Osip Mandelsztam, wielki poeta rosyjskiej awangardy, współczesny Achmatowej, Majakowskiego i Pasternaka, zmarł w 1938 roku, w gułagu pod Władywostokiem, gdy miał 47 lat. Jego żona Nadieżda przeżyła go o 42 lata. Jej wspomnienia o nadziei w beznadziejności, dotykają najczulszych strun życia i śmierci. Nie mogłem oderwać się od tej książki. Piszę monodram, w którym miłość, mądrość, odwaga i bunt tej kobiety — ożyją na scenie. Oto kolejny fragment:

Już pierwszej zimy w Woroneżu odebrano Mandelsztamowi specjalną emeryturę. Starałam się przekonać Szczerbakowa, szefa Związku Pisarzy, że „zasług dla literatury rosyjskiej” zanegować nie sposób, a więc nie należy zabierać mu emerytury. Moja argumentacja nie wywarła na wielmoży żadnego wrażenia. „Jedynym kryterium jest jakość”, usłyszałam w odpowiedzi, „skoro Mandelsztama nie drukują, to znaczy, że nie wytrzymuje próby; o jakich zasługach może być mowa, jeżeli Mandelsztam za swoje utwory został zesłany?” Nazwałam Szczerbakowa wielmożą, bo na naszych oczach zaczęła się zmieniać powierzchowność i typy działaczy. W latach dwudziestych spotykaliśmy ludzi zdecydowanych, przeświadczonych o swojej słuszności, czasem szorstkich, ale chętnie wdających się w dyskusje. Ich miejsce zajęli milczący dyplomaci według zasad: każde słowo na wagę złota, niczego zbytecznego nie powiedzieć, nie dawać żadnych obietnic. Tylko raz Szczerbakow się ożywił, pytając o czym teraz pisze Mandelsztam. Odpowiedziałam: „O Kamie”. „O partyzancie?”, zapytał niemal z uśmiechem, ale uśmiech znikł, gdy usłyszał, że chodzi o syberyjską rzekę, nad którą było nasze pierwsze zesłanie. Chwilowe ożywienie Szczerbakowa nasunęło nam przypuszczenie, że od Mandelsztama oczekiwano hymnów pochwalnych i dziwiono się, że ich nie pisze.
„Poezja to władza”, powiedział Mandelsztam Achmatowej, która skłoniła swoja długą szyję. Zsyłani, schorowani, prześladowani, biedni — oboje nie chcieli rezygnować ze swej władzy, co dodatkowo rozwścieczało ich prześladowców, dla których władza to działa, organy represji, specjalne przydziały wszystkiego ze sławą włącznie, możliwość zamawiania u artystów własnych portretów. Ale Mandelsztam uporczywie trwał przy swoim: skoro za poezję się zabija, to znaczy, że jest otoczona właściwą czcią i szacunkiem, że można się jej bać, bo sama jest władzą.
Z relacji wielu ludzi powstał obraz naszego „cudu”. Okazało się, że Bucharin nie zadzwonił do Stalina, a tylko napisał mu w swoim liście, że odwiedził go Borys Pasternak, bardzo przejęty aresztowaniem Mandelsztama. Zgodnie z naszymi zwyczajami, można powiedzieć, że ktoś jest przejęty, ale niech Bóg broni wyrazić niezadowolenie jakiejś grupy, na przykład inteligenckiej czy literackiej. Do Pasternaka zadzwoniono z Kremla i uprzedzono, że będzie rozmowa. Stalin oznajmił Pasternakowi, że sprawa Mandelsztama jest w trakcie rewizji i że wszystko będzie dobrze. W ślad za tym nastąpił nieoczekiwany zarzut: dlaczego Pasternak nie zwrócił się do organizacji pisarzy i nie próbował wstawić się za Mandelsztamem?. „Gdybym był poetą”, powiedział Stalin, „i mój przyjaciel znalazłby się w biedzie, stanąłbym na głowie, żeby mu pomóc”. „Organizacja pisarzy nie zajmuje się takimi sprawami już od 1927 roku”, odpowiedział Pasternak, „a gdybym ja się nie wstawił, nigdy byście się o tym nie dowiedzieli, towarzyszu Stalin”. I dodał, że nie określa Mandelsztama jako swego przyjaciela. Stalin przerwał mu pytaniem: „Ale to przecież mistrz, czy nie?” „Nie o to chodzi”, odpowiedział Pasternak. „A o co?” – zapytał Stalin. Pasternak powiedział, że chciałby się z nim spotkać i porozmawiać. „O czym?“ „O życiu i śmierci” – odpowiedział Pasternak. Stalin odwiesił słuchawkę. Pasternak jeszcze raz zadzwonił i trafił na sekretarza; zapytał, czy może opowiadać o tej rozmowie i usłyszał nieoczekiwaną zachętę: nie trzeba robić z tego tajemnicy. Rozmówca najwyraźniej oczekiwał rezonansu, bo cud, który nie staje się głośny, nie jest cudem: uwaga przeniosła się z ofiary na dobroczyńcę, z zesłańca na cudotwórcę.
Nikomu nie przyszło do głowy zastanowić się, dlaczego Stalin, wyprawiający z całym spokojem swoich towarzyszy i przyjaciół na tamten świat, uważa za stosowne ogłaszać, że właśnie poeci są czymś wyjątkowym i dla uratowania przyjaciela — poety, trzeba stanąć na głowie. Wysłuchawszy tej relacji, Osia powiedział: „Po co wplątują w to Pasternaka? Powinienem wyplątać się sam, on nie ma z tym nic wspólnego. I dlaczego Stalin tak się boi „mistrzostwa” poetów?. Boi się, że rzucimy jakieś uroki? A wierszyk jak widać zrobił wrażenie, skoro Stalin tak roztrąbił o rewizji…” Sam Pasternak był niezadowolony ze swojej rozmowy i skarżył się wielu ludziom, że nie potrafił uzyskać spotkania, jak sam mówił, przez pewien czas nie mógł nawet pisać wierszy. Gdyby chciał dotknąć ran swojego czasu, nie potrzebował do tego żadnych spotkań z władcami. Ale chyba wtedy jeszcze wierzył, że jego rozmówca ucieleśnia czas, historię i przyszłość; toteż zachciało mu się spojrzeć na nasz cud. To również zadziwiający rys czasu: dlaczego absolutni władcy obiecujący zorganizowanie ziemskiego raju bez względu na koszty — tak bardzo oślepiali swoich współczesnych? Dziś nikt nie ma wątpliwości, że w konfrontacji poety i władcy autorytet moralny, prawda historyczna i wewnętrzną racja, były po stronie poety.
W swoich wierszach Osia mówił o śmierci, ale nie zauważano tego, podobnie jak słów Majakowskiego o samobójstwie. Ale gotowi na śmierć ludzie często starają się odwlec nieuchronny koniec: zamykają oczy i udając, że się schowali, próbują żyć dalej, szukają mieszkania, kupują mocne buty, odwracają się od wykopanego grobu. To zrobił Osia pisząc wiersz o Stalinie. Jego impulsem było „nie mogę milczeć”. Widział świeże ślady kolektywizacji — chłopski głód, straszliwe cienie Ukrainy i Kubania. W pierwszym wariancie wiersza nazwał Stalina „mordercą” i „chłopskim katem”.
Pierwsi słuchacze wiersza wpadali w popłoch i błagali, żeby Mandelsztam go zapomniał. Ktoś zauważył, że skoro Mandelsztam odniósł się pozytywnie do rewolucji, to nie miał prawa tego napisać: zaakceptowałeś rewolucję, to masz jej wodza i nie narzekaj. Erenburg nie uznawał wiersza o Stalinie. Uważał, że w swej jednoznaczności wiersz był dla twórczości Mandelsztama czymś przypadkowym. Pasternak powiedział: „Jak mógł napisać taki wiersz, będąc Żydem?”. Zaproponowałam, że jeszcze raz zacytuję mu wiersz, żeby pokazał mi konkretnie co nie powinno wyjść spod pióra Żyda. Odmówił ze zgrozą. Ktoś na wieczorze autorskim w roku 1932 powiedział: „Pan sam bierze siebie za rękę i prowadzi na kaźń”. Była to parafraza fragmentu wiersz Mandelsztama: „Sam siebie za rękę, po ulicach prowadzę”. Śmierć twórcy nie jest czymś przypadkowym, to ostatni akt rzucający światło na całą drogę życiową. Koniec życia z ogromną silą podporządkowuje sobie cały jego bieg. Osia prowadził swoje życie w kierunku czekającej go zguby.

Nie pamiętam niczego straszniejszego niż zima 1933, w jedynym w moim życiu mieszkaniu. Za ścianą słychać gitarę hawajską, przewody wentylacyjne roznoszą zapachy pisarskich obiadów i proszku na pluskwy, nie ma pieniędzy, nie ma co jeść, a wieczorami przychodzą tłumy gości, z których połowa jest podesłana przez policję. Zguba mogła nadejść w postaci szybkiej lub powolnej. Jako człowiek aktywny Osia wolał pierwszą. Samobójstwa, nie uznawał, chociaż pchała go do niego samotność i odizolowanie.; nie brak przyjaciół i znajomych, lecz życie w społeczeństwie, które nie słyszy znaków ostrzegawczych i z zamkniętymi oczami idzie droga bratobójstwa. Pewna jestem jednego: wiersz Mandelsztama wyprzedził swój czas. System wciąż werbował swoich adeptów. Pozostali tylko szeptali i wzdychali. „Naszych słów nie słychać o dziesięć kroków”, tak się zaczynał wiersz Mandelsztama o Stalinie.
Nadzieja w beznadziei (14)
Kategorie: Uncategorized