Zenon Rogala
Siąpiło. To nie był jeszcze deszcz, raczej padała zdradliwa, skroplona mżawka. Ten najbardziej podstępny opad, który z pozoru nie wydaje się groźny, ale w rezultacie zmoczy cię jak ta lala, że nawet nie będziesz wiedział kiedy staniesz się przenikliwie mokry. Jest tak podstępny, że zniechęca do otworzenia parasola, a wystarczy, że zlekceważysz tę ochronę, a już po chwili cały mokry pożałujesz tego srodze.
Milicjantów było dwóch. Stali w bramie narożnego domu zamiast obchodzić rynek powolnym krokiem. To całkiem zrozumiałe, że stali w bramie, padała bowiem podstępna mżawka, właściwie istniała w przestrzeni ta zwodnicza mżawka, a patrole milicyjne w mieście, zwłaszcza w czasie mżawki nie należą do przyjemnych. Zresztą jak długo żyję nie widziałem milicjanta pod parasolem. Nie tylko w czasie mżawki, ale tak w ogóle na służbie milicjant ma mieć ręce wolne i nie ma trzymać parasola, najwyżej pałkę, czy pistolet. Zwłaszcza na służbie i zwłaszcza wtedy, kiedy za chwilę całe watahy pijanych młodzieniaszków wyjdą w nielicznych grupkach z restauracji pod adekwatnym szyldem „Bachus”.
– Co mnie poniosło w ich stronę, Wysoki Sądzie, nie wiem do dziś. Po jasną ciasną zachciało mi się być obrońcą uciśnionych, a zwłaszcza owszem, tego jednego Cygana. Nie dość, że nic nie wskórałem u władzy ludowej, to owszem jeszcze moja nietykalność osobista ucierpiała w sposób bardzo namacalny. Poza tym objawiła się wszystkim kolorami tęczy na moich nogach rękach i niestety także samo na plecach. A szczegółowo i diametralnie to było tak, że gliniarze, o pardon, stróże porządku owszem, niesłusznie przystawili się do przypadkowego kolesia co akurat na ich widok nagle dał bieg wsteczny i owszem próbował zwiać z pola walki. Miał pecha, bo akurat trafił na tego drugiego, co wracał po krótkim pościgu za długowłosym. W przypadku, gdyby tamten z tą długą plerezą wpadł w ręce niebieskich, byłoby tylko po jego wyhodowanym skalpie, a Cygana by nie powiesili. Dość, że goniący gliniarz już pogodził się z utratą długowłosego trofeum, gdy tu nagle wpada mu prosto w ręce ten Cygan. Owszem znałem gościa z widzenia i wiem, że koleś nie był z ferajny i żadne jakieś takie hece i wojaczki nigdy się go owszem, nie imały. A tu taki pech. Jeden, ten przypadkowy łowca od razu uderzył go w czarną głowę białą pałką. Facet owszem, złapał się za tą swoją ciemną łepetynę i widzę, że strużka i po twarzy, ale owszem, między palcami też mu ścieka. Chłopak przysiadł, a właściwie kucnął z bólu. I owszem, to go zgubiło. To był tak zwany łatwy kąsek. Na taki łatwy kąsek każdy by poleciał, a zwłaszcza milicjant na nocnej służbie. Owszem poleciał i niestety doleciał, a jak doleciał, to już czarny nie kucał, a leżał pod nogami tego niebieskiego.
Owszem bardzo mnie to wkurzyło. Bo niby jak to tak katować niewinnego. To, że się odwrócił na widok gliny i starał się ujść z miejsca zdarzenia, to raczej powinno owszem, ucieszyć tych stójkowych. A tymczasem nie dość, że jeden już nad tym zwiniętym w kłębek ćwiczy uderzenia pałką jakby drzewo rąbał i wali w co popadnie, to widzę, że i ten drugi owszem, głodny sukcesów, widać pozazdrościł koledze takiego łatwego obiektu do rozgrzewki i dawaj walić w niego. Żeby jeszcze na zmianę, wpierw jeden, a potem drugi to owszem, ale oni nie. Walą równo, aż piszczy. Wreszcie zrobili przerwę owszem, żeby trochę odsapnąć. I właśnie wtedy ja spokojnie owszem, powoli podchodzę. I, Wysoki Sądzie, mówię jak na świętej spowiedzi. Zero alkoholu we mnie. Żadnej agresji. Tylko czysta obywatelska troska o losy swego współbrata i współobywatela.
Ten co przerwał pierwszy, trochę jeszcze zdyszany podchodzi do mnie owszem, jakby chciał zapewnić drugiemu swobodne używanie pałki.
– Obywatel w jakiej sprawie? – poprawił przekrzywioną w akcji czapkę, ale pałkę trzymał w pogotowiu w prawej dłoni.
– O tego mi się rozchodzi, co tam leży i owszem walicie w niego jak w bęben, a on całkiem owszem, niewinny. Znam gościa i zresztą widziałem wszystko. On już, zresztą całkiem ma owszem, dość. W razie czego mogę być za świadka.
– Dość? Świadka?
– No to zaraz zobaczymy czy ma dość.
– Dowodzik poproszę, – stanął w rozkroku żeby być pewnym podłoża i żebym wiedział, że to już nie są żarty. Wysoki Sądzie, wiedziałem owszem, że sprawy idą, ale w złym kierunku. Owszem, słyszało się tu i ówdzie, jak moi kumple owszem, pokazywali mi skutki okazania swoich dowodzików. Nie jeden i nie dwóch fioletem pod oczami pomalowani byli. Nie jeden i nie dwóch owszem, płytki chodnikowe i kostki brukowe swoją własną krwią na czerwono polewali.
– Trochę mi się, Wysoki Sadzie, nietęgo zrobiło, bo coś czułem, że i ja służbowe, kolorowe pieczątki z tego spotkania wyniosę. Ale pal sześć, myślę owszem i podaję mu swój dowód do jego wolnej lewej ręki. Owszem, wziął dokument, ale nawet nie spojrzał, nawet nie przeczytał nazwiska i imienia i drugiego imienia, nie był ciekaw daty urodzenia, miejsca urodzenia, informacji o miejscu zamieszkania, jaka ulica i jaki numer lokalu, czy jestem na stałe, czy może na czasowo zameldowany i nic o stanie rodzinnym nie chciał wiedzieć, czy kawaler, czy żonaty, czy może w ogóle stanu wolnego, ani o wzroście, kolorze oczu i znakach szczególnych. Nic. Po prostu zero zainteresowania obywatelem. I tylko do lewej kieszeni mój dowodzik włożył i,
– Proszę za mną, – powiedział.
Szedł w kierunku tej bramy, w której w czasie siąpaniny z kolegą się schowali. Brama, jak wszystkie, była otwarta. I kiedy on wszedł pierwszy, ja owszem wszedłem za nim, ale tuż za mną wszedł jego kumpel, zdążył. Widać już odpoczął od tego Cygana, co leżał parę metrów dalej.
– Słuchajcie, no obywatelu, cieszy nas wasza troska o losy współbraci, ale troska o współobywateli to jest nasz obowiązek. I póki co, to my będziemy się starać o losy twego kumpla. A teraz weź swój dowodzik i w podskokach spieprzaj z tego miejsca, żebyśmy cię tu więcej nie widzieli, pońjał?
To był dla mnie owszem, szok. Cały rozdygotany wypadłem z bramy, nawet nie schowałem dowodzika do kieszeni i rzeczywiście owszem, zamierzałem skierować się do domu. Przecież chciałem im też udowodnić, że trochę rozumiem język naszych sojuszników. Ale natknąłem się na leżącego parę metrów od bramy Cygana. Mżawka całkiem rozcieńczyła kałużę z jego pokrwawionej głowy. Czerwonej farby utoczyło się dobre z pół litra. Ciągle trzymał się za głowę i po cygańsku, jakby refren jakiś zawodził,
– yyyy, i uuuu, – Wysoki Sądzie, owszem jęczał.
Wróciłem więc do tej bramy, żeby powiedzieć im, że Cygan dalej leży i żeby chociaż nim się zajęli. Ale oni, Wysoki Sadzie, wtedy owszem, woleli zająć się mną, owszem, stąd te pamiątkowe pieczątki na całym moim ciele.
– Przypominam, oskarżonemu, że dzisiaj rozpatrywana jest sprawa o ciężkie pobicie funkcjonariuszy będących na służbie. Ciążą na was obywatelu oskarżenia o brutalną napaść i naruszenie nietykalności cielesnej patrolu milicyjnego w nocy. Fioletowe natomiast ślady na ciele to według posiadanych w aktach sadowych zeznań funkcjonariuszy, efekt niepohamowanej, brutalnej agresji i wręcz wrogiej napaści zorganizowanej wraz z obywatelem pochodzenia romskiego na spokojnie przebiegający nocny patrol. W wyniku obrony koniecznej zastosowanej przez milicjantów, obywatel ma ślady owszem, ale skutecznej obrony nietykalności cielesnej przedstawicieli prawa. Natomiast obywatel pochodzenia romskiego w trakcie brutalnej napaści został odepchnięty i w trakcie szamotaniny upadł na krawężnik i skaleczył się w głowę.
– Aktualnie Sąd udaje się w tej sprawie na naradę.
Wszystkie wpisy Zenka
TUTAJ
Kategorie: Uncategorized