
Każdy człowiek ma w swojej pamięci taki czas, czas szczególny, który zapamiętuje na zawsze i chce opowiedzieć go innym, opisać słowem albo obrazem. Dla Żydów polskich mojego pokolenia, tych cudem uratowanych po II wojnie światowej, będzie to Marzec 1968. Polska Ludowa już nie była dłużej w stanie utrzymywać społeczeństwa pod butem. O prawdę i godne życia upomnieli się studenci, pisarze, naukowcy i robotnicy.
Rząd obwinił Żydów za brak chleba i za puste półki w sklepach, to jest na tę resztkę Żydów polskich, którzy pozostali przy życiu i jeszcze nie wyjechali. Komitet żydowski w Warszawie podawał wtedy, że w Polsce mieszkało około 20 tysięcy Żydów. Po wojnie uratowało się w Rosji i w Polsce około 220 tysięcy, ale wielu z nich wyjechało w kilku falach wyjazdowych zwłaszcza po pogromach w Kielcach, Krakowie i innych miastach. Do 1968 roku Żydzi żyli w spokoju, szli do pracy o 7 rano razem z Polakami, wychodziła gazeta w języku jidysz, wielka aktorka, Ida Kamińska grała w Teatrze Żydowskim. Funkcjonowało kilka szkół żydowskich we Wrocławiu, Legnicy, Szczecinie, Łodzi, ale nie w Warszawie. Samych kolonii letnich dla dzieci żydowskich było ponad 10, pracowali w nich wychowawcy polscy i żydowscy. Na porannych apelach wciągano flagę polską. Pierwszy obóz młodzieżowy dla żydowskich studentów zorganizowany został w 1966 roku w Jagniątkowie koło Jeleniej Góry. Zadzwoniono do mnie do Opola z Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce z propozycją, czy nie zechciałbym zostać kierownikiem tego obozu i zapewniono, że będę mógł sobie dobrać pracowników. Oczywiście „ zastępcę do spraw administracyjnych” TSKZ przyśle. Do współpracy zaprosiłem popularnych wtedy w środowisku żydowskim Michała Ponczka z Wrocławia i poetę Natana Tenenbauma z Warszawy. To Natan napisze potem w 1980 roku „ Modlitwę o wschodzie słońca” i wyśle w paczce ze Szwecji tekst Jackowi Kaczmarskiemu. Wiersz ten stanie się później hymnem Solidarności z muzyką Przemysława Gintrowskiego.
Modlitwa o wschodzie słońca Każdy Twój wyrok przyjmę twardy, Przed mocą Twoją się ukorzę. Ale chroń mnie Panie od pogardy, Przed nienawiścią strzeż mnie Boże. Wszak Tyś jest Niezmierzone Dobro, Którego nie wyrażą słowa, Więc mnie od nienawiści obroń, I od pogardy mnie zachowaj. Co postanowisz niech się ziści, Niechaj się wola Twoja stanie. Ale zbaw mnie od nienawiści, Ocal mnie od pogardy Panie.
W 2015 roku utwór stał się pieśnią Komitetu Obrony Demokracji. A na tym obozie w Jagniątkowie już w 1966 roku panowała atmosfera wyjazdowa, większość tak jakby przewidywała co stanie się w Marcu 68 i zakładała, że z Polski trzeba będzie uciekać.
Po zakończeniu obozu w Jagniątkowie, kiedy wszyscy już rozjechali się do swoich miast, zostałem z Natanem, żeby być jeszcze kilka godzin razem. Zapytałem Natana, co się dzieje, dlaczego prawie wszyscy chcą wyjeżdżać? Natan odpowiedział, że może też by wyjechał, ale boi się, że może mu brakować tego prozaicznego śniegu. Staliśmy wtedy przy oknie, a za oknem padał śnieg. W 1969 roku pod naciskiem żony Kamy, Natan wyjechał do Szwecji. A wtedy zimą 1966 z Komitetu Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce zadzwonili do Jagniątkowa z informacją, że zbliża się 20 rocznica istnienia TSKZ-tu i należy zrobić pogadankę na ten temat. Odpowiedziałem, że z tego co wiem, nikt z nas nie zna się na tym i możemy co najwyżej napisać coś do gazetki ściennej. Na drugi dzień z samego rana zapukał do mojego pokoju ten „zastępca kierownika” przerażony, że w gazetce pojawił się rysunek pejsatego Żyda, który z walizką w ręku leci między na mapie z Polski w stronę Izraela. Rysunek ten opatrzony został podpisem: Nasze następne dwudziestolecie. Oburzony zastępca zażądał, żeby tę gazetkę usunąć. Nie pozwoliłem na to. Dopiero na drugi dzień zmieniono treść gazetki. W marcu 1968 r. na komendach wojewódzkich MO we Wrocławiu i w Łodzi przesłuchiwano studentów i pytano, kto w Jagniątkowie stworzył ten rysunek. Nigdy nie dowiedzieli się, że autorem był Janek Lec, syn poety Jerzego Ficowskiego. Mnie zwolnili po Marcu 68 z pracy w Wyższej Szkole Pedagogicznej pomimo sprzeciwu szefowej katedry. Michała Ponczka, Natana Tenebauma już nie ma na tym świecie. Już nigdy nie zobaczyłem moich ukochanych przyjaciół. W styczniu 1969 byłem już na promie ze Świnoujścia do Ystad z dokumentem uprawniającym do podróży w jedną stronę. Strażnik ochrony granicy zapytał, co się dzieje, bo to już trzecia rodzina wsiada na prom. Wyjaśniłem mu, że to polscy Żydzi – machnął tylko ręką, że nie muszę otwierać walizki.
Pamiętam rozmowy prowadzone w Sztokholmie. Z rozmów z Antonim Słonimskim zapamiętałem najlepiej tę jedną, kiedy tuż przed odlotem na lotnisku zobaczył w kiosku winogrona i powiedział „moja żona tak lubi winogrona, a u nas teraz ich nie ma”. Poprosiłem żeby poczekał, kupiłem szybko kilogram winogron i włożyłem mu do bagażu podręcznego.

Pamiętam rozmowy z Czesławem Miłoszem, szeroko opisywane w szwedzkiej prasie. Komitet Noblowski poprosił mnie, żebym na dzień przed wręczeniem nagrody towarzyszyć mu i jego synowi w Grand Hotelu, bo do dnia wręczenia nagrody nikt nie mógł się z pisarzem prywatnie spotykać.
PRZEDMIEŚCIE ......Dalej miasto otworzone krwawą cegłą, Jedna sosna za żydowskim domem, Sypkie ślady i równina aż do końca. Pył wapienny, toczą się wagony, A w wagonach czyjaś skarga skamlająca. Czeslaw Milosz, Warszawa 1943 r.
Nawet jego brat z Warszawy jeszcze się z nim nie widział. Zapamiętałem moment kiedy siedzieliśmy razem, a on odebrał telefon, krzyknął: „a gdzie pani jest?” i wybiegł na ulicę, żeby przyprowadzić 80-letnią staruszkę, która przyszła, żeby opowiedzieć co się stało z żydowską dziewczynką, w której młody Czesław Miłosz kochał się, i w jakich okolicznościach zginęła w Wilnie. Pamiętam rozmowy z Olgą Tokarczuk na kilka lat przed Noblem, przy okazji spotkań z publicznością, które mieliśmy w Kłodzku i Wrocławiu. Pisarka bardzo chciała wiedzieć, co się stało z Żydami polskimi po Marcu 68, a ja o tym opowiadałem podczas tych spotkań. Pamiętam rozmowy z Gustawem Holoubkiem, kiedy w kawiarni ”Czytelnik” w Warszawie Tadeusz Konwicki powiedział mi że aktorom trudno się utrzymać, ponieważ bojkotują teatry i nie chcą grać dla nowej władzy z generałem na czele, więc Holoubkowie żyją tylko z tego, co małżonka, znana aktorka Magdalena Zawadzka zarobi przy przypadkowych pracach. Zaprosiłem Holoubka do Sztokholmu w związku z pokazem filmu Tadeusza Konwickiego „Lawa” i było to wielkie wydarzenie artystyczne.
Szczególnie zapamiętałem dwie najkrótsze rozmowy, bo może trwały jedną minutę, kiedy w listopadzie 1968 roku pojechałem pożegnać się z murami Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, w której spędziłem siedem lat. Po Marcu 1968 wszyscy unikali ze mną kontaktów i tylko pani Sasowa, portierka, zapytała mnie „panie Leszku, gdzie pan teraz pracuje?” Pamiętam też ostatnie spotkanie z dziekanem, profesorem Eugeniuszem Konikiem, z którym wcześniej rozmawiałem tylko raz, kiedy po obronie pracy magisterskiej zaproponował mi pracę na uczelni. I oto pojawiam się jako wyrzucony z pracy nauczyciel akademicki z paszportem podróży w jedną stronę w kieszeni, chcę ominąć dziekana w korytarzu przy bibliotece głównej. Idę w lewo, on też skręca w lewo, ja w prawo on też w prawo, w końcu zbliża się do mnie i pyta: „Co się z panem dzieje?”. Odpowiadam, że mam paszport w kieszeni, czekam tylko, kiedy żona zda ostatni egzamin na Akademii Medycznej w Łodzi i wyjeżdżamy, ale jeszcze nie wiem dokąd. „To niech pan jedzie do Kanady, pan sobie na pewno poradzi, tam jest sporo uczelni” Podaje mi rękę, ściska mnie. I to właśnie tę minutową, najkrótszą, ale wtedy najważniejszą rozmowę zapamiętałem. Dlaczego najważniejszą – ktoś zapyta. A to dlatego, że jeśli ktoś w 1968 roku na jakiejś wyższej uczelni w Polsce obejmuje w miejscu publicznym usuniętego z pracy Żyda, to jest to do zapamiętania i opowiedzenia. A był to dla Żydów czas podły, bolesny. Rozbite rodziny, syn do Izraela, córka do USA a staruszkowie dalej w Polsce, bo nie mieli siły się zapakować. A potem umierali nie widząc przez 20 lat swoich dzieci. Nie wszystkim polskim Żydom dawano wizy wjazdowe do Polski, najczęściej w drodze wyjątku jedynie na trzy dni na pogrzeb.
Po dwudziestu latach zakazu wjazdu do Polski próbowałem w 1989 roku odnaleźć profesora historii średniowiecza, Eugeniusza Konika. Pamiętałem, że mieszkał we Wrocławiu, ale kiedy usiłowałem się z nim się skontaktować okazało się, że już go na tym świecie nie ma. Jeśli jego dzieci przeczytają to, co tu napisałem, będę więcej niż zadowolony.
Pisząc o Marcu 1968, należałoby dla rzetelnej oceny tych czasów wspomnieć o udziale służb celnych. W tych czasach była to bandycka organizacja, grabiąca mienie zwykłych ludzi i dlatego nie wolno nam o tym zapomnieć.
Działo się tak nie tylko w relacji do Żydów polskich, ale również do wszystkich obywatelach ówczesnej Polski. Grabież ze strony celników była powszechna i bezwzględna w swojej brutalności i wyrachowaniu. Grabiono na wszystkich przejściach granicznych i we wszystkich miastach, gdzie taki Zoolamt się znajdował. Jeśli nie zdążyli przekopać wszystkich walizek i zrabować mienia w pociągu, to wyciągano ludzi, młodych, czy starych z małymi dziećmi lub ułomnych z pociągu na jakiś peron przed granicą i tam dalej kopano w walizkach. Odbierano nie tylko jakiś rodzinny świecznik, no bo srebrny uratowany jeszcze z wojny, czy widelce bo wyglądają na srebrne, albo książkę lub modlitewnik z którego ktoś się modlił jeszcze w getcie bo sprzed 1945 roku, ale też zdjęcia, dyplomy ukończenia szkól wyższych, znaczki pocztowe zbierane przez lata, futro bo wyglądało na nowe, figurki bo z kości słoniowej, obrazy które cudem przetrwały w wysadzonych lub spalonych przez Niemców domach. W Łodzi widziano potem odebrane przedmioty w miejskich komisach, a dwóch celników Janek i szef brygady celnej Sylwek chlali potem w najlepszych restauracjach.
Tylko handlarz walutą pan Salomon Zylberbojm w Łodzi miał z nimi dobry układ, dowiedział się jakoś, że niedługo i ja wyjeżdżam z żoną, odnalazł nas żeby powiedzieć że nam nic z bagażu nie ruszą bo mnie z nimi zapozna i zapłaci rachunek w luksusowej restauracji Malinowa, pod warunkiem, że wyjeżdżając wezmę od niego rosyjską ikonę z XIV wieku i wyślę na podany adres w Monachium. Kiedy cliłem nasze dwie walizki najdroższy był wazon kryształowy. Pan Janek i Sylwek tak ostro rabowali, aż szef uprzedził ich, że ktoś napisał list z Kanady na milicję w Łodzi, w którym opisał szczegółowo rabunki i milicja teraz prowadzi śledztwo gdzie i kiedy ci celnicy pracują. Wtedy każdy z osobna zapakowali się sami w skrzynki z ubraniami i zaadresowali te przesyłki jako expressowe do Wiednia na adres często używany przez zakłady odzieżowe. Rozpakowali się po 10 godzinach stukania kół pociągu o szyny i zgłosili na policję jako uchodźcy polityczni. Skierowano ich do obozu dla uchodźców. Sylwek został w Niemczech, a Janek wybrał sobie Szwecję.
Latem 1970 roku na basenie letnim na południu Sztokholmu podszedł do mnie i zagadnął, czy go pamiętam bo on mnie pamięta z Łodzi i pamięta też to, że nic nie miałem w bagażu oprócz książek. Zaprosił mnie do seksklubu prowadzonego przez Polaka do spółki z Austriakami, gdzie on wyświetla filmy erotyczne. Zapytał, czy pamiętam Sylwka, bo on o mało się nie udusił, tyle nabrał ubrań do tej skrzyni w której siedział, że mu zabrakło powietrza.
Szwecja jesienią 1968 roku odmawiała polskim Żydom wiz wjazdowych. Pojechałem więc do duńskiej ambasady. Chciałem wybrać kraj najbliżej Polski, nie ze względu na oferowaną pomoc socjalną, ale dlatego, żeby być bliżej Polski i rodziców. Na mapie Szwecja i Dania wyglądały bliżej Polski niż odległość ze Szczecina do Zakopanego. Duńska ambasada odpowiedziała po tygodniu, że po raz pierwszy w historii powojennej, ktoś otrzymuje wizę pobytową w Danii jeszcze przed przyjazdem. Zaczęliśmy się pakować, a po dwóch tygodniach przyszedł także list z ambasady szwedzkiej, że możemy dostać wizę do Szwecji. Wybraliśmy Szwecję. W Świnoujściu pogranicznik mnie zapytał co się stało, bo to już czwarta rodzina dzisiaj wchodzi na statek „Marynarz Migała”, który popłynie do Ystad w Szwecji.

Ambasada pozwoliła mi wysłać dyplomy, indeksy i świadectwa do Sztokholmu pocztą dyplomatyczną. Ci którzy nie wiedzieli, że bandyci celni odbierają takie dokumenty na granicy, tracili swoje lata studiów. Na statku spotkaliśmy małżeństwo z Wrocławia, któremu odebrano dwa dyplomy Akademii Medycznej we Wrocławiu. Gmina Żydowska w Malmö dała nam pieniądze na bilet do Sztokholmu, bo my z Polski mieliśmy tylko 20 dolarów schowanych w bucie.
Marzec 68. Miesiąc i rok, którego nie da się zapomnieć. Minęło 54 lata. Szwedzi to naród wspaniały, kraj piękny. Szwecja dała nam wszystkie szanse rozwoju i dobrego, spokojnego życia. Dzisiaj przyjmują ciepło również Ukraińców. Około 20 ysięcy uchodźców z Ukrainy poprosiło o azyl i żadne wizy nie są konieczne. No ale Szwedzi są małomówni. Żeby sobie pogadać w miłej atmosferze przy kawie jeździmy do Polski. Patrzę na Ukraińców, jak uciekają z jedną torbą lub walizką i widzę nas w 1968 roku.
Leo Leszek Kantor, wydalony z pracy w Wyższej Szkole Pegagogicznej w Opolu w Marcu 1968 r. Uniwersytet Sztokholmski 1969-2005. Rozglośnia Polska Radia Wolna Europa 1969-1975. Przewodniczący Międzynarodowego Forum Kultury w Szwecji i członek Rządowej Rady ds. Równości Etnicznej 1975-1985. Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi 1995 r.. Odznaka Zaslużony dla Kultury Polskiej 1996 r. .
Kategorie: Uncategorized
B Z . Dziękuję za uwagi istotnie pisząc że był taki oboz Jagniątkowoie myśłałem o pierwszym takim , ale zimą i już tylko dla studentów..
Będzie mi miło jeśli napiszesz do mnie parę słów na info@adekvat.se bo napewno byleś wtedy w Jagniątkowie. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Przy okazji Józkowi Sobelmanowi w USA odpowiem, że tylko od ciebie usłyszalem słowa krytyczne razem z osobistymi uwagami o cehach mojego charakteru. Jozek nieładnie i nie jest to OK. Dostalem dziesiątki gratulacji za ten artykuł Już nie mówiąc że story doszło też do pół miliona czytelników Rzeczpospolitej, Tekst poszedl tam na dużych literach. Przy okazji czlowieku walczącego o przyzwoitość. Jest nas co raz mniej Józku, ludzie odchodzą, ja też bez laski nie dam rady pochodzić, więc bądzmy dla siebie milii a ja przy okazji dziękuję Ci, ze daleś mi pojezdzić twoim skuterem w Sródborowie. Bądz zdrów. Mam nadzieje, że nie obrazisz sie teraz za wywiad z Antonim Slonimskim, będzie u Misia w ten piątek. Jedyny taki wywiad bo poeta za komunistów nie dawał nikomu wywiadów. Był w Szokhomie w maju 1973 roku, też u mnie w domu , kilku z naszej emigraci zaprosiłem wtedy na lampke wina.
Pozdrawiam
Leo Leszek Kantor, Sztokholm czerwiec 2022
Jestem przyzwyczajony do publikacji samotworczych legend przez emigrantow naszego/ – nieco mlodszego niz moje pokolenia. Leszek przekracza wszelkie granice w samoubostwianiu i zachowaniem ksiezycowym, czyli siwecenie odblaskiem cudzej slawy. Na twoim miejscu Leszku ograniczyłbym sie do własnych zasług, które musze przyznać sa niemałe.
Szaflik
Czytając wspomnienia Leszka, moja pamięć faktologiczna uczestniczki wszystkich obozów i zimowisk studenckich zorganizowanych przez TSKŻ nieco się różni od pamięci Leszka.. Pierwszy obóz studencki odbył się we wrześniu 1965 roku w Ostrowie. Następne letnie obozy studenckie odbyły się jeszcze dwukrotnie w Ostrowiu we wrześniu 1966 i 1967. Pierwsze zimowisko studenckie odbyło się w czasie ferii zimowych 1965/66 w Jagniątkowie koło Szklarskiej Poręby i w grudniu 1966/67 w Zawoji, uważanej za najdłuższą wioskę polską, położoną w Beskidach. Nie pamiętam Janka Leca z zimowisk, nie myślę,że był autorem słynnej „wywrotowej”gazetki ściennej. Wiem napewno, że jednym z autorów tej gazetki był Michał Mackin, krajan z Łodzi. Jeśli chodzi o Janka Leca, jest on synem słynnego poety Stanisława Leca jak samo nazwisko wskazuje, a nie Jerzego Ficowskiego( czy czegoś nie wiem ?😉) Dziękuję Leszkowi za bardzo ładnie napisane wspomnienia.