Znalazl i podal Mis
W Szwecji nie wypada się rozgniewać. Nie wypada być komuś dłużnym. Wypada za to mieć głęboką amnezję, która pozwala zapomnieć choćby o przymusowych sterylizacjach imigrantów. Szwedzkie państwo dobrobytu raz po raz jest nam stawiane za wzór. Czy słusznie? Anna Wittenberg rozmawia z Maciejem Zarembą-Bielawskim.
Trochę tu jak w pokoju przesłuchań…
Mam nadzieję, że nie będzie się pan czuł przesłuchiwany.
Starałem się i na to przygotować.
Nie przesadzajmy. Choć to prawda, że mam do pana dużo pytań.
Przyznam pani, że kiedy ukazało się w Polsce pierwsze wydanie mojej książki „Polski hydraulik. Opowieści ze Szwecji”, zdziwiło mnie zainteresowanie, jakie ona tu wzbudziła.
Szwecja jest nam raz po raz stawiana za wzór: obyczajowy, administracyjny. Ciekawi nas, jak jest tam naprawdę.
Podejrzewałem, że ma to w sobie coś z Schadenfreude, z satysfakcji, że jednak w tym wspaniałym kraju tyle jest patologii i potworności. Wie pani, nawet się niektórym polskim czytelnikom wydawało, że napisałem książkę ku pokrzepieniu serc. A to wcale tak nie było.
A jak było?
Jak wszyscy zaangażowani dziennikarze, tropię patologie. A te szwedzkie są wyjątkowo interesujące, bo to patologie nowoczesności – nie jakieś egzotyczne, wymyślone. To trendy, które prędzej, czy później do Polski też dotrą.
Pan tam pojechał jako 18-latek. Po co?
Przez pomyłkę, bo wierzyłem, ze Ibsen był Szwedem. Był 1969-ty rok, mama okazała się być żydowskiego pochodzenia, trzeba było emigrować. Kraje skandynawskie dawały azyl, nie wiedzieliśmy do którego jechać, no i ja przesądziłem – tym Ibsenem. Czasami dobrze być niedouczonym, bo w Norwegii bym raczej nie wytrzymał.
Jaka wtedy była Szwecja?
Reszte tego ciekawego wywiadu znajdziesz jak
KLIKNIESZ TUTAJ
Kategorie: Uncategorized