Uncategorized

Dramat zakładników. Nie ma gwarancji, że będą żyć, choć także Hamas potrzebuje ich żywych

Ani Izrael, ani Hamas z różnych powodów nie chcą śmierci ponad dwustu izraelskich zakładników przetrzymywanych w Gazie. Ale to nie gwarantuje im przeżycia.

Na zdjęciach sprzed porwania wyglądają jak dzieci kwiaty. Beztroskie hipiski wędrujące po świecie, które zupełnie przypadkiem zaplątały się w największy koszmar w historii Izraela. Zakładniczki Hamasu.

Jedna z nich to Noa Argamai. Na filmiku, który krąży po internecie, siedzi na motorze wciśnięta między dwóch bojowników i krzyczy przerażona: „Nie, nie zabijajcie mnie!”. Nagranie pochodzi z ranka 7 października, kiedy wielkie rave party na pustyni przy granicy ze Strefą Gazy dobiegało końca. Wtedy pojawili się terroryści. Łącznie zabili tamtego dnia ok. 1,4 tys. osób, z czego prawie 300 na rave party, a resztę w miasteczkach wzdłuż granicy.

Noa niedawno wróciła ze Sri Lanki. „To ona, moja jedyna córka, poznałem ją na filmiku Hamasu. Tak zawsze o nią dbałem, ale akurat wtedy mnie zabrakło!” – łka jej ojciec przed kamerami izraelskiej telewizji. „Noa ma 26 lat. Poszła na party śpiewać i tańczyć, bo kocha życie. Nie zrobiła nikomu nic złego. Proszę, pomóżcie nam ją odzyskać” – mówi do kamery matka, bardziej opanowana niż ojciec.

Rodzice dziewczyny mają, relatywnie rzecz biorąc, szczęście, bo porywacze wrzucili do netu kolejny filmik. Noa siedzi oparta o jakąś ścianę i pije wodę z butelki. Czyli żyje. A przynajmniej żyła tamtego dnia, bo – jak oświadczył rzecznik Hamasu – 22 zakładników zginęło od izraelskich bomb, które w odwecie za masakrę spadają na Gazę. Nazwisk zabitych zakładników nie podano, więc rodziny pozostają w niepewności.

Bojownicy, którzy zaatakowali 7 października, niemal na bieżąco wrzucali relacje na Telegram, ulubioną aplikację wszystkich terrorystów, ponieważ nie cenzuruje postów i umożliwia przesyłanie zaszyfrowanych prywatnych wiadomości. Filmiki obróciły się jednak przeciw Hamasowi, bo dokumentują zabijanie bezbronnych cywilów, a nawet przypadki tortur.

11-letni Erec Kalderon też jest na Telegramie – zabierany przez kilku barczystych i uzbrojonych mężczyzn z kibucu Nir Oz. Porwano również jego siostrę Sahar (16 lat), kuzynkę Noyę (12 lat), ojca Ofera (53 lata) i jego 80-letnią babcię Carmelę, która ma obywatelstwo USA. Kuzynka porwanych Abbey Onn opowiada: „Amerykański rząd niesamowicie nas wspiera. Codziennie rozmawiamy z ludźmi z Departamentu Stanu, z FBI, spotkał się z nami sekretarz stanu Blinken, kiedy przyleciał do Izraela. Przez Zooma rozmawialiśmy z prezydentem Bidenem. Nie czuje się, że to jest pomoc od rządu, tylko taka czysto ludzka pomoc”.

Teatr w chmurach

Porwania to stała taktyka palestyńskich grup zbrojnych, stosowana od ponad pół wieku. Zaczęło się od samolotów pasażerskich pod koniec lat 60. Pierwsze porwania nie były tak okrutne i przerażające jak dzisiaj, wydają się prawie niewinne i romantyczne.

Pionierką i zarazem ikoną terroryzmu w przestworzach była Leila Chaled z Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny (LFWP). W 1969 r. porwała samolot z Rzymu do Tel Awiwu. Z tamtej akcji pochodzi słynne zdjęcie: młoda, niepokorna dziewczyna w arafatce, podobna do Audrey Hepburn, z kałasznikowem w rękach. Na palcu pierścionek zrobiony z zawleczki granatu, którą okręciła wokół pocisku karabinowego. Emanowała rewolucyjnym sex appealem.

Pilotom kazała najpierw przelecieć nad Hajfą, z której jej palestyńscy rodzice uciekli przed Żydami 21 lat wcześniej. Na lotnisku w Damaszku wypuściła wszystkich zakładników i została (na krótko) aresztowana. To był swoisty teatr, który miał zwrócić uwagę świata na krzywdy Palestyńczyków.

Rok później, przy drugim porwaniu, poszło już gorzej. Leila i jej wspólnik z Nikaragui (wtedy terroryści z różnych krajów często ze sobą współpracowali) chcieli porwać samolot izraelskich linii El Al z Amsterdamu do Nowego Jorku. Szkopuł w tym, że w samolotach izraelskich latali ochroniarze. Kiedy para porywaczy dobijała się do kabiny pilotów, ochroniarze zastrzelili wspólnika Leili. Ją oszczędzili, bo miała w rękach dwa odbezpieczone granaty.

Samolot wylądował w Londynie, gdzie została aresztowana. Ale miała szczęście, bo tamtego dnia Palestyńczycy porwali cztery inne samoloty. Wszystkie skierowali na opuszczone lotnisko na pustyni w Jordanii. Zażądali uwolnienia Leili i trzech jej towarzyszy, którzy siedzieli w więzieniu w Szwajcarii. Kiedy ich ultimatum zostało spełnione, wypuścili wszystkich zakładników i wysadzili w powietrze puste samoloty. Ogłosili, że celem akcji było „zwrócenie uwagi świata na problem palestyński”.

Definitywny koniec „ery romantycznej” to 1976 r., kiedy LFWP (już bez Leili) i lewaccy terroryści z Niemiec porwali wspólnie samolot Air France z Tel Awiwu do Paryża. Po lądowaniu w Entebbe w Ugandzie zażądali, żeby Izrael wypuścił 40 palestyńskich więźniów, bo w przeciwnym razie zaczną mordować pasażerów. Okrutny dyktator Ugandy Idi Amin nie przeszkadzał terrorystom, a nawet oddał im do dyspozycji terminal lotniska.

Tym razem Izrael wysłał jednak komandosów. Uratowali prawie wszystkich pasażerów, z wyjątkiem trzech. Zabili wszystkich terrorystów, a dodatkowo kilkudziesięciu żołnierzy Amina i wysadzili w powietrze jego myśliwce, żeby spokojnie wrócić do domu. Akcja przeszła do legendy; spośród komandosów zginął tylko jeden – ich dowódca: pułkownik Joni Netanjahu, brat dzisiejszego premiera Izraela.

Ukryci w tunelach

Po Entebbe pojawiły się głosy, że Izrael ma najlepszych komandosów na świecie. Ale nawet jeśli to wciąż prawda, szanse na odbicie ok. 220 zakładników przetrzymywanych dziś w Gazie są bliskie zera.

Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, cztery zakładniczki zostały już uwolnione przez porywaczy: dwie Amerykanki, matka i córka, a potem dwie izraelskie seniorki. W rozmowach pośredniczył Katar, a Hamas ogłosił, że wypuszcza kobiety „ze względów humanitarnych”. Zapewne bojownikom chodzi o opóźnienie inwazji lądowej na Gazę (na razie Izrael ogranicza się do nalotów i bomb). Uwolnienia postawiły w niewygodnej sytuacji rząd Izraela, bo gdy rozpocznie się inwazja, takich „humanitarnych” gestów już raczej nie będzie. A za to zrozpaczone rodziny będą publicznie obwiniać Netanjahu.

Co zatem z resztą zakładników? Gdzie ich szukać? Trwają intensywne przesłuchania bojowników Hamasu, którzy zostali schwytani w Izraelu (nie podano, ilu ich jest). Są też relacje zwolnionych kobiet. Jedna z nich, 85-letnia Yocheved Lifshitz, potwierdziła spekulacje ekspertów, że zakładnicy zostali rozdzieleni i teraz trzymani są osobno w niewielkich, kilkuosobowych grupkach, gdzieś w osławionych podziemnych tunelach Hamasu pod Strefą Gazy. Opowiadała, że „tunele przypominają pajęczynę”.

Jej konferencja prasowa wywołała w Izraelu konsternację, bo mówiła, że hamasowcy dobrze ją traktowali; że zakładnicy są pod opieką lekarzy, mają środki czystości i jedzą to samo co strażnicy. Mało tego, na pożegnanie podała rękę bojownikowi, co Hamas skwapliwie wrzucił do internetu. Wyjaśniała dziennikarzom, że zrobiła tak, ponieważ dobrze się nią opiekowali.

„Niektórzy zakładnicy mogą być np. w centrum dowodzenia Hamasu, które znajduje się w podziemiach szpitala Dar al-Szifa w centrum Gazy. Ale to, że są tam dzisiaj, wcale nie oznacza, że będą tam jutro” – wyjaśnia kapitan Tomer Israeli, weteran elitarnej jednostki Sayeret Matkal (tej samej, która uwolniła zakładników w Entebbe), w rozmowie z portalem WarZone.com.

„Potrzeba czasu, żeby zrobić rekonesans i zaplanować akcję. Każdy budynek jest inny, wróg stosuje różne procedury bezpieczeństwa. (…) Potem, kiedy ruszasz do akcji, musisz mieć zabezpieczony, stabilny teren dookoła. O to będzie szczególnie trudno, kiedy wejdziemy do Gazy. Musisz też wykreować sytuację, w której strażnicy będą tak zaabsorbowani twoim atakiem, że nie wystarczy im czasu, żeby np. zabić zakładników. (…) Zanim pociągniesz za spust, musisz mieć pewność, że celujesz w strażnika, a nie w któregoś z zakładników. Strażnicy nie mają takiego problemu – mogą strzelać natychmiast” – tłumaczy Israeli.

Major Bryan Stern, weteran amerykańskich marines, jest jeszcze większym pesymistą: „To jest najbardziej skomplikowana i dynamiczna sytuacja z zakładnikami, jaką kiedykolwiek widziałem. Ewidentnie Izrael nie ma informatorów w Gazie, inaczej nie dałby się zaskoczyć i nie byłoby całej tej wojny. Chyba popełnili ten sam błąd, co my. Byliśmy tak podekscytowani sensorami, podsłuchami elektronicznymi, dronami i satelitami, że zapomnieliśmy, że nic nie zastąpi ludzkiego oka i ucha. Niektórzy moi znajomi z izraelskich służb prywatnie przyznają, że tym zakładnikom można już niestety zacząć budować nagrobki”.

Jeden za tysiąc

Istnieją jednak ludzie, którzy wiedzą, gdzie są porwani Izraelczycy, i bardzo chcą, żeby przeżyli. To bojownicy Hamasu, którzy mogą odnieść największe zwycięstwo w swojej historii, ale potrzebują do tego żywych zakładników.

18 października 2011 r. wystarczył im jeden jedyny zakładnik, żeby rzucić Izrael na kolana (tak przynajmniej wspominają ów dzień Palestyńczycy). Beniamin Netanjahu, który wtedy również był premierem, zgodził się wypuścić aż 1027 palestyńskich więźniów w zamian za kaprala Gilada Szalita, schwytanego pięć lat wcześniej przez hamasowców w potyczce na granicy. Wśród uwolnionych więźniów było prawie 300, którzy odsiadywali wyroki dożywocia za terroryzm. Netanjahu chciał jednak pokazać, że Izrael – podobnie jak Stany Zjednoczone – nigdy nie zostawia żołnierzy, którzy dostali się do niewoli. Sondaże pokazywały, że około trzech czwartych Izraelczyków popierało wymianę.

Hamas ogłosił, że znów gotów jest na wymianę. Tym razem Izrael ma wypuścić wszystkich Palestyńczyków, których trzyma w więzieniach i aresztach (ok. 7 tys. ludzi). Ale oferta stanie się aktualna dopiero po wojnie. Wcześniej nie miałoby to, z punktu widzenia bojowników, żadnego sensu. Jeśli Izrael – tak jak zapowiada – naprawdę podejmie próbę zniszczenia Hamasu w Gazie, to w najbliższych tygodniach i miesiącach aresztuje setki hamasowców. Hamasowi opłaca się więc poczekać do rozejmu i dopiero wtedy zażądać zwolnienia tych, którzy siedzą od lat, i tych, którzy dopiero trafili do niewoli.

Przypadek Szalita poucza, że zakładnicy mogą czekać na zwolnienie nawet kilka lat. Tak długi czas zwiększa szanse, że w przyszłości do akcji wkroczą komandosi. Do pilnowania dużej liczby zakładników, szczególnie podzielonych na małe grupki, potrzeba wielu strażników. Im więcej strażników, tym większe prawdopodobieństwo, że któryś popełni błąd i np. zdradzi kryjówkę w zwykłej, nieszyfrowanej rozmowie przez telefon. A wiadomo, że izraelski wywiad elektroniczny podsłuchuje wszystkie rozmowy w Gazie.

Tylko czy zakładnicy przeżyją wojnę, która – jak zapowiada Izrael – będzie najbardziej intensywna w historii starć z Hamasem? Na pewno będą chronieni przez porywaczy, dla których są tak cenni. Z drugiej strony jeśli np. setka zakładników zginie w bombardowaniach, to nie będzie dla Hamasu żadnym problemem. I tak zostanie dość żywych, żeby opróżnić izraelskie więzienia.

Nie można wykluczyć, że niewielka liczba zakładników została przeszmuglowana do Egiptu jako „zapas na czarną godzinę”. Jeszcze 10 lat temu pod granicą między Strefą Gazy a Egiptem było kilkaset tuneli, którymi transportowano części do rakiet, coca-colę, lodówki, zabawki dla dzieci. Tunele te kopano od 2007 r., kiedy Hamas przejął władzę, a Izrael rozpoczął blokadę enklawy. Dopiero w ostatnich latach, kiedy do władzy w Kairze wrócili generałowie uzależnieni od Ameryki, podziemny przemyt został mocno ograniczony.

Trudno jednak uwierzyć, że wszystkie tunele zasypano. Nawet jeśli prezydent Egiptu Abd al-Fattah as-Sisi walczy z korupcją tak zaciekle, jak informują egipskie media, to zanim ją zwalczy, upłynie kilka dekad. Hamas i Beduini, którzy kontrolują tunele po stronie egipskiej, mają dość pieniędzy, żeby zapłacić egipskim strażnikom granicznym za „przymknięcie oczu”.

Tragedia czy statystyka

Kilkudziesięciu przetrzymywanych przez Hamas zakładników ma podwójne obywatelstwa. Nie tylko izraelskie, ale również amerykańskie (ok. 15), niemieckie (ośmioro), francuskie (kilkoro), argentyńskie (ok. 15) i wiele innych. Jak powszechnie wiadomo, rządy krajów europejskich po cichu płacą okupy za swoich obywateli. Za kilka miesięcy, kiedy sytuacja w Gazie się uspokoi, może to być alternatywna ścieżka do wolności dla posiadaczy unijnych paszportów. Szczególnie jeśli Hamas nadal będzie dysponował dużą nadwyżką zakładników.

Amerykanie okup zapłacony organizacji terrorystycznej uznają jednak za „finansowanie terroryzmu”, co według ich przepisów jest poważnym przestępstwem. W 2014 r. rodzice Jamesa Foleya, dziennikarza uprowadzonego przez fanatyków z tzw. Państwa Islamskiego, zostali ostrzeżeni przez służbistów z Waszyngtonu, że jeśli zapłacą porywaczom, prokuratura może postawić ich w stan oskarżenia (kilka miesięcy później Foley został ścięty).

Hamas jest na amerykańskiej liście organizacji terrorystycznych, więc nie ma mowy o okupach. No chyba że pieniędzmi obracałby Katar, który jest sponsorem Hamasu, ale nie figuruje na amerykańskiej liście sponsorów terroryzmu. I wykorzystuje swoją pozycję, żeby być pośrednikiem we wszelkich negocjacjach i zakulisowych rozmowach na Bliskim Wschodzie.

Sporo zależy też od rodzin zakładników – jak skutecznie będą umiały wywierać presję na polityków i opinię publiczną. Szczególnie teraz, kiedy rząd Izraela musi podjąć decyzję, jak prowadzić wojnę w Gazie. Wielu Izraelczyków, których dziennikarze nagabują na ulicach, mówi, że zniszczenie Hamasu jest celem nadrzędnym, ważniejszym nawet niż ocalenie zakładników. O dziwo, potwierdzają to nawet rodziny niektórych porwanych. Ale np. prezydent Francji Emmanuel Macron, gdy był w Izraelu, sugerował, że zakładnicy powinni być priorytetem.

Paradoksalnie zakładnikom może szkodzić fakt, że jest ich tak wielu. To chyba Józefowi Stalinowi przypisywane są słowa, że „śmierć jednego człowieka to tragedia, a śmierć miliona ludzi to statystyka”. Idąc tym tropem, niektórzy medioznawcy przekonują, że łatwiej identyfikować się z dramatem jednego zakładnika z konkretną twarzą niż z dramatem kilkuset z grubsza anonimowych ludzi. Potwierdzają to badania prof. Danielle Gilbert, która naukowo zajmuje się kryzysami z zakładnikami.

Nie musi to być regułą. Szczególnie w Izraelu, który identyfikuje się z tragedią Holokaustu kilku milionów pozornie anonimowych ludzi. Nie musi to być regułą nawet poza Izraelem: w 2014 r. cały świat przeżywał dramat w Nigerii – gdzie ekstremiści z Boko Haram uprowadzili 300 uczennic z chrześcijańskiej szkoły średniej – mimo że twarze porwanych dziewcząt pozostały anonimowe.

Dramat zakładników. Nie ma gwarancji, że będą żyć, choć także Hamas potrzebuje ich żywych

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.