Natan Gurfinkiel
Odkąd zrobiło się gorąco wokół Ukrainy, media wprawiają serca Polaków w stan drżączki i antyrosyjskiego rozdygotania. Zważywszy łamańce wzajemnej historii nie jest to trudne, ani nie odznacza się szczególną inwencją, a już zwłaszcza nie jest przejawem mądrości.
Ta wojna, będąca jak dotąd czymś na kształt drôle de guerre, jak okopani za Linią Maginota Francuzi nazywali okres od września ’39 do zwycięskiej ofensywy wojsk niemieckich w maju 1940, kiedyś musi minąć, bo nie było jeszcze w dziejach ludzkości permanentnej wojny. A kiedy już minie, wyłoni się jakiś zwycięzca, nawet gdy wszyscy przegrają na tym konflikcie. Wszystko, co stanie się później będzie zależało od postępowania zwycięzcy.
Jako nacja jesteśmy tak bardzo przywiązani do strofy z Mazurka Dąbrowskiego, że nikt w Polsce nie docieka za czyim to przykładem mamy podążać w zwyciężaniu. A przecież ten „korsykański potwór”, jak nazywali go przeciwnicy, byłby czymś na kształt Putina, gdyby żył w naszych czasach. Kojarzenie Putina z Napoleonem byłoby wszelako dużą niezręcznością w świetle faktu że napoleońska la grande armée mimo zdobycia Moskwy musiała potem ratować się sromotną ucieczką, a ukoronowaniem wszystkich wiktorii Napoleona była klęska pod Waterloo i dokonanie żywota na wyspie św. Heleny.
Wygodniej jest więc przywołać na pomoc Hitlera, gdy media musiały olśnić publiczność jakąś zręczną metaforą.
Putin przyrównywany jest zatem do Hitlera, bo Hitleroputin daje efektowe tytuły w gazetach i autorzy artykułów mogą epatować czytelników przenikliwością.
Tyle tylko, że Hitler nie wyłonił się z morskiej piany, niczym Wenus, lecz co najwyżej z piany w kuflu piwa, a jako osoba publiczna został poczęty już nawet nie w Wersalu, lecz w wagonie kolejowym na bocznicy w lesie Compiègne, gdzie 11 listopada 1918 roku Niemcy musiały podpisać podyktowane im warunki rozejmu, kończącego Pierwszą Wojnę Światową.
Ilekroć dyskutowano zjawisko totalitaryzmu, wielu niegłupich skądinąd ludzi uważało, że ideologia komunistyczna zawierała mimo wszystko jakieś omamy, przyciągające jak magnes ludzi wrażliwych na przejawy społecznej niesprawiedliwości. W przeciwieństwie do marksizmu, nazizm nawoływał do nienawiści i nagiej przemocy, więc ci, których przyciągał, byli z natury źli. Była to z pozoru prawda, ale nie cała prawda i nie tylko prawda. W partiach typu totalitarnego znalazło się wielu porządnych ludzi, można było na nich trafić zarówno w PZPR, jak w NDSAP. Twierdzenie, że hasła głoszone przez Hitlera nie miały żadnej siły atrakcyjnej dla przyzwoitych ludzi jest rażącym uproszczeniem. Niemcy zostały w Wersalu upokorzone i wdeptane w błoto. Hitler mógł więc mamić tłumy tym, że jego program przywraca godność narodowi niemieckiemu.
Wielu porządnych ludzi, nie mogących się odnaleźć w przeżartej korupcją, bezrobociem i inflacją Republice Weimarskiej dało się na to nabrać, nie wyłączając nawet kogoś tak mądrego jak Martin Heidegger. Wielki filozof, nim przejrzał czym naprawdę był nazizm, przeżył krótki epizod podziwu dla Hitlera.
Wbrew usilnie kolportowanym opiniom hitleryzm (gdyby można było w tym rozumowaniu pominąć holocaust, czego nie da się przecież zrobić) był pod wieloma względami mniej opresyjny od stalinizmu. W przeciwieństwie do Stalina, Hitler nie wymuszał manifestacyjnej afirmacji. Jeżeli jakiś przeciwnik nazizmu miał germański rodowód z nieposzlakowaną aryjskością i nie manifestował publicznie swej niechęci do reżimu, mógł wieść spokojny żywot wewnętrznego emigranta, nie umierając każdego ranka ze strachu przed łomotaniem do drzwi.
Hitler obchodził się z Niemcami łagodniej, niż Stalin z Rosjanami. Rozpętał wprawdzie wojnę i kazał swym Volkgenossen ginąć na polach bitewnych w imię rojeń o tysiącletniej rzeszy. Gdy jednak któryś z jego generałów mu się naraził, zwalniał go ze służby wojskowej i zsyłał na przymusową emeryturę.
Dopiero po 20. lipca ’44 Hitler zaczął robić z niemieckimi generałami to, co Stalin wyprawiał ze swoimi niemal od początku. Ta wieloletnia łagodność nabiera szczególnej wymowy, kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że wśród generalicji i dużej części korpusu oficerskiego Hitler miał niewielu oddanych zwolenników. Wehrmacht nie był jednak Armią Czerwoną, jego dowódcy nie mieli nad sobą komisarzy (późniejszych politruków) od których zależały awanse, albo zesłanie do łagru – co najmniej. Była to względnie normalna armia, która, choć zdarzało jej się popełniać zbrodnie wojenne na okupowanych terenach, nie była na podobieństwo SS formacją zbrodniczą.
Hitler był co prawda wodzem naczelnym, ale nie wtrącał się w sprawy codziennego funkcjonowania podległych mu formacji. Była to domena naczelnego dowództwa armii OKW – (Oberkommando der Wehrmacht) konserwatywnej struktury, wyraźnie faworyzującej oficerów z dobrych szlacheckich rodzin. Spektakularnym przykładem jest błyskawiczne pokonywanieszczebli awansu przez Clausa von Stauffenberga, który, zaczynając wojnę jako porucznik, w chwili zamachu na Hitlera miał już rangę pułkownika. Jeszcze przed rozpoczęciem wojny zmieniono wprawdzie rotę przysięgi i personel sił zbrojnych ślubował wierność osobiście Hitlerowi, a nie jak dawniej Rzeszy Niemieckiej, ale hitlerowskie pozdrowienie wyciągniętą ręką z wypowiadanym jednoczenie hasłem: Heil Hitler stało się obowiązkiem dopiero po zamachu.
Po Drugiej Wojnie Światowej alianci, nauczeni doświadczeniem hitleryzmu, nie starali się upokarzać pokonanego przeciwnika i to, razem z gospodarczą prosperity Niemiec (z wyłączeniem b. NRD) umożliwiło demokratyczną ewolucję. .
Pamiętam swe rozmowy z przyjaciółmi z kraju tuż po upadku komunizmu. Sączona latami propaganda z czasów PRL, bazująca na podgrzewaniu germanofobii (oczywiście w stosunku do „niesłusznych” Niemców z Zachodu) zaczadziła nawet niektórych z mych, mądrych, zdawałoby się przyjaciół. Jedna z nich, dziennikarka z dopiero co powstałej „Gazety Wyborczej”, osoba aktywna w opozycji, internowana w czasie stanu wojennego, była zaniepokojona dążeniami do zjednoczenia Niemiec. Jej zdaniem zbyt szybkie zjednoczenie nie było całkowicie bezpieczne dla Polski. Była zdziwiona moją opinią, że z polskiego punktu widzenia nie ma nic lepszego niż pozbycie się tego podziału, bo zjednoczenie byłoby natychmiastowym i definitywnym końcem całego porządku jałtańskiego.
Zastanawiałem się często dlaczego pojednanie i ułożenie poprawnych, często wręcz dobrych stosunków z Niemcami okazało łatwiejsze, niż podobne relacje z Rosją. Przyczyną jest nie tylko trwająca niemal pół wieku powojenna zależność od ZSRR. W stosunkach z Rosją istnieje, jak sądzę, bariera psychologiczna. W zbiorowej świadomości Polaków Rosja, niezależnie od form ustrojowych postrzegana jest jako autokracja, despotycznie rządzona z przyzwoleniem społeczeństwa. Dla większości Rosjan demokracja jest bowiem synonimem słabości państwa, ogólnego rozprzężenia i braku stabilności. Z tego wynika nasze poczucie wyższości w stosunku do rosyjskich sąsiadów. W stosunkach z Niemcami, mimo podobnie długiego rachunku krzywd nie istnieje tego typu poczucie supremacji. Niemcy postrzegane są jako normalny kraj, a ich zakotwiczenie w strukturach euroatlantyckich daje gwarancję przed odradzaniem się ekspansjonizmu.
Karta niemiecka jest już zgrana w polskiej polityce, czego zdaje się nie rozumieć Jarosław Kaczyński. Nie będzie on już wprawdzie eksploatował „dziadka z Wehrmachtu”, bo tego typu argument użyty po raz wtóry mógłby już tylko stać się przedmiotem wesołości tłumu. Według niego niebezpieczeństwoniemieckie nie zostało wszelako zażegnane i nadal wisi nad nami wszystkimi. Jest ono tylko bardziej perfidnie zakamuflowane. Opanowywanie Polski przez Niemcy dokonuje się bowiem per procura za pomocą podporządkowywania struktur UE interesom niemieckim.
Przyrównywanie Putina do Stalina jest całkowicie bezsensowne. Putin nie jest uwikłany w żadną ideologię. Cytowany jest co prawda z wypowiedzi, że rozpad ZSRR był największą tragedią XX wieku, ale u podstaw tego rozumowania leży interes Rosji, a nie komunistyczna nostalgia.
Jako cyniczny gracz na politycznej szachownicy i pragmatyk uważa retorykę ideologiczną za zbędny balast. Spoiwem ma być niezwykle żywotna idea Wielkiej Rosji. Jeżeli zamiast ZSRR podstawimy w tej wypowiedzi Rosję, to tragedią jest utrata pozycji globalnego mocarstwa i spadek do statusu mocarstwa regionalnego. Postimperialne ciągoty są bardzo silne w rosyjskim społeczeństwie i wizja odzyskania utraconego splendoru światowej potęgi jest dla przeciętnego Rosjanina warta wielu wyrzeczeń.
Ta postimperialna trauma, na której spekuluje Putin, wynika z samej natury rosyjskiego ekspansjonizmu. W przeciwieństwie do tradycyjnych mocarstw kolonialnych jak Wielka Brytania i Francja, które podbijały w przeszłości odległe terytoria, Rosja powiększała się kosztem sąsiadów i – jeżeli nie liczyć Alaski, oraz części archipelagu kurylskiego – nie posiadała terytoriów zamorskich.
Podbite obszary nie miały przeto w świadomości Rosjan statusu kolonii, były uważane za integralną część Rosji. Dodatkowym czynnikiem pogłębiającym postkolonialną traumę jest przebieg dekolonizacji. W przypadku Anglików i Francuzów proces usamodzielniania się kolonii trwał latami, w Rosji dokonał się z dnia na dzień. Przeciętny Rosjanin ma więc poczucie, że jego kraj padł ofiarą jakiegoś spisku, został wyeliminowany z gry.
Dzięki temu wszystkiemu Putin ma dziś za sobą poparcie Rosjan, wzdychających do czasów imperialnej potęgi, nawet tej sprzężonej z komunizmem. Jednakże mitem jest, że ZSRR wzbudzał szacunek, cieszył się w świecie autorytetem i nigdy nie oddawał raz zdobytego terenu.
Można by ułożyć imponujące pasmo klęsk ZSRR na przestrzeni lat powojennych.
Zaczęło się od zwrócenia Danii okupowanej (wyzwolonej) wyspy Bornholm w 1946 roku. Później było przełamanie trwającej 11 miesięcy blokady zachodniego Berlina. Niemal jednocześnie Jugosławia, pozostając państwem komunistycznym, wyrwała się spod kurateli Moskwy. Po powstaniu Izraela nie ziściły się nadzieje, że w zamian za poparcie utworzenia państwa żydowskiego, stanie się ono przyczółkiem ZSRR na Bliskim Wschodzie. Wojska okupacyjne, w tym radzieckie, wycofały się z Austrii. W greckiej wojnie domowej komunistyczna partyzantka pod wodzą generała Markosa poniosła klęskę. ZSRR traciła wpływy w Afryce na rzecz Chin. Traciła je również na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w Egipcie, który wyprosił z kraju tysiące ekspertów radzieckich. Przedtem był kryzys kubański, który o mało nie doprowadził do wojny światowej. ZSRR doznał porażki i musiał zdemontować zainstalowane na Kubie wyrzutnie rakietowe. Potem był Afganistan, który stał się dla ZSSR klęską znacznie dotkliwszą od tej, którą Amerykanie ponieśli w Wietnamie. Wojna w Afganistanie uruchomiła proces, który doprowadził do rozpadu ZSRR.
Trauma trwa po tej największej, finalnej klęsce trwa po dziś dzień, bo substruktury społeczne i związana z nimi zbiorowa świadomość są trwalsze od form ustrojowe. Polityką rządzą często mocno zakorzenione kompleksy. Od czasu wojny domowej w następstwie rosyjskiej rewolucji politykę ZSRR zdominował kompleks okrążenia. Politykę amerykańską ze swej strony zdominował kompleks niespodziewanego ataku – w następstwie Pearl Harbour.
Z ostatnich wydarzeń wokół Ukrainy prędzej wyłoni się nowa zimna wojna, niż zbrojny konflikt w Europie. Nic nie jest pewne w obecnej sytuacji – z wyjątkiem jednego. Ten konflikt nie będzie trwał wiecznie. Świat nie ugnie się przed szantażem Putina i nie on okaże się zwycięzcą. Najlepiej byłoby rozwiązać obecny konflikt bez zwycięzców i pokonanych, ale na to się słabo zanosi. Trzeba więc już zawczasu uczyć się trudnej sztuki zwyciężania.
Kluczem do trwałego sukcesu jest wyrzeczenie się łatwej pokusy. Byłoby nią upokarzanie zwyciężonego przeciwnika…
Artykul ukazal sie na portalu STUDIO OPINII
http://studioopinii.pl/nathan-gurfinkiel-gdzie-stalin-gdzie-hitler-gdzie-putin/
Kategorie: Uncategorized
Pytanie za milion dolarow: procz politykow ktorzy wyrzadzili najwieksze straty swym wlasnym narodom (patrz Vietnam, Kambodza, Ruanda itp), kto byl trzecim po Hitlerze i Stalinie, z tych co wyrzadzili je innym, w kategoriach smierci jak i masowego zniszczenia i migracji? Odpowiedz, podpowiadam: nie Putin.
Tu brakuje na wstępie podstawowej 🙁 (!) wzmianki, że ten tekst http://studioopinii.pl/?p=83186 jest z 10-IV-2014 r. (nie tyle rocznica dzienna, a rok) i perspektywa już inna. Nie wdając się teraz w szczegółową polemikę tym i późniejszymi http://studioopinii.pl/?s=gurfinkiel tekstami tego autora http://studioopinii.pl/?p=100272 , nawiąże tylko do ostatniego akapitu o Ukrainie – mówiłem wczoraj http://youtu.be/y39lMkjqiRM?t=1h25m5s , w tym też bez słów ws. nieporozumień co do symboliki kolorów na koszulce http://wio.waw.pl/zdjecie/228100 (mogłem czarno-czerwoną założyć też z Ernesto “Che” Guevarą, ale tam odwrotne proporcje), co było elementem skandalu w Przemyślu 26-VI z kontynuacją w W-wie 3-VII, o czym i w międzyczasie szykanowaniu muzyków ukraińskich (a których np. piosenka na melodię “Baj Mir Bistti Szejn” reklamują antyrosyjski, ale – siłą rzeczy – przykry też dla nas lokal we Lwowie http://pisni.org.ua/songs/9214383.html , ale podłożonego do niej klipu z 🙁 niesmacznymi zdjęciami http://youtu.be/5PKroldzkmM nie ma na autoryzowanym kanale zespołu, ktoś skleił wtórnie, a i wzmianka o np. tym – bo przyczepić się, gdy wyrwać z kontekstu, można tam o więcej – nie pojawiała się – bo ignoranci nie wiedzą – w zarzutach od prezydenta Przemyśla i – kuriozum cytowane zaraz w świecie, a tego dnia z tagiem “Polska” obok gwoździa w ręce prowadzącej poranek TVP, czyli 🙁 na “dziki kraj” wyglądamy – ministra spraw wewnętrznych) też komentowałem na http://cerkiew.net.pl/Wiadomosci/wiadomoscjedna.php?polaczenie=wiad_1467483887 i http://radio.rzeszow.pl/informacje/48136#comment8951 , ale o tym – jak najbliżej muzyki i najdalej od politykierstwa – do http://www.man.torun.pl/archives/arc/muzykant/2016-07/msg00006.html uzupełnienie napiszę. Przepraszam za długą “dygresję”, ale temat artykułu dość szeroki, stąd pewno tu zamieszczony, a – przede wszystkim – uściślić datę publikacji musiałem.
Racja, Hitler nie traktował swój naród jak Stalin Rosjan. Hitler nie znacjonalizował gospodarki “czego domagał się Röhm” – nie zabiję krowę, która daje mleko. Tezę, że nie mieszał się w szczegóły prowadzenia działań wojennych należy kwestionować. Mieszał się i to bardzo. Największe klęski Wehrmachtu to wynik ignorowania rad swoich generałów. Na ogół polegało to na nieudzieleniu pozwolenia na strategiczne wycofanie się (Stalingrad i wiele innych). Nie jest prawdą, że Wehrmacht nie popełniał zbrodni przeciwko ludności cywilnej, choć rzecz jasna nie było to jego głównym zadaniem.
Stalin dopiero od bitwy pod Moskwą przestał ingerować, nigdy jednak nie przyznał się do swoich kolosalnych pomyłek, które kosztowały Armię czerwoną miliony zabitych i wziętych do niewoli żołnierzy (np. kocioł kijowski).
Komunizm głosił hasła rewolucji francuskiej choć w swej istocie jest ideologią totalitarną. Głosił jednak nienawiść klasową (choć i u Marksa można również znaleźć rasistowskie wypowiedzi) i to go różniło od nazizmu. Faszyzm Mussoliniego czy Franco nie zawierał pierwiastka rasowego.
Dlaczego nasi rodzice ulegli komunistycznemu omamieniu? Nie studiowali Marksa, Lenina.
Nie czytali pism i proroczych przepowiedni ich przeciwników (choćby antysemity Bakunina, w swych dyskusjach z Marksem miał on jednak rację). Nie czytali gazetki Czeki z 1918 roku “Czerwony terror”, a szkoda. W tym czasopiśmie zastępca Dzierżyńskiego Martins Lusis nie ukrywa celów ani środków do ich osiągnięcia. W tym samym roku Zinowiew mówi o likwidacji 10% ludności, ludzi, których nie da się przekonać do komunizmu. Oznaczało to wtedy 20 milionów “byłych ludzi”, taka była terminologia bolszewicka. Komuniści albo nie czytali, albo czytali i nie wierzyli. To duży błąd nie wierzyć ludziom opętanym ideą, pokroju Hitlera, Lenina, Stalina czy Husseinów i Ayatolów. Oni, jeżeli mogą słowa zawsze dotrzymują.