…
Jan Brzechwa
Ten cudowny wiersz akcji jest dla mnie przykładem na istnienie łączności literatury ze sztuką filmową, jest on wzorcem do sfilmowania, bo to gotowy scenariusz filmowy. Jest w nim wyraźny podział na wszechmocnego, ale dobrotliwego i godnego politowania króla i wymigujących się od obowiązków obrony, przedstawicieli społeczności grzybowej. I ta wyliczanka gatunków grzybów, gęsto wypełniająca treść wiersza, dzięki której tak łatwo można obarczyć grzyby ludzkimi przywarami, zbliża ona świat ludzi do świata przyrody. Wszystko to sprawia, że kiedy wczoraj w kolejny bezsłoneczny, wczasowy dzień, zastanawiałem się co by tu robić jutro, decyzja wydawała się bezsprzeczna – pójdę do lasu na grzyby.
Iwona lubi pospać dłużej, więc bez żadnych wątpliwości przeszedłem przez trzeszczący taras przed naszym wczasowym domkiem, tuż po tym, jak nad wierzchołkami sosnowego lasu pojawiło się jednak niespodziewanie, nadmorskie słońce. Lasy sosnowe mają specyficzną atmosferę. Może z powodu wyraźnie klocowanych pni sosen, przypominających nieregularnie rozstawione kolumny świątyni, może też dzięki temu, że dopiero wysoko nad głowami zamyka się to gałęziowe sklepienie, i daje wrażenie zamkniętej, leśnej, katedralnej przestrzeni. Jednak światło zawsze znajdzie sobie szczelinki do plamistego oświetlenia gęstego igliwia miękkiej, leśnej posadzki. W takim sosnowym lesie masz wrażenie przestrzeni i przejrzystości. Nadmorskie lasy sosnowe bywają też miejscem wielkiego wysypu grzybów, szczególnie podgrzybków, borowików, a także wielu innych jadalnych przysmaków. Nic też dziwnego, że amatorów tej grzybowej rodziny, spod śpiewanego z całkiem innego powodu, a obwołanego nieoficjalnym hymnem grzybiarzy ”…znów ciebie znajdę…znajdę cię…” bywa w lesie całkiem sporo.
Chodzenie po lasach nadmorskich nie stanowi zagrożenia zagubieniem, lub bezcelowym błądzeniem. Lasy nadmorskie rozpościerają się niezbyt szerokim pasem wzdłuż morskiej linii brzegowej z jednej strony, a drogą wijącą się również wzdłuż linii brzegowej. Słowem idziesz pasem leśnym między morzem, a drogą, wracasz idąc pasem leśnym, między drogą, a morzem. Niekiedy wręcz słychać szum morza z jednej i odgłosy motoryzacji z drugiej strony.
Świt już na dobre przegrał zmagania z dziennym światłem słonecznym. Jeszcze tylko zostały mokre krople na liściach przyziemnych roślin, tych najpewniejszych porannych zapasów wody, dla budzących się owadów, ptaków a także zwierząt. Wilgoć trwała jeszcze na swych stanowiskach, choć szybko malała pod naporem ciepła, a promienie słońca nadawały ostatni świetlny sygnał dla ostatnich spragnionych, którzy spieszą się do tego leśnego rosopoju, zanim resztki tej wilgoci zbiorę na swoje buty.
Zobaczyłem go tuż przed sobą niespodziewanie. Było to tak zaskakujące, że przystanąłem przez chwilę, żeby zrozumieć, ale cóż tu było do zrozumienia. Po prostu ktoś, prawdopodobnie facet, klęczał przed potężnym pniem sosny i przykładając do pnia twarz, szeptał do kory drzewa słowa żarliwej modlitwy. Dłonie osłaniały twarz z obydwu stron, jakby modlący chciał być pewnym, że nikt nie podsłucha tajemniczego szeptu. Był w tym tak zapamiętały, że okrywający głowę kaptur dawno już zsunął się na tył głowy. Ubrany w przeciwdeszczową kurtkę dobrze się ubrał na leśną wędrówkę. Nie powiem na pewno, ale chyba na plecach widziałem maleńki plecak, w którym zwykle nosi się latarkę, kanapkę czy dokumenty.
Obchodziłem go wielkim łukiem, z podziwem i szacunkiem. Przyznam, że taki dowód religijności wydał mi się bliski ideału. Miejsce w leśnej głuszy jest szczególnie nadające się na zespolenie człowieka z naturą w jedności z bogiem. Poczułem się zazdrosny o tę koncepcję porannej modlitwy. Już wyobraziłem sobie, gdy po powrocie, opowiem przy śniadaniu Iwonie, jak powinno się oddawać cześć stwórcy. Nie w zespole zgromadzonych wiernych w kościele pod dyktando prowadzącego modlitwę, co jej wydaje się wystarczającą formą religijności, ale w pełnej samotności, oko w oko z samym bogiem. Jak równy z równym, i niech to będzie od dzisiaj moim idealnym sposobem na kontakt z bogiem.
Już nie grzyby i ich rozmaitość smakowa prowadziły mnie w dalszą część lasu. Światło ścieliło coraz gęściej słoneczne dywaniki, więc deptałem po nich do woli i z konieczności, ale gdy minęła godzina marszu w jedną stronę, wykonałem leśnym łukiem w tył zwrot akurat w momencie, kiedy odgłos karetki pogotowia uświadomił mi, że zbliżam się do szosy.
Spotkanie w porannym lesie grzybiarza, jest na porządku porannym, ale spotkanie całej licznej gromady grzybiarzy jest już wydarzeniem. A jeśli ta liczna grupa zamiast przeczesywać ściółkę leśną w poszukiwaniu darów lasu, żywo dyskutuje zbita w ciasną gromadę, to już jest coś niepokojącego.
Kiedy zbliżałem się do tych kilkunastu zgromadzonych osób, jedna w jasnym dresie odłączyła się od gromady i chcąc być pierwszą, która zapozna mnie z tą straszną nowiną, bo i tak bym się dowiedział, przecież szedłem w ich kierunku, ale ona nie, podchodziła do mnie, ale ręką pokazywała za siebie, na miejsce zgromadzenia reszty,
– Boże kochany, co za straszna tragedia,- przerwała
– O, tu …– przerwała
– W tym miejscu … – przerwała
– Ale jak on to zrobił … – przerwała
– Tu się powiesił, ale jak, jak on się mógł powiesić…
Doszliśmy już razem do gromady.
– Zobaczyłem go i pomyślałem, że facet się modli, bo klęczał tuż przy drzewie, ale jak podszedłem, to widzę, że nie klęczy, zabrakło mu z dziesięć centymetrów do ziemi – gestykulował jedną, bo w drugiej ręce trzymał na smyczy szalejącego psa.
– Mucha, uspokój się… to ona właściwie mnie tu przyciągnęła, z samego rana wyrywała się w to miejsce…
– O, tu wokół pnia zarzucił zwykłą żyłkę, taką na szczupaki, tu widać, że zahaczyła o nierówności kory, a pętla po drugiej stronie i ciężar ciała tego nieszczęśnika zrobiły swoje. Może też w ostatniej chwili rozmyślił się i chciał się ratować, bo rękami próbował się podciągnąć, ale jak widać bez rezultatu. Wisiał -klęczał tu od wielu dni, bo wokół biedaka urzędowały już całe roje much.
Całe szczęście, że wybrał to miejsce, a ja miałem ze sobą komórkę, bo do szosy stąd niedaleko…
– Panie, co warte jest ludzkie życie…
– Ale jak, jak on się mógł powiesić, – kobieta w jasnym dresie ciągle nie rozumiała wywodu właściciela Muchy
– Najgorsze jest to, że jak go nieśli do drogi, wypadł widocznie z jego plecaka ten oto Atlas Grzybów, i teraz nie wiem komu go przekazać…
Wszystkie wpisy Zenka
TUTAJ
Kategorie: Uncategorized