
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan. (Fot. Adem Altan / AFP / East News)Turcja nie tylko okupuje cypryjskie terytorium, należące do UE, do której formalnie nadal pragnie wstąpić, ale zamierza je oderwać – i żąda, by Bruksela to zaakceptowała.

Współistnienie trzech narodów w jednym państwie może być niemal niemożliwe, jak pokazuje to przykład współczesnej Bośni. Zrodzona w krwawej wojnie, trwa w zastygłej wzajemnej nienawiści; współistnienie jest tam tolerowane jedynie dlatego, że wszyscy wiedzą, iż jedyną dlań alternatywą byłoby współnieistnienie. Ale czy łatwiej jest być jednym narodem w trzech państwach? Kurdowie na przykład, podzieleni między Turcję, Syrię i Iran, i jedynie w Iraku cieszący się wywalczoną zbrojnie trwałą autonomią, powiedzieliby zapewne – nie. Ale goszczący właśnie na Cyprze przedstawiciele azerskiego parlamentu o tym, że „jesteśmy jednym narodem w trzech państwach” mówili z radością i dumą. I nie, Azerbejdżan, który uważa się za drugie państwo tureckie, nie zgłasza roszczeń pod adresem Cypru. Delegacja przebywała bowiem nie w Nikozji, lecz w jej dzielnicy Lefkoszy – stolicy nieuznawanej przez nikogo, prócz Ankary, Tureckiej Republiki Cypru Północnego. Okazją do wizyty była zaś 47. rocznica tureckiej inwazji, dzięki której owa „Republika” powstała na okupowanej północnej jednej trzeciej wyspy.
Wbrew nadziejom Ankary Baku nie zdecydowało się jednak formalnie „Republiki” uznać: trudno byłoby mu to pogodzić ze staraniami o odzyskanie Karabachu, nadal pozostającego pod armeńską okupacją. Pozostaje prawdą, że i dla tureckich mieszkańców północy Cypru, prześladowanych przez większość grecką, i dla ormiańskich mieszkańców Karabachu, prześladowanych przez większość azerską, obie okupacje były w istocie wyzwoleniem. Okupująca północ Cypru Turcja kategorycznie potępia jednak armeńską okupację Karabachu. Dziś cypryjscy Turcy obawiają się wchłonięcia przez wyzwoleńczego okupanta nie mniej, niż boją się przywrócenia przedokupacyjnego status quo: znowu bowiem są mniejszością w „Republice”, w której większość stanowią już osadnicy z Turcji. Kolejne rundy negocjacji mające na celu zakończenie okupacji poprzez przekształcenie Cypru w państwo federalne spełzły na niczym, głównie z powodu oporu cypryjskich Greków. Nie godzą się na to, by w przyszłym wspólnym państwie 25-procentowa turecka mniejszość miała prawo weta wobec decyzji greckiej większości: obawiają się, że byłoby to tak naprawdę weto Ankary, nie Lefkoszy. Cypryjscy Turcy też się tego obawiają, ale jeszcze bardziej obawiają się tego, że odmowa uznania ich prawa weta oznacza, że cypryjscy Grecy chcą powrócić do swej dawnej polityki dominacji, przed którą obroni ich tylko Ankara. Stąd pat.
Zaś turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan, przemawiając w Lefkoszy z okazji rocznicy inwazji, potwierdził, że Turcja teraz żąda już nie federacji, ale uznania przez Nikozję i świat „Republiki” jako suwerena na północy wyspy. Innymi słowy, Turcja nie tylko okupuje terytorium należące do UE, do której nadal pragnie wstąpić, ale zamierza je oderwać – i żąda, by Bruksela to zaakceptowała. „Rozwiązanie dwupaństwowe jest dla nas nie do przyjęcia” – odparła przewodnicząca KE Ursula von der Leyen, czym wprowadziła w chwilowy popłoch komentatorów: zwrotu „rozwiązanie dwupaństwowe” dotąd używano bowiem w odniesieniu do konfliktu izraelsko-palestyńskiego, i tam UE je jak najbardziej akceptuje. Unia popiera również oskarżenie Izraela o zbrodnie wojenne za osadnictwo na Zachodnim Brzegu, ale podobny wniosek, o wszczęcie postępowania wobec Turcji za osadnictwo na Cyprze, nie został nawet przez Międzynarodowy Trybunał Karny rozpatrzony. Nie tylko Ankara grzęźnie w sprzecznościach.
Niepodległy północny Cypr z trzystutysięczną ludnością wydaje się absurdem – ale półmilionowa Malta jest wszak niepodległym państwem. Erdogan obiecał też, że Turcja wybuduje „Republice” nowy parlament i pałac prezydencki, i pewnie nawet je obsadzi, żeby oszczędzić tubylcom kłopotu. Zapowiedział również, że Turcja „nie posłucha rad” UE, która „tylko kłamie”, lecz zrobi „to, co mamy zrobić” – a mianowicie otworzy do eksploatacji część miasta Warosza na okupowanej północy, ryzykując nowy konflikt z UE i ONZ. Po tym bowiem, jak z Waroszy uciekli po inwazji jej greccy mieszkańcy, miasto na mocy ONZ-owskiego rozejmu pozostaje ziemią niczyją. „Nie obchodzi nas, co oni mówią” – rzekł Erdogan.REKLAMAADVERTISING
Wygląda więc na to, że Lefkosza i tak będzie rządzona z Ankary, choć cypryjscy Turcy wcale tego nie pragną. W 1974 r. poparli inwazję jedynie ze strachu przed cypryjskimi Grekami, którzy dążyli do enosis, czyli połączenia wyspy z Grecją. Tych dążeń Grecy wyrzekli się w końcu jedynie dlatego, że oznaczałyby utratę nadziei na odzyskanie północy. Dziś jednak już jej na tureckich warunkach odzyskać nie chcą – a innych warunków nie będzie. Zdążyli też polubić niepodległość bez Turków, którą członkostwo w UE ugruntowało. Każdy ma więc to, czego nie chciał – z wyjątkiem Ankary, która chciała część Cypru, i ma, i nie odda. Być jednym narodem w trzech państwach nie jest tak źle. Spytajcie jego trójprezydenta.
Trójprezydent Erdogan umacnia swe panowanie na Cyprze
Kategorie: Uncategorized
W tych okolicach prawdopodobnie sa ogromne zloza gazu ziemnego. to jedna z glownych przyczyn tych roszczen Ankary. A oprocz tego niedlugo beda wybory w Turcji a takie bunczuczne zadania zawsze robia dobre wrazenie na wyborcach.
Islandia ma tez 300 tysiecy ludnosci, wiec liczbowo Pln. Cypr zt ta samliczba ludnosci nie jest absurdem jak autor uwaza