Uncategorized

Żyd z Ułańską fantazją

Lejb Fogelman
Lejb Fogelman

Czy to wszystko naprawdę? – pytamy, czytając opowieść Loni Fogelmana. Pytanie źle postawione. On istnieje naprawdę

Jeżeli urodziłeś się w Legnicy i właśnie po raz pierwszy w życiu przyjechałeś do Nowego Jorku (na zawsze, bo cię wyrzucili za pochodzenie) z Polski, a przypadkiem spotkany Jimi Hendrix, wcześniej naocznie udowodniwszy w knajpianym pisuarze, że ma półmetrową kuśkę, stawia ci sernik z truskawkami, którego zresztą i tak nie skosztujesz, bo zjadają ci go naćpane Amerykanki, a do tej knajpy trafiłeś, uciekając przed obrzydliwym obiadem, którym cię na przyjezdnym poczęstowała ciocia Fradla, ta ciocia Fradla z Różana, co to musiała sobie golić nie tylko brodę, ale i brzuch, budząc rozgoryczenie swego męża, wuja Jojne Chaima, więc dlatego od razu daliście z Romkiem Frydmanem, niewątpliwym przyszłym noblistą, tym Romkiem, od którego, choć się swymi konkietami chwalił publicznie, ty jednak miałeś lepsze branie u żydowskich panienek na Żoliborzu, od cioci Fradli nogę do Greenwich Village, przeciskając się między watahami Hell’s Angels, i jakaś dziewczyna ci podała skręta, którego zapach razem z zapachem rozgrzanego asfaltu będzie ci się odtąd zawsze z Greenwich Village kojarzył, a ty potem do toalety w żydowskiej knajpie, gdzie wchodzi Hendrix, żartując, że to napad, więc inni zaraz ręce do góry i leją sobie po nogach, a ty nie, bo nie zrozumiałeś, ale rozpoznałeś Hendrixa, który… itd. – to znaczy, że nazywasz się Lonia Fogelman.

Jeśli jednak los ci nie poszczęścił i nie nazywasz się Lonia Fogelman, ale właśnie przeczytałeś anegdotkę o Hendrixie, to znaczy, że spałaszowałeś już pierwszą dziesiątkę z 237 stron Loninych wspomnień, dowcipnie zebranych i w formie rozmowy współnapisanych przez Michała Komara. Zaraz potem będzie o tym, jak Loni groził ożenek z dającą się nadgryzać Włochom Sarą, córką piekarza, przed którym się chronił, pracując jako asystent w New York Public Library, nieznajomość angielskiego maskując znajomością hucpy, a pod oknami mu śpiewała Joan Baez. Kiedy kilka lat i kontynentów dalej dochodzi do sceny w Moskwie, w której przyszła żona częstuje Lonię i konkurenta do jej wdzięków i serca spirytusem na mózgu Lenina, czytelnik przyjmuje to jako – jak rzekłby klasyk – najoczywistszą oczywistość.

Lejb Fogelman

Lejb Fogelman Fot. Albert Zawada, / Agencja Wyborcza.pl

Bo wszak mózg Lenina się w tej Moskwie w spirytusie konserwował, a mózg Loni, uwolniony z okowów komunizmu, mógł skierować swe ciało w dowolny punkt planety, było więc oczywiste, że te dwa mózgi musiały się spotkać, i to w Moskwie, bo ten Leninowski był jednak mniej mobilny, i to za przyczyną pięknej kobiety, bo nic tak Lonią nie powoduje, no a Moskwa bez spirytu to jak Wysocki bez białego mercedesa i klęczących u jego stóp poetów. A wszak Moskwa będzie tylko postojem technicznym na drodze, która zaprowadzi Lonię z powrotem do Polski – co odkąd na początku dowiadujemy się, że został z niej wygnany na zawsze, także było oczywiste.

W tej Polsce zaś okaże się, że Lonia nie tylko się zna ze szkoły z cytowanym klasykiem, który tymczasem został niewybranym a nieusuwalnym wodzem państwa, kraju i narodu, ale także wie, jak robić reprywatyzację, a wie to z Harvardu, który zdążył ukończyć między podróżą na Jamajkę, gdzie udział w powitaniu cesarza Hajle Syllasje w Warszawie uczynił zeń boga rastafarian, i studiami na Sorbonie, gdzie wykłócał się z Sartre’em, oraz na Columbii, gdzie zaprzyjaźnił się z Grotowskim – a pierwszą wygraną w USA sprawą sądową, gdzie w sposób precedensowy powołał się na konstytucję, tworząc tym samym oczywiście lex Fogelman. Więc w tej Polsce Lonia robi wszystkie najważniejsze prywatyzacje i kumpluje się z wodzem, a ambasadorem amerykańskim nie został tylko dlatego, że Al Gore nie wygrał wyborów. Drażni antysemitów tym, że jest Żydem, i drażni Żydów tym, że jest Żydem nie od Tuwima czy choćby Baumana, lecz od cioci Fradli i wujka Jojne.

Bo jeden z kłopotów z Fogelmanem jest taki, że jako geniusz z Harvardu, polemista Sartre’a itd. powinien być Żydem od Baumana właśnie – a tu nic z tych rzeczy. „W snach dziadek Naftuła trzyma mnie za rękę i prowadzi po wybrukowanej kostką ulicy Ułańskiej, na której się urodziłem. Słyszę gęganie i syk gęsi. Choć na Ułańskiej nie było gęsi…”.

Do Legnicy trafili z Pułtuska via 6 tys. km przez ZSRR i na Ułańskiej odtworzyli przedwojenny pułtuski sztetl przemieszany z kresowym miasteczkiem wielonarodowym, bo na ziemiach zachodnich osiedlali się wszyscy. Tam się nie robiło karier ani doktoratów, tylko szyło spodnie i naprawiało silniki. A Fogelman, mimo Sartre’ów i Harvardów, nadal jest taki, w książce i w życiu. A to miało swoje konsekwencje. „Pani Inka przychodziła na pogawędki do mojej mamy. Robiąc na drutach, patrzyła to na [syna sąsiadów, także Żydów] Borysa, to na mnie, i mówiła: – Pani Rojzo, powiem pani, że Borys to ma ładną głowę, prawdziwie aryjską, on by przeżył. Ale z Lonią jest trochę gorzej…”.

No to jak się ma taką głowę, to trzeba ją mieć na karku. I trudno zapomnieć, że mamie było Rojza, nie Róża.

Czy to wszystko naprawdę? – pyta czytelnik. Pytanie źle postawione. Lonia Fogelman istnieje naprawdę. Istnieją też, bądź istnieli, ci wszyscy ludzie, z którymi sikał w toalecie czy pił spirytus na Leninie. Niewątpliwie istnieje klasyk, który jest niewybranym a nieusuwalnym wodzem, i istniałby nawet zapewne, gdyby nie chodził z Lonią do jednej klasy. Skoro więc nic z powyższego nie jest jedynie wytworem jego imaginacji, to skąd przypuszczenie, że cokolwiek innego nim jest?

„Napisałem długie zdanie, po czym zasnąłem przy biurku, a kiedy się obudziłem – wspomina Fogelman jakiś skomplikowany prawniczy casus – nie zrozumiałem zdania, którego byłem autorem. Ale czułem, że jest w tej konstrukcji coś ujmującego. Poszedłem do mojego partnera [w firmie prawniczej]. Przeczytał raz, przeczytał drugi raz i mówi: – Nic z tego nie rozumiem, ale działa…”.

Działa. I to jak!

Lejb Fogelman: Żyd z Ułańską fantazją

Dawid Warszawski


Kategorie: Uncategorized

2 odpowiedzi »

  1. Przepraszam , : cioci było na imię Fradla.
    To przez tego Sartra na Sorbonie, jakoś pomyslałam o Sarze. Książkę Lonki czytałam juz dawno. Imion i nazwisk w niej pełno , wiec trudno nie pogubić się .

  2. 😂I to jest właśnie dyskretny urok Lonki . Nie mowie tu o dyskrecji w ogole, bo naprawdę moglby oszczędzić ciotkę Sare, ale o Lonki uroku .
    Szukanie, badanie, oddzielanie ziarna od plew nie ma sensu.
    Wszyscy lubimy Lonke I na pewno bardzo pomocna jest w tym jego ulanska fantazja.

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.