Uncategorized

Wenecja


Zenon Rogala

          Ciarki mnie przeszły kiedy zobaczyłem na narożnej kamienicy przymocowany do elewacji budynku napis „Wenecja”. Już wiedziałem, że to było tu, że musiał być, jak teraz wieczór, może noc. Tak, na pewno była rozgwieżdżona srebrnym księżycem,  jak to u Niego  –  noc. Już nie tak rozgwieżdżona, ale na pewno  pełnoksiężycowa ,  jak to u Niego –  noc.

„.. z ulicy Wenecja do Sukiennic, prowadzili mnie Artur i Ronard…”. Więc jestem dokładnie  tutaj,  skąd pewnej nocy wracał  z kumplami od kieliszka po alkoholowym Krakowie.

          Zamiast w zaczarowanej dorożce, jechaliśmy do akademika w  Nowej Hucie,  tramwajem numer cztery. I już nie wiem co we mnie wstąpiło, chyba duch zielonego Konstantego, ale chyba ten powalany musztardą, że tuż przed portiernią akademika zacząłem udawać całkiem  nieprzytomnego poetę. Koledzy,  Janusz i Józio, świetnie weszli w rolę tych historycznych pijaczków i wlekli mnie tuż przed okienkiem portierni, w której tej nocy zasiadał słynny pan Stefan. Wlekli, gdyż zawsze było dla mnie ciekawe jakie ślady robią czubki butów wleczonego przez dwóch kompanów faceta, na którego sylwetkę składa się para ramion uniesiona najwyżej , bo podtrzymywana i zahaczona w łokciach z obu stron, opuszczona i bezwładna głowa, najlepiej mocno owłosiona, bo wtedy włosy kołyszą się na boki, zwisające poły marynarki lub płaszcza i te buty zamykające orszak i najciekawszy, znaczony ich czubkami szlak, ten żałosny ślad unoszonego w zaciszne miejsce, cokolwiek by nie powiedzieć i nie zabrzmi to w tej sytuacji zbyt dumnie –  człowieka. 

          Wezwanie na Posterunek było oficjalne, jednoznaczne, czytelne i dokładnie zaadresowane. Wyznaczony wieloletnim brudem szlak, na styku podłogowego linoleum z brudnymi ścianami korytarza, doprowadził mnie do pokoju numer siedem.

          – Zakłócanie ciszy nocnej, awanturowanie się, wulgaryzowanie – cedził powoli te przestępstwa patrząc w moje coraz bardziej okrągłe oczy 

– Pan Stefan musiał się wczoraj nieźle z panem naużerać. 

– Rodzice zostali w swoim grajdołku i myślą, że ich synuś pilnie studiuje w wielkim mieście, – rozsiadł się w drewnianym fotelu, jak w okopie ze stosem papierów.  

– Co pan studiuje właściwie – zapytał podchwytliwie.

          – No proszę, polonista, niezły wstyd będzie w rodzinie, jak poślemy informacje, co to właściwie studiuje ich synek, chyba  studiowaliście wczoraj w „Literackiej”.

          – Panie kapitanie, ja byłem całkiem trzeźwy, to było tylko takie głupie udawanie – zawyżyłem mu stopień w nadziei, że okaże więcej łaski za ten niespodziewany awans. 

          – Chciałem zobaczyć ślady swoich butów. A pan Stefan tylko wyszedł z portierni na korytarz i właściwie nic nie mówił, ja wszystko słyszałem, bo byłem kompletnie trzeźwy…

          Zatrząsł się tak mocno, że oparcie krzesła, na którym siedział przechyliło się całkiem do tyłu. Musiał to ćwiczyć, bo w pewnym momencie krzesło stało tylko na dwóch tylnych nogach, a on trząsł się ze śmiechu tak głośno, że inny zaniepokojony milicjant zajrzał do pokoju. Widocznie nieczęsto słuchać było z tych pokoi takie odgłosy, raczej głośne krzyki przesłuchujących i lamenty przesłuchiwanych.

Nagle spoważniał, wstał ciężko ze swego rozbujanego tronu i wymierzył w moim kierunku dłoń ułożoną w sporych rozmiarów spluwę. Znów cedził słowa, a po każdym wypowiedzianym, zbliżał do mojego nosa lufę wykonaną z jego wskazującego palca.

           – Zgłoszenie dostaliśmy od pana Stefana i z nim musisz porozmawiać, jak załatwimy tę sprawę – przeszedł na bardziej poufałą formę, co rokowało pewne szanse na przyszłość.

          Pan Stefan pozwolił mi wejść do środka. Od razu zobaczyłem, wciśniętą za szafą, wersalkę z pomiętą pościelą, puste butelki po piwie i pełną niedopałków ni to miskę, ni to talerz. Miał całkiem mokre, powyginane kapcie i podkrążone oczy. 

          – W nocy mieliśmy awarię wody – zalało całkiem piwnice, twoją sprawę załatwię jak wszystko trochę przyschnie – skręcał w rękach sprężynę do przetykania kanalizacji.

          – Kupisz ćwiartkę – najlepiej spirytus, jakiś sok – najlepiej wiśniowy, no i zagrychę – najlepiej pół kilo zwyczajnej. Zostawisz to u mnie, a ja już załatwię z nimi, że puszczą w niepamięć twój występ.

          – Ależ panie Stefanie, słowo honoru panu daję, że ja byłem całkiem trzeźwy, to był taki wygłup. Przecież to jakiś paradoks, żebym za to, że nie byłem pijany, tylko żartobliwie udawałem pijanego, całkiem na poważnie będę teraz upijał  milicjantów, żeby mi nic nie zrobili za to, że panu się wydawało, że ja byłem pijany, podczas, gdy tylko pijanego udawałem. 

– Teraz mam na głowie tę wenecję w piwnicy, ale radzę ci się zastanowić.          – Ja na razie moczę nogi, ty możesz zamoczyć tyłek…

Wstał we mnie duch wojowniczy,  

          – Nic mi nie zrobicie, bo mam świadka koronnego, to Konstanty Ildefons.


Wszystkie wpisy Zenona TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.