
Kiedy Ameryka staje po stronie swoich przyjaciół, przeciwstawiamy sie tyranom.
14 maja 2018 roku wydarzyło się coś niesamowitego.
Stany Zjednoczone w końcu otworzyły ambasadę w Jerozolimie, 23 lata po tym, jak po raz pierwszy obiecaliśmy to zrobić.
To był ważny moment dla Izraela. Ale był on równie ważny dla Ameryki. Pokazał, że dotrzymujemy słowa, wspieramy naszych sojuszników i przedkładamy nasze własne interesy i zasady nad żądania świata.
Ten dzień nadciągał od dawna. W 1995 roku Kongres uchwalił, a prezydent Bill Clinton podpisał Ustawę o Ambasadzie w Jerozolimie, która zobowiązywała do przeniesienia amerykańskiej ambasady z Tel Awiwu do Jerozolimy. To nie powinno być kontrowersyjne posunięcie. Jerozolima jest stolicą Izraela. Ameryka umieszczała swoją ambasadę w stolicy każdego innego kraju, tylko nie Izraela.
Jednak zarówno Republikanie, jak i Demokraci zignorowali ustawę. Mimo że została przyjęta przytłaczającą większością głosów, trzech kolejnych prezydentów odmówiło jej wprowadzenia w życie. Ostrzegano ich, że niebo się zawali, jeśli przeniesiemy naszą ambasadę. Więc przywódcy wolnego świata poddali się strachowi i tchórzostwu.
Nawet w 2017 roku nie było przesądzone, że Ameryka spełni swoją kilkudziesięcioletnią obietnicę. Wielu moich kolegów z administracji Trumpa było zdecydowanie przeciwnych temu pomysłowi. Ostrzegali, że nasi sojusznicy zwrócą się przeciwko nam, Amerykanie będą ginąć, a wojna na Bliskim Wschodzie szybko wybuchnie.
Niektórzy z nas wiedzieli lepiej. Dwadzieścia dwa lata utrzymywania status quo nie ograniczyło palestyńskiego terroryzmu ani nie przybliżyło obu stron do porozumienia pokojowego. Nasza niechęć do działania sprawiała, że Ameryka wyglądała na słabą. Kraj, który nie potrafi spełnić prostej obietnicy danej sojusznikowi przez dziesięciolecia, jest krajem, którego nikt nie szanuje. Wszyscy po nim depczą.
Przeniesienie naszej ambasady było w ostatecznym rozrachunku postawą w obronie własnej. Nikt – ani ONZ, ani nasi przyjaciele, ani z pewnością nasi wrogowie – nie ma prawa mówić Stanom Zjednoczonym, gdzie mają umieścić naszą ambasadę. Po tym, jak Donald Trump w końcu podjął decyzję o wprowadzeniu ustawy w życie, z dumą zawetowałem rezolucję ONZ krytykującą Stany Zjednoczone za takie działanie. Byłem jedynym wetem spośród 15 członków Rady Bezpieczeństwa. Było to pierwsze amerykańskie weto w ONZ od prawie siedmiu lat.
W swoim przemówieniu po zawetowaniu wyjaśniłem, że “Jerozolima jest polityczną, kulturalną i duchową ojczyzną narodu żydowskiego od tysięcy lat” i że Ameryka uznaje to za oczywiste.
Co równie ważne, przeciwstawiłem się krytykom, broniłem amerykańskiej suwerenności i wymieniłem nazwiska tych, którzy nas atakowali. Jak ostrzegłem: “Stany Zjednoczone zapamiętają ten dzień, w którym zostały wybrane do ataku w Zgromadzeniu Ogólnym za sam akt korzystania z naszego prawa jako suwerennego narodu. (…) To głosowanie zostanie zapamiętane”.
Zbyt długo Ameryka zachowywała się jak międzynarodowa wycieraczka. Martwiliśmy się bardziej o zdenerwowanie wrogów niż o obronę przyjaciół. Odwracaliśmy wzrok, kiedy złe reżimy popełniały niewypowiedziane zbrodnie. Przekonywaliśmy samych siebie, że grając grzecznie, sprawimy, że najgorsze kraje na świecie też będą grzeczne.
Tak się nie stało. Jedyne, co zrobiliśmy, to zawstydziliśmy samych siebie.
Pięć lat później ambasada USA w Jerozolimie jest dumnym symbolem amerykańskiej siły i siły relacji USA-Izrael. Przypomina również, że Ameryka może i powinna ignorować tyranów i robić to, co słuszne – nie tylko dlatego, że stawia tyranów na ich właściwym miejscu.
Jak się to zmieniło. Pod rządami prezydenta Joe Bidena Ameryka cofnęła się w rozwoju. Począwszy od kapitulacji w Afganistanie, poprzez niepowodzenie w powstrzymaniu Rosji przed inwazją na Ukrainę, aż po przedkładanie polityki partyjnej nad sojuszników takich jak Izrael, Biden słucha tych samych głupich pomysłów – często od tych samych głupich ludzi – które słyszałem w kółko, zanim przenieśliśmy ambasadę do Jerozolimy. Mówi się, że słabość to tak naprawdę siła, że bezczynność to tak naprawdę przywództwo.
Tak nie było wtedy. Nie jest tak teraz. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej Stany Zjednoczone muszą wysłać wiadomość, że nasi przyjaciele mogą nam ufać, nasi wrogowie powinni się nas bać i że zrobimy to, co słuszne, bez względu na to, kto stanie nam na drodze. Taką lekcją jest przeniesienie ambasady USA do Jerozolimy. To lekcja, którą musimy zapamiętać, a następnie przypomnieć o niej światu.
Nikki Haley jest byłą ambasador USA przy ONZ.
Ambasada w Jerozolimie, pięć lat później
Kategorie: Uncategorized
Chwala Pani Nikki Haley za jej mądrość i odwage w dzialaniu i wypowiedziach na rzecz Ameryki i Izraela. I wstyd tym Żydom ktorzy nie potrafili lub świadomie nie chcieli docenić niezwykłej wartości Prezydenta Trumpa i jego zasług dla obydwu krajów.