Tadeusz Klimowicz

Władimir Putin przekonywał, że gdy napadał zbrojnie na Ukrainę, chodziło mu o pokój (fot. Gavriil Grigorov / Sputnik / biuro prasowe Kremla / AP)
“Już rok Rosja bohatersko opiera się zdradzieckiemu atakowi Awdijiwki i Bachmutu, które chciały zagarnąć i podzielić między siebie Nieczarnoziem, Kubań i Syberię! Niedoczekanie ich!” – drwił po przemówieniu Putina z 9 maja dziennikarz Oleg Pszeniczny.
Niemal od początku swoich rządów Putin wykorzystywał obchody Dnia Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej do zaprezentowania „militarnej potęgi” Rosji. Tegoroczne były jednak wyjątkowo krótkie i skromne. Rosyjscy blogerzy naliczyli na placu Czerwonym ledwie 50 czołgów, gdy w poprzednich latach przejeżdżało ich nawet 200, a galowego przelotu eskadr lotniczych w ogóle nie było.
„Okazałe” było natomiast przemówienie prezydenta, który zapewnił świat, że: „dla Rosji nie ma nieprzyjaznych, wrogich narodów ani na Zachodzie, ani na Wschodzie. Podobnie jak zdecydowana większość ludzi na naszej planecie, chcemy widzieć przyszłość pełną pokoju, wolności i stabilności”.
Brawurowo wpisał się więc w tradycję i poetykę dziewiątomajowych przemówień sowieckich przywódców, którzy również wyłącznie walczyli o światowy pokój.
Dzień Zwycięstwa. Maj w czerwcu
Dzień Zwycięstwa został ustanowiony dekretem Prezydium Rady Najwyższej ZSRS z 8 maja 1945 r. i wyznaczony na następny dzień. Rozkaz Stalina brzmiał: „Dla upamiętnienia ostatecznego zwycięstwa nad Niemcami, dziś, 9 maja, w Dniu Zwycięstwa, o godzinie 22.00, stolica naszej Ojczyzny Moskwa, w imieniu Ojczyzny odda salut dzielnym oddziałom Armii Czerwonej, okrętom i jednostkom Marynarki Wojennej, które odniosły to wspaniałe zwycięstwo, trzydziestoma salwami artyleryjskimi z tysiąca dział”.
Jednak pierwsza defilada wojskowa odbyła się ze względów logistycznych dopiero kilka tygodni później – 24 czerwca, niemal w czwartą rocznicę napaści Niemiec na Związek Sowiecki.
Scenariusz zakładał, że zarówno dowodzący paradą, jak i ją przyjmujący, czyli Stalin, będą się poruszać konno. Jednak podczas próby Iosif Wissarionowicz spadł z konia i chcąc uniknąć kompromitacji, defiladę oglądał z trybuny honorowej. W głównych rolach wystąpili marszałkowie Konstanty Rokossowski i Gieorgij Żukow, którzy mieli za sobą kawaleryjską przeszłość.

Marszałkowie Konstanty Rokossowski i Gieorgij Żukow podczas defilady wieńczącej zwycięstwo nad hitlerowskimi Niemcami w 1945 r.
Wrodzona skromność nie pozwoliła zabrać głosu Wielkiemu Językoznawcy – nie chciał głośno wymieniać nazwiska osoby, która uratowała świat. Przemówienie mógł natomiast wygłosić Żukow, i wygłosił:
„Początkowo przebieg wojny był dla nas niekorzystny. Przeżywaliśmy niepowodzenia militarne, zdarzało się nam znaleźć w rozpaczliwych sytuacjach. Wróg zbliżał się do serca naszej Ojczyzny – Moskwy i przygotowywał się do świętowania swojego zwycięstwa. W tym czasie nie tylko wrogowie, ale także wielu naszych przyjaciół za granicą uważało, że Armia Czerwona nie wytrzyma potężnego ataku niemieckiej machiny wojennej. Jednak nasz naród sowiecki, nasza Armia Czerwona nie stracili ducha bojowego. Uzbrojeni w genialną stalinowską dalekowzroczność, natchnieni przez partię Lenina-Stalina, byliśmy głęboko przekonani o zwycięstwie naszej słusznej sprawy. Dzięki połączonym wysiłkom wielkich mocarstw – Związku Sowieckiego, Stanów Zjednoczonych Ameryki i Wielkiej Brytanii – Niemcy faszystowskie obróciły się w pył. Ich potworna machina wojenna została zniszczona. Zbrodniczy hitlerowski rząd został zniszczony. Wylęgarnia agresji niemiecko-faszystowskiej, agresji niemieckiej w Europie została zlikwidowana. Ludzkość uwolniono od najgorszego wroga – faszyzmu germańskiego. Zwyciężyliśmy, bo poprowadził nas do zwycięstwa nasz wielki wódz i genialny dowódca Marszałek [generalissimusem został mianowany trzy dni później] Związku Sowieckiego – Stalin!”.
W tym premierowym speechu „dziewięciomajowym” (nieważne, że wygłoszonym pod koniec czerwca) – którego tekst musiał być znany Stalinowi, a niewykluczone, że to on był autorem – zostały przywołane porażki na froncie i doceniona rola sojuszników z Zachodu, co nigdy już się później nie pojawiało.
Uroczystości zostały utrwalone na kolorowej taśmie. Trofiejnej, świeżo dostarczonej z Berlina.

Pierwsza defilada na placu Czerwonym z okazji zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej odbyła się nie 9 maja, lecz 24 czerwca 1945 r.
Rewanżystom pokażemy
W latach 1946-47 Dzień Zwycięstwa był wolny od pracy, ale parad nie organizowano. Natomiast w 1948 r. Stalin oznajmił: „Czas przestać nosić ordery otrzymane za zasługi wojskowe, a zacząć być dumnym z orderów otrzymanych za zasługi w pracy”. I 9 maja utracił status święta. Dniem roboczym pozostawał do 1965 r., gdy znów w kalendarzu pojawił się na czerwono. Wtedy Leonid Breżniew przełożył na rosyjską rzeczywistość hasło rzymskiej biedoty, były więc chleb i defilady z nieodłącznym marszem „Pożegnanie Słowianki”.
Marsze „Pożegnanie Słowianki”
Rytualne przemówienie przeczytał minister obrony, marszałek Rodion Malinowski, i ten zwyczaj przetrwa aż do połowy lat 90. Istotniejszy był opublikowany w prasie sygnowany przez najwyższe władze „Apel do rządów, parlamentów, narodów wszystkich krajów”. Utrzymany był w najlepszej tradycji sowieckiej sztuki retorycznej z charakterystycznymi zaklęciami, zapewnieniami i groźbami:

Minister obrony ZSRR Marszałek Związku Radzieckiego Rodion Malinowski w trakcie defilady wojskowej w Moskwie 9 maja 1965 r.
„Rewanżyści zachodnioniemieccy znów stanowią zagrożenie dla krajów, które już dwukrotnie doświadczyły agresji ze strony militaryzmu germańskiego. Rewanżyści nie chcą się liczyć z istniejącymi w Europie granicami. Związek Sowiecki stał na straży i nadal będzie stać na straży pokoju i zdecydowanie walczyć o zapobieżenie wojnie światowej. Niech nikt nie wątpi w pokojowe aspiracje naszego państwa. Ale jednocześnie niech nikt nawet na chwilę nie zapomina o jego gotowości do dania miażdżącego odporu siłom agresji”.
Jelcyn milczy o Czeczenii
Dwie kolejne parady odbyły się w latach 1985 i 1990. Jeszcze w Związku Sowieckim, ale już w pieriestrojkowych klimatach. W 1990 r. mistrzem ceremonii był marszałek Dmitrij Jazow, który za kilkanaście miesięcy (w sierpniu 1991 r.) znajdzie się w gronie puczystów. Tamtego 9 maja za kulisami placu Czerwonego było punkowo i irokezowo. Na takim tle odbyła się ostatnia sowiecka defilada. Tańczący na ulicach weterani i weteranki nie przypuszczali, że to ich chocholi taniec.
Parada 9 maja 1990 r. w Moskwie
Do organizacji defilad powrócono w 1995 r., w 40. rocznicę pokonania Niemiec. Doszło wówczas do istotnej zmiany – przemówienie wygłosił nie minister obrony, ale prezydent, i tak zostało do dziś.
Borys Jelcyn był uosobieniem koncyliacyjności. Mówił o koalicji antyhitlerowskiej (wśród gości honorowych wypatrzyłem m.in. Hillary i Billa Clintonów, Helmuta Kohla, Leonida Kuczmę i Eduarda Szewardnadzego), przypomniał spotkanie czerwonoarmistów z Amerykanami w Torgau nad Łabą, wyraził radość z zakończenia zimnej wojny i zakopania topora wojennego z Niemcami. Padły też słowa o wspólnej Europie.
Tyle że od kilku miesięcy ci miłujący pokój Rosjanie znów wojowali.
Od 1994 do 1996 r. toczyła się tzw. I wojna czeczeńska, oficjalnie określana jako „Operacje mające na celu przywrócenie porządku konstytucyjnego w Czeczenii” (późniejszą II wojnę czeczeńską z lat 1999-2009 nazywano z kolei „Operacją kontrterrorystyczną na Kaukazie Północnym”). Mówienie o niej w takim dniu rzeczywiście nie byłoby na miejscu. „Ładunek 200″ raz jeszcze został przykryty zasłoną hipokryzyjnego milczenia.
Kolejne wystąpienia dziewiątomajowe Jelcyna w latach 1996-99 były do siebie bliźniaczo podobne (zmieniały się jedynie liczebniki porządkowe: 51. rocznica zwycięstwa nad…, 52…, itd.). Zawsze te same rytualne frazesy o heroizmie żołnierzy i pełnej poświęcenia pracy cywilów. Czasami pojawiało się zdanie warte dziś zacytowania z nutką przygnębienia: „Rosja nikomu nie zagraża” (1998). Na analizę nie zasługuje posklejana z komunałów zawartość przemówień, ale czas ich trwania: od 5 do 9 minut.
Decydowała o tym zapewne dyspozycja dnia związana z powszechnie znanymi „problemami zdrowotnymi” prezydenta.
Putin i sztandar wolności
W 2000 r. zadebiutował na trybunie Putin. Mówił o „sztandarze demokracji i wolności” oraz o potrzebie przeciwstawienia się terrorowi i przemocy. Wśród gości znaleźli się Jelcyn i Michaił Gorbaczow.
Do historii miała przejść parada w 2005 r., „jubileuszowa”, jak ją – na wyrost – nazwano. Lista obecności robi do dziś wrażenie: George W. Bush, Gerhard Schröder z grupą weteranów Wehrmachtu, Jacques Chirac, Silvio Berlusconi w towarzystwie włoskich weteranów, Wojciech Jaruzelski, Wiktor Juszczenko i wielu innych. Z zaproszenia nie skorzystali prezydenci Estonii, Gruzji i Litwy.
Paradę przyjął w garniturze, a nie w mundurze minister obrony Siergiej Iwanow. Formalnie był rzeczywiście już od kilku lat cywilem, ale miał za sobą putinowską przeszłość (KGB w Leningradzie, gdzie poznał przyszłego prezydenta, Służba Wywiadu Zagranicznego, skąd odszedł do rezerwy w stopniu generała pułkownika), a przed sobą putinowską, świetlaną przyszłość. Został doceniony nawet przez pisarza Dmitrija Bykowa, dziś „agenta zagranicznego”: „Sam nie kradnie i innym nie pozwoli”.
Ostatnie lata Iwanow ma nie najlepsze, przegrał walkę z Dmitrijem Miedwiediewem o miejsce pierwszego po kremlowskim bogu i poleciał na łeb na szyję w hierarchii partyjnej. W 2016 r. został „specjalnym przedstawicielem Prezydenta Federacji Rosyjskiej do spraw ochrony środowiska, ekologii i transportu”.
Przemówienia zwycięskiego Dmitrija Miedwiediewa (lata 2008-11) niczym nie różniły się od innych. Z kolei Putin ani w 2014 r. (rekord: 4 minuty), ani w 2015 słowem nie wspomniał o Krymie czy Donbasie. Zainicjował natomiast nową tradycję, ogłaszając minutę ciszy w trakcie swojego wystąpienia.
Myśl „nowego Rasputina”
Wszystko zmieniły ubiegły rok i napaść na Ukrainę. Miały być blitzkrieg i parada zwycięstwa w Kijowie, a przede wszystkim inne przemówienie. Prof. Andriej Zubow, historyk pracujący dziś na Uniwersytecie Masaryka i oczywiście „agent zagraniczny”, stwierdził, że „9 maja Putin chciał ogłosić faktyczną aneksję Ukrainy, czyli ustanowienie na Ukrainie reżimu proputinowskiego lub, jak by on powiedział, antyfaszystowskiego. Nic z tego nie wyszło. W maju wojska rosyjskie wycofały się z Kijowa, Czernihowa, Sum, Charkowa”.

Tegoroczna defilada była skromna, rosyjscy blogerzy doliczyli się ledwie 50 czołgów, a przelotu myśliwców w ogóle nie było
Potrzebna była więc nowa narracja, a w takich sytuacjach najbezpieczniejsze jest odwołanie się do tradycji kulturowej generującej ponadczasową opozycję: my – oni. Oraz do myśli Aleksandra Dugina, filozofa czytanego przez Putina do poduszki, „czołowego ideologa neoimperialnej polityki Federacji Rosyjskiej” (Leszek Sykulski), a przez ludzi mu niechętnych nazywanego „nowym Rasputinem”.
„Dla wielu Rosjan kultura rosyjska – piszą sowietolodzy i rosjoznawcy Jerzy Faryno i Andrzej de Lazari – od jej genezy poczynając, nie ma nic wspólnego z kulturą zachodnią.
Zachód to spuścizna cywilizacji rzymskiej, racjonalizm, liberalizm, spłycona wiara, umowa społeczna i zewnętrzne prawo. Rosja zaś – to odwieczna ostoja i prawda wiary.
Polityczny i ekonomiczny liberalizm zachodnioeuropejski i amerykański jest sprzeczny z jej naturą, a wszelkie próby zaszczepienia go w Rosji mają prowadzić jedynie do wypaczenia rosyjskości, oderwania jej od korzeni”.
Nawet globalizacje są dwie – nasza i ich. „»Zachodnia« globalizacja polega na łączeniu świata poprzez wymianę informacji, ludzi, towarów i finansów w imię wzajemnego zrozumienia różnorodności ludzkiego bytowania. Globalizacja po rosyjsku (wszechczłowieczeństwo) – to »zjednoczona« izolacja w wierze i światopoglądzie w imię przyszłego zbawienia ludzkości” (de Lazari). W tej sytuacji napaść na Ukrainę urastała do rangi wyprawy krzyżowej.
My jesteśmy inni!
Na dwa dni przed atakiem na Ukrainę wyszedł więc Putin w kamizelce kuloodpornej zamiast tielniaszki, w otoczeniu ochroniarzy z Federalnej Służby Ochrony, z nowym tekstem w ręce. Mówił o Donbasie, gdzie walczą wnuki i prawnuki żołnierzy z II wojny światowej. O tym, że obrona ojczyzny jest świętym obowiązkiem. O krajach NATO, które zlekceważyły apele miłującej pokój Rosji i rozpoczęły przygotowania do wkroczenia na jej historyczne ziemie. O tym, że Rosja nie mogła pozostać obojętna na nasilające się prowokacje. O moralnej degradacji Zachodu, który zdradził tradycyjne wartości. O uczczeniu pamięci mieszkańców Donbasu, niewinnych ofiar bezlitosnych ostrzałów neonazistowskich.
„Ale my jesteśmy – mówił Władimir Władimirowicz – innym krajem [niż USA]. Rosja ma inny charakter. Nigdy nie wyrzekniemy się miłości do Ojczyzny, wiary i tradycyjnych wartości, zwyczajów naszych przodków, szacunku dla wszystkich narodów i kultur. A na Zachodzie te tysiącletnie wartości najwyraźniej postanowili odrzucić. Taka degradacja moralna stała się podstawą cynicznego fałszowania historii II wojny światowej, podżegania do rusofobii, wychwalania zdrajców, kpienia z pamięci ich ofiar, przekreślania odwagi tych, którzy za cenę cierpień wywalczyli Zwycięstwo”.
W tym roku na placu Czerwonym było jeszcze smutniej. Z pomocą profesjonalnym ochroniarzom – w jeszcze ciemniejszych garniturach i w jeszcze ciemniejszych okularach niż 12 miesięcy wcześniej – pospieszyło siedmiu (wspaniałych, oczywiście) wolontariuszy, którzy sprawiali jednak wrażenie nie wiedzieć dlaczego niezadowolonych z powierzonej im odpowiedzialnej misji. Niewiele brakowało, żeby podenerwowany Putin zajął nie swoje miejsce, ale na szczęście w porę się zorientował i wśród swoich, czyli między sympatycznym 98-letnim Jurijem Dwojkinem, którego w 1944 r. NKWD skierowało do „prowadzenia operacji mających na celu likwidację podziemia nacjonalistycznego na terytorium Ukrainy Zachodniej”, i 89-letnim dzielnym kagiebistą Giennadijem Zajcewem, który w 1968 r. zdobywał siedzibę MSW w Pradze.
Oni chcą nas zniszczyć
Tegoroczne, dziesięciominutowe przemówienie 9 maja było adresowane do słuchaczy, którzy nie pamiętali, o czym przywódca narodu mówił przed rokiem:
„Dziś cywilizacja ponownie znajduje się w decydującym, zwrotnym punkcie. Znów rozpętała się prawdziwa wojna przeciwko naszej Ojczyźnie. Odparliśmy jednak międzynarodowy terroryzm, ochronimy też mieszkańców Donbasu i zapewnimy sobie bezpieczeństwo. (…) Dla nas, dla Rosji, nie ma nieprzyjaznych, wrogich narodów ani na Zachodzie, ani na Wschodzie. Podobnie jak zdecydowana większość ludzi na naszej planecie, chcemy widzieć przyszłość pełną pokoju, wolności i stabilności. (…) Jednak zachodnie elity globalistyczne wciąż mówią o swojej wyjątkowości, dzielą społeczeństwa, prowokują krwawe konflikty i przewroty, sieją nienawiść, rusofobię, agresywny nacjonalizm i niszczą rodzinę oraz tradycyjne wartości, które czynią człowieka człowiekiem. A wszystko po to, aby nadal dyktować, narzucać innym swoją wolę. (…) Cały kraj zjednoczył się, by wesprzeć naszych bohaterów. Wszyscy są gotowi do pomocy, modlimy się za was. (…) Ich celem – i nie ma tu nic nowego – jest doprowadzenie do dezintegracji i zniszczenia naszego kraju”.
Streszczenia przemówienia podjął się Oleg Pszeniczny: „Już rok Rosja bohatersko opiera się zdradzieckiemu atakowi Awdijwki i Bachmutu, które chciały zagarnąć i podzielić między siebie Nieczarnoziem, Kubań i Syberię! Nie uda się! Niedoczekanie ich!”.

Władimir Putin przemawia 9 maja na placu Czerwonym podczas bardzo skromnego w tym roku Dnia Zwycięstwa
Prof. Zubow uważa, że po nieudanej kampanii ukraińskiej do lamusa trafi mitologia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i ta „haniebna, brudna wojna zmieni świadomość rosyjskiego społeczeństwa”. Podobną opinię wygłosił Michaił Sokołow (dziennikarz radia Swoboda i rzecz jasna „agent zagraniczny”), który wieszczy kres „religii zwycięstwa” i początek procesu „desowietyzacji zwycięstwa”. Socjolog Igor Jakowienko twierdzi wręcz, że to była ostatnia parada.
Obawiam się jednak, że to Boris Groys ma rację: „Putin pragnie wojny permanentnej. Wiecznej. (…) Ludzie zwykle akceptują reżim, jaki oferuje im historia. Ludzie chcą przetrwać, a lojalność wobec władz jest częścią strategii przetrwania”. Putin prezentuje teraz światu – tu zgadzam się z Zubowem – „krwawą rekonstrukcję II wojny światowej”.
Według niezależnego (w granicach rozsądnej strategii przetrwania) ośrodka badania opinii publicznej w styczniu 2023 r. 68 proc. Rosjan popierało agresję na Ukrainę. Jednocześnie niemal wszyscy zadeklarowali się jako zwolennicy świata bez wojen. Przy okazji przygotowań do obchodów Dnia Zwycięstwa zapytano Rosjan: „Czy w II wojnie światowej Związek Sowiecki pokonałby Niemcy bez aliantów?”. Zdaniem 67 proc. uczestniczących w sondażu – tak.
Najniebezpieczniejszy głupiec świata
Propaganda oswaja obywateli z wojną. Dzisiejsze przedszkolaki maszerujące przy dźwięku werbli w strojach przypominających mundury za kilkanaście lat wyruszą w roli mięsa armatniego na jakiś front. 15 grudnia 2022 r. odbyła się prezentacja kolekcji odzieży młodzieżowej „Donbas”. Właściciele samochodów jeżdżą z naklejką na zderzaku: „Możemy powtórzyć”. Współczesna Rosja ma teraz twarz Prigożyna i Miedwiediewa.
Od chwili napaści na Ukrainę rozpoczęły się poszukiwania idei narodowej i próby zdefiniowania na nowo putinizmu jako ideologii państwowej.
Na Petersburskim Forum Prawnym gen. Aleksandr Bastrykin, przewodniczący Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej, zaproponował powrót do formuły hrabiego Uwarowa, ministra oświaty za czasów Mikołaja I: prawosławie, samodzierżawie, narodowość (niekiedy w polskich publikacjach „narodnost’” występuje jako „ludowość”).
Prof. Jelena Łukjanowa – współzałożycielka Wolnego Uniwersytetu (Swobodnyj Uniwiersitiet), w latach 2006-14 adwokatka Michaiła Chodorkowskiego – dzisiejszy ustrój Rosji nazywa ironicznie „monarchią elekcyjną”. Przypuszcza, że prowadzone są prace nad zmianą konstytucji. Przy obecnej, uchwalonej w 1993 r., majstrowano przed trzema laty (wprowadzone poprawki umożliwiły wybór na kolejną kadencję Putina), nową zatwierdzą obywatele w referendum.
„Dyktatura – mówi Łukjanowa – może wszystko”.
9 maja 2023 r. Thomas L. Friedman opublikował w „The New York Times” artykuł „Vladimir Putin Is the World’s Most Dangerous Fool” („Władimir Putin, najniebezpieczniejszy głupiec świata”). Diagnoza dziennikarza warta jest milion dolarów: „Putin znalazł się w sytuacji, w której nie może zwyciężyć, nie może przegrać i nie może się zatrzymać”.
Tadeusz Klimowicz
Historyk literatury rosyjskiej, długoletni kierownik Zakładu Literatury i Kultury Rosyjskiej na Uniwersytecie Wrocławskim, autor wielu książek, m.in. zbioru „Pożar serca. 16 smutnych esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich muzach”.
Putin prezentuje światu krwawą rekonstrukcję II wojny światowej

Kategorie: Uncategorized