Marian Marzyński

Warszawa. Wrzesień 1940. Skończyłem trzy lata. Z mieszkania na Wilanowskiej 4 przeprowadzamy się do getta — na Sienną 59. W czterech pokojach będzie nas 13 osób: ojciec, matka, ja, babcia Jecia i prababcia Salomea, Hermanowe, Dela Goldstein-Przedborska żona brata matki i jej córka Halinka, brat ojca Oleś Kuszner z żoną Madzią (siostrą mojej matki), ich syn Henryś, Bronek (wuj matki) i Gienia Hermanowie z synem Adasiem.
Siostra mamy Franuchna z mężem Aleksandrem mieszkają na stronie aryjskiej (Podwale 19), brat Aleksandra, Ciupasek, przynosi nam na początku prowianty do getta. Szymon, po kampanii wrześniowej 1939, jest w oflagu dla polskich oficerów.

1941-1942. Kolejne mieszkania w getcie: Sosnowa 8, Sosnowa 57, Leszno 59 (tam odbywa się pierwsza selekcja do Treblinki: Niemcy zabierają babcię Jecię i prababcię Salomeę, która sama idzie za córką), Nowolipie 29 (z drugiej blokady zabierają Madzię z Henrykiem i rodziców Adasia). Dela z Halinką uciekają z getta.
Czerwiec 1942. Trzeci rok w getcie. Przeprowadzamy się na Stawki 12, gdzie ojciec prowadzi zakład stolarski. Gmina żydowska załatwia ojcu niemiecki dokument, który tymczasowo chroni nas przed śmiercią. Na wszelki wypadek Adaś i ja chronimy się w ciągu dnia w pod składem desek na antresoli stolarni. Po pracy ojciec zabiera nas na górę do mieszkania. W czasie selekcji na Stawkach, gdy Adaś jest już po stronie aryjskiej, wyrywają mnie z szeregu. Interweniuje niemiecki właściciel stolarni, który dowiaduje się, że następnym razem będą wywozić wszystkie dzieci.

Sierpień 1942. Pierwsza próba mojej ucieczki z getta z Lolą Korn, przyjaciółką mamy, która daje jej złoty zegarek na przekupienie niemieckiego wartownika przy ulicy Okopowej, ale Niemca nie zastaje na warcie. Druga próba z przewodniczką przysłaną ze strony aryjskiej przez lewicowych przyjaciół ojca. Po udanym przejściu przez bramę po stronie aryjskiej zatrzymują nas szmalcownicy. Żeby się ich pozbyć, przewodniczka zatrzymuje dorożkę i wzywa granatowego policjanta. Jedziemy do komisariatu, gdzie umówiony z nią komisarz oczekuje złotego zegarka. Po drodze przewodniczka zatyka mi usta, gdy zanoszę się płaczem: „ja chcę do getta, ja chcę do mamy”. W komisariacie dostaje bułkę z cukrem. Tuż przed godziną policyjną, biegniemy do Franuchny, na Podwale 19. Pamiętam jajecznicę. Mama zostaje u Majewskich. Mnie umieszczają w zakładzie dla dzieci upośledzonych w Świdrze, skąd zostaję usunięty za kopnięcie zakonnicy. Frania dzwoni do matki, żeby przeszła na stronę aryjską. Przy pomocy kuzyna Staśka Przedborskiego, żydowskiego policjanta, Bronka przechodzi przez budynek sądów na Lesznie. Po stronie aryjskiej czeka na matkę Aleksander, mąż Frani. Po spotkaniu szantażują ich szmalcownicy. Udając niemieckiego agenta, Aleksander zabiera wszystkich pod budynek Gestapo w Alei Szucha. Udaje, że idzie po przepustki, a gdy wychodzi, szmalcowników już nie ma. Żeby uniknąć śledzenia, wsiadają z matką do niemieckiego tramwaju.
Wrzesień 1942. Mieszkam na Wileńskiej w mieszkaniu Ciupaska, brata Aleksandra, który z obawy przed sąsiadami, wkrótce musi mnie oddać. Później, na Poznańskiej, przechowuje mnie Lodzia, przedwojenna służąca rodziny Bryszów, przyjaciół rodziców.
Kilka dni spędzam z matką u Zosi Wleklińskiej (siostry ojca), która jest służącą doktora Marczewskiego, na Mokotowskiej. Dr Marczewski poleca mamę jako służącą swojej siostrzenicy Dobruckiej, nauczycielce francuskiego i jej mężowi, nauczycielowi chemii, oboje są alkoholikami, mieszkają na ulicy Obserwatorów, matka się tam wprowadza, ale o przyjęciu mnie nie ma mowy. Ukrywam się teraz u rodziny, która używa mnie do ubijania bosymi nogami kiszonej kapusty w beczce. Zostaje stamtąd zabrany. Przedwojenna socjalistka, sekretarka ojca w ZUS-ie, Krysia Baranowa, przyjmuje mnie do siebie na Kałuszyńską 7, a gdy sąsiedzi straszą ją, że zawiadomią Gestapo, zdejmuje mi spodnie i pokazuje, że nie jestem obrzezany. Stojąc na balkonie któregoś dnia słyszę od kogoś z ulicy „Żyd”, mówię, że jestem Żydem i chce wrócić do getta. Krysia przyprowadza mnie do księdza Józefa Kamińskiego, kapelana w Szpitalu Świętego Rocha na Krakowskim Przedmieściu. Jego gospodyni, Antonina Kaczorowska, miała widzenie Matki Boskiej, która poleciła jej zając się jedną z sierot z Zamojszczyzny, których rodzice zostali wywiezieni na roboty do Niemiec, ale do zameldowania potrzebna jest metryka chrztu, której nie mam. Po tygodniu Krysia musi mnie odebrać.
Październik 1942. Kończy się nadzieja na utrzymanie mnie przy życiu. Siostra ojca, Zosia Wleklińska, która sama ukrywa się u doktora Marczewskiego, otwiera nam drzwi, ale nie wpuszcza do środka. Zrozpaczona matka prowadzi mnie na klatkę schodową piątego piętra. Trzymając mocno moją rękę, otwiera okno, ale do samobójczego skoku brakuje jej odwagi. Ktoś, kto zna pracownika RGO (Rada Główna Opiekuńcza), podsuwa jej plan: jeżeli zostawi mnie na podwórku tej organizacji z tabliczką na szyi „Nazywam się Maryś. Moi rodzice nie żyją”, jego znajomy zauważy mnie z okna i jako bezdomne dziecko umieści w sierocińcu. Bronka przypomina mi czego uczyła mnie w getcie: „nigdy nie przyznawaj się, że jesteś Żydem, twój ojciec był oficerem, zginął na wojnie, matkę Niemcy wywieźli do obozu”. Po zostawieniu mnie na podwórku matka idzie do telefonu, żeby zadzwonić do RGO, a w tym czasie podchodzi do mnie dozorca domu i zabiera do swojej piwnicy, gdzie mieszka jego pięcioro dzieci. Postanawia, że będę jego szóstym. Pracownik RGO mówi matce, że żadnego chłopca na podwórku nie było. Dozorca jest alkoholikiem, po pijanemu często rzuca się z siekierą na żonę. Jestem jedynym, który potrafił go rozbroić. Któregoś dnia opowiadam mu o pewnym księdzu na Krakowskim Przedmieściu. Jedziemy tam. Ksiądz mówi, że mój powrót jest wolą Boga i zawiadamia matkę, że odzyskała syna. Jeżeli matka przystąpi do spowiedzi, ksiądz Chrobak z kościoła Świętego Jakuba ochrzci nas oboje. Będziemy się nazywać Zofia Różańska i Marian Koczyrski. Po chrzcie matka Krystyny powie mojej matce: „Bronko, jestem szczęśliwa, że już nie śmierdzisz Żydem.”

Ciocia Antosia, gospodyni księdza, uczy mnie modlitw i codziennie zabiera do kościoła. Po każdej niedzielnej mszy ksiądz Kamiński zaprasza mnie do swojego pokoju na śniadanie. Do dziś czuję smak świeżych bułeczek, białego sera i konfitur. Ksiądz umieszcza mnie w sierocińcu Braci Orione w Łaźniewie, pod Warszawą. Dyrektor, ksiądz Podgórski, wie, że jestem żydowskim dzieckiem. Przyjmuje mnie, bo nie jestem obrzezany.
Marzec 1943. Mam 6 lat. Wierzę w swoją opowieść: rodzice mnie opuścili, zakonnice zastąpiły mi matkę, a księża — ojca. Jestem najmłodszy wśród setki chłopców. Chciałbym, jak Bóg, robić cuda: gdy ciocia Antosia przywozi mi torbę z cukierkami, wołam innych chłopców, wybiegam z nimi na trawę, a cukierki rzucam w górę, żeby je łapali. Wyobrażam sobie dwóch Bogów: żydowskiego, który ma wielkie buty, a głowę wysoko w chmurach i polskiego o wzroście księdza, któremu pomagam ubierać się w zakrystii. Nauczony łacińskiej ministrantury, po służeniu do wieczornej mszy czasem zasypiam na stopniach ołtarza, a wtedy któryś z zakonników bierze mnie na ręce, zanosi do sypialni, rozbiera i myje pod prysznicem. Gdy Niemcy odwiedzają sierociniec, księża chowają mnie za ołtarzem.
Bronka w Warszawie dostaje telefon od dróżnika kolejowego pod Puławami: Mojemu ojcu, Bolkowi i jego bratu Olesiowi, udało się zabrać do jednego z luźniejszych już pociągów do obozu śmierci, torbę z narzędziami stolarskimi. Wypiłowali dziurę w podłodze, a gdy pociąg zwolnił, razem z innymi, wyskoczyli przy wsi Wólka Prefecka. Matka odwiedza ich w lesie. Czekają na kontakt z Armią Ludową, bo obawiają się AK, w której zdarzają się przypadki zabijania Żydów. Ojciec zdejmuje z ręki swój szwajcarski zegarek „Omega” i daje go matce dla mnie, jeżeli uda mi się przeżyć. Bronka wraca do Warszawy. Po kolejnej wizycie, w pociągu, którym odjeżdża, słyszy strzały. Nigdy nie dowiemy się kto zabił mojego ojca i jego brata.

Mam zegarek Bolka. Nie mogłem go nosić. Nie chciałem pamiętać.
Poprzednie odcinki
Wszystkie wpisy Mariana
Kategorie: Uncategorized