
Dramat obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau w 1945 roku dobiegł końca. Jednak zarówno więźniowie, którzy go przetrwali, jak i ich oprawcy żyli dalej. Kim byli i jaki los spotkał ludzi, którzy widzieli Zagładę na własne oczy?
Na załogę Auschwitz-Birkenau przez cały okres funkcjonowania obozu, zgodnie z opublikowanymi przez IPN rekordami, składało się ponad 8,5 tysiąca SS-manów. Liczebność obsługi nigdy nie była jednak stała i rosła z biegiem czasu. W 1941 roku wynosiła około 700 osób, w czerwcu 1942 roku ok. 2 tysięcy, w 1944 roku powyżej 3 tysięcy i w końcu w styczniu 1945 roku ponad 4,5 tysiąca osób. W większości byli to rodowici Niemcy, ale oprócz nich służbę pełnili też tzw. „Volksdeutsche”, czyli osoby o niemieckim pochodzeniu, oraz przedstawiciele innych narodów: Rumuni, Węgrzy czy Słowacy. W obozie stacjonowała jednostka SS, jednak w późniejszych latach zaczęto kierować tam również starszych żołnierzy Wehrmachtu i Luftwaffe. Ponadto, w związku z utworzeniem części kobiecej i zwiększającym się zapotrzebowaniem na żołnierzy na froncie, od 1942 roku w Auschwitz pojawiły się też nadzorczynie. Do końca istnienia obozu było ich łącznie około dwustu. Formalnie nie należały one do SS, a jedynie podpisywały z jednostką kontrakt, który włączał je pod dowództwo komendanta obozu. Zgodnie z dostępnymi informacjami aż 70% esesmanów miało tylko wykształcenie podstawowe, a jedynie 5,5% wyższe. W tej ostatniej grupie zdecydowanie dominowali lekarze i architekci obozowi.
Najlepszy człowiek
Charakterystyczną cechą oprawców z Auschwitz-Birkenau, ale również wszystkich innych obozów zagłady, był swoisty dualizm osobowości. Nikt nie rodził się katem. Do wojska, a następnie do nadzoru więźniów trafiali dawni stolarze, hydraulicy, ogrodnicy, malarze, urzędnicy, rolnicy… słowem ludzie różnego pochodzenia i profesji. Podczas samej służby obozowej charakter, moralność i postępowanie niemieckich wojskowych ulegały wykrzywieniu w ciężki do wyobrażenia sposób. Weźmy za przykład Gerharda Palitzscha – pochodzącego z okolic Drezna rolnika, który stał się jednym z najgorszych oświęcimskich zbrodniarzy. Po wstąpieniu do NSDAP w 1933 roku szlify w swoim nowym „fachu” zdobywał w obozach w Oranienburgu i w Sachsenhausen. Podczas pracy jego zachowanie budziło odrazę nawet wśród części przełożonych – gwałcił więźniarki, dokonywał bestialskich aktów przemocy i nadzorował osobiście wszystkie egzekucje, przy których mógł być obecny. Właśnie za szczególną nienawiść do więźniów i fanatyzm awansowano go na oficera raportowego. Komendant Auschwitz Rudolf Höss opisywał, że Palitzsch wykonywał swoje obowiązki bez zbędnego pośpiechu i z kamienną twarzą. Miał podobno być żądny władzy i tak oswojony z widokiem śmierci, że mógł zabijać bez przerwy.
W ten sposób zachowywał się w „pracy”. Natomiast w domu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Helena Kłysowa – Polka, która jako 19-latka trafiła przymusowo pod dach Palitzschów w roli opiekunki do dzieci relacjonowała, że Palitzschowie kochali się, żyli spokojnie i statecznie. Kłysowa prawdy o swoim gospodarzu dowiedziała się od więźniów obozowych, których wykorzystywano do prac w ogrodzie. Przyzwoity mężczyzna którego znała w Auschwitz zamieniał się w potwora: „Nie mogłam w to uwierzyć. W domu był najlepszym człowiekiem. Do mnie też odnosił się dobrze. Swoje dzieci kochał szalenie”. Dziewczyna wspominała też, jak bardzo obozowy kat przeżywał śmierć własnej żony. Gdy chora na tyfus kobieta zmarła, Gerhard Palitzsch głośno płakał. Potem poszedł do dzieci tulić je, całować oraz tłumaczyć, że „już nie mają matki”. Miłość do żony nie przeszkadzała mu jednak gwałcić żydowskie i cygańskie więźniarki. Za „mieszanie ras”, oraz inne przestępstwa przeciw Rzeszy był kilkukrotnie karany, aż wreszcie po zdegradowaniu wysłano go do jednostki frontowej, gdzie zginał w walkach z Rosjanami na Węgrzech pod koniec 1944 roku.
Nikogo nie zabiłem
Palitzsch nie przeżył wojny, by doczekać na proces. Jednak ogólnie niewielu obozowych oprawców stanęło przed sądem. Według szacunków na około siedemdziesiąt tysięcy zatrudnionych w fabrykach śmierci, oskarżono zaledwie 1700 osób. Z samego Auschwitz było to około 750 ludzi. Większości nie spotkał żaden rodzaj kary. Ci, których pociągano do odpowiedzialności, tłumaczyli się w różny sposób. Niektórzy nie chcieli składać zeznań. U tych, którzy zdecydowali się bronić, najczęściej powtarzanym motywem było wyparcie się swojej winy. Skazany w procesie frankfurckim (1963-1965) na dożywocie Stefan Baretzki w mowie końcowej stwierdził:
Ja byłem w Auschwitz. Tam zabito tysiące ludzi. Powiedziano nam, że takie jest prawo, że tak trzeba. Że trzeba zagazowywać. Powiedziano nam, że zagłada Żydów jest konieczna. Pytaliśmy: „Co ci ludzie zrobili?”. Powiedziano nam, że zatruli studnie i uprawiali sabotaż. Powiedziano nam, że wszystko, co zrobił Hitler, jest prawem. Dzisiaj wszystko, co wydarzyło się w Auschwitz, jest bezprawiem. Wykonywałem tylko rozkazy. Rozkazy były święte. Jeżeli przełożony powiedział: „to jest czarne”, to było to czarne, choćby było białe. Nikogo nie zabiłem.

Podobnie argumentowali inni oskarżeni. Jeśli któryś z nich nie był bezpośrednim mordercą, twierdził, że nie ponosi odpowiedzialności – przecież to nie on pociągał za spust, nie on wprowadzał do komory gazowej i odkręcał kurek. W tym tonie bronił się m.in. Adolf Eichmann podczas swojego słynnego procesu w Jerozolimie. Z kolei ci, którzy faktycznie zabijali, powoływali się – podobnie jak cytowany wyżej Baretzki – na rozkazy, które byli nauczeni bezwzględnie wykonywać, a które wydawali ich przełożeni. „ Tu trzeba dążyć do korzeni […] panowie, którzy nas rzeczywiście wtrącili w to nieszczęście, większość z nich jest teraz na wolności. Ale to właśnie my siedzimy na ławie oskarżonych i to strasznie boli” – żalił się Oswald Kaduk, również skazany we Frankfurcie na dożywocie.
Artykuł inspirowany książką Danuty Chlupovej „Trzecia terapia”.
Mateusz Balcerkiewicz
Ludzie z Auschwitz: kaci i ofiary
Kategorie: Uncategorized