Przyslal Natan Dammas
Adolf Eichmann, były SS-Obersturmbannführer (podpułkownik SS), 29 maja 1961 r. przed sądem w Jerozolimie. Zbrodniarz, nazywany architektem Holocaustu, zeznawał z kabiny ze szkła kuloodpornego (Fot. AP)Sześćdziesiąt lat temu rozpoczął się w Jerozolimie proces Adolfa Eichmanna. Obok Norymbergi, gdzie alianci postawili przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym przywódców III Rzeszy, był to zapewne najważniejszy, a na pewno najgłośniejszy proces sądowy powojennego świata.
Oskarżony był wysokiej rangi funkcjonariuszem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy organizującym transporty Żydów do gett i obozów zagłady. W momencie zakończenia wojny nie był powszechnie znany, co ułatwiło mu zacieranie śladów. Przez kilka lat ukrywał się w brytyjskiej strefie okupacyjnej, a poszukiwania prowadzili na własną rękę jedynie Szymon Wiesenthal oraz inny działający w pojedynkę „łowca nazistów” Tuwja Friedman. W 1950 r. Eichmann, jak wielu innych niemieckich zbrodniarzy, skorzystał z sieci pomocy stworzonej przez konserwatywne kręgi kościelne w Niemczech, Austrii i we Włoszech (kluczową rolę odgrywał w tych działaniach austriacki biskup Alois Hudal rezydujący w Watykanie) i przez Genuę przedostał się do Argentyny. Prezydent tego kraju Juan Domingo Perón sympatyzujący z III Rzeszą i faszystowskimi Włochami udzielał schronienia nazistom.
Eichmann prowadził w Buenos Aires spokojne życie. Najpierw próbował bez powodzenia rozkręcić własny biznes, potem pracował jako robotnik w fabryce Mercedesa. Obracał się w kręgach innych byłych nazistów i ich miejscowych sympatyków. Udzielił nawet wywiadu rzeki byłemu holenderskiemu esesmanowi (nie został on opublikowany, ale jego maszynopis będzie potem dowodem w procesie), w którym mówił otwarcie o swojej roli, nie ukrywając nienawiści do Żydów i żalu, że nie udało mu się dokończyć planu eksterminacji.
Uprowadzenie zbrodniarza
Na trop Eichmanna przypadkowo wpadł mieszkający w Argentynie antynazistowski emigrant z Niemiec. Informacja dotarła do prokuratora krajowego Hesji Fritza Bauera, który z determinacją ścigał brunatnych przestępców. Obawiając się, że Eichmann może zostać ostrzeżony, gdyby zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości podjął próbę jego ekstradycji, w 1957 r. Bauer poinformował potajemnie o miejscu jego pobytu izraelski MSZ, który przekazał sprawę wywiadowi. Mosad nie podjął jednak działań. Zwalczał wtedy przede wszystkim zagrożenie ze strony państw arabskich. Ścigania nazistowskich zbrodniarzy nie traktował priorytetowo, a w jego strukturze nie było nawet wydzielonej komórki, która by się tym zajmowała. Na skutek ponagleń Bauera podjęto kilka prób zweryfikowania informacji, że wskazany człowiek to rzeczywiście Eichmann. Pewność uzyskano dopiero w marcu 1960 r., a premier Izraela Ben Gurion polecił jego uprowadzenie, nie wierząc, że władze Argentyny zgodzą się na ekstradycję.
Dawid Ben Gurion (1886-1973). Premier Izraela wykorzystał proces do wzmocnienia pozycji państwa Fot. AP
W maju 1960 r. grupa agentów Mosadu uprowadziła Eichmanna w sąsiedztwie jego domu. Przez kilka dni przesłuchiwała w kryjówce w Buenos Aires, a następnie przewiozła – odurzonego, w stroju stewarda izraelskich linii lotniczych El Al – do Izraela tym samym samolotem, którym prezydent tego kraju Jicchak Ben Cewi przyleciał do Argentyny na uroczystości państwowe.
Gdy Ben Gurion ujawnił wiadomość o schwytaniu Eichmanna i zapowiedział jego proces, rozpętała się burza. Izrael został oskarżony o pogwałcenie prawa międzynarodowego nie tylko przez Argentynę, ale także Radę Bezpieczeństwa ONZ.
Nawet światowe organizacje żydowskie – w tym najważniejsza z nich: Światowy Kongres Żydów – kwestionowały prawo Izraela do przeprowadzenia procesu, postulując ustanowienie międzynarodowego trybunału lub przekazanie zbrodniarza zachodnioniemieckiemu wymiarowi sprawiedliwości. Ben Gurion był jednak nieugięty. Postanowił wykorzystać proces do wzmocnienia pozycji izraelskiego państwa, które pokazałoby w ten sposób, iż reprezentuje całe światowe żydostwo i w jego imieniu wymierza sprawiedliwość.
To hitlerowcy są winni!
Akt oskarżenia, który odnosił się nie tylko do Eichmanna, ale zmierzał również do opisania i napiętnowania mechanizmów Zagłady, był uzgadniany z Ben Gurionem. Dla premiera kluczowe było usunięcie z tekstu wzmianek o odpowiedzialności narodu niemieckiego, a zwłaszcza współczesnego państwa zachodnioniemieckiego. Stało się ono dla Izraela strategicznym partnerem, który nie tylko wypłacał odszkodowania, ale także sprzedawał na dogodnych warunkach urządzenia przemysłowe, surowce, statki, lokomotywy, traktory. Bez nich rozwój kraju byłby znacznie wolniejszy. O zadbanie, by proces nie wzbudził nowej fali „nastrojów antyniemieckich”, Ben Guriona prosił sam kanclerz RFN Konrad Adenauer.
Premier nalegał na dodawanie określenia „hitlerowskie”, zawsze gdy pojawiało się w akcie oskarżenia słowo „Niemcy”, podkreślanie, że tylko część narodu niemieckiego splamiła się zbrodniami.
Nieprzypadkowo akt oskarżenia nie zaczynał się od zbrodni wobec Żydów popełnionych przez III Rzeszę, ale wspominał o prześladowaniach w czasach starożytnych, rzeziach dokonanych przez Kozaków Chmielnickiego czy ukraińskie wojska Petlury w latach 1918-19. Ben Gurion szczególnie zabiegał, by w trakcie procesu nie został wymieniony Hans Globke, autor komentarzy prawnych do dyskryminujących Żydów ustaw norymberskich z 1935 r., a wówczas najbliższy współpracownik kanclerza Adenauera.
Z kolei minister spraw zagranicznych Golda Meir naciskała, by nie krytykować aliantów zachodnich za bierność wobec Zagłady, natomiast podkreślać bliską współpracę z III Rzeszą przywódcy Arabów palestyńskich wielkiego muftiego Jerozolimy Amina al-Husajniego, a także to, że po wojnie państwa arabskie udzieliły schronienia nazistowskim przestępcom.
Nie próżnowały też władze NRD, które proces starały się wykorzystać do ataków na RFN. Szeroko zakrojona kampania propagandowa miała wykazać – bez jakichkolwiek podstaw – rzekomą ścisłą współpracę Eichmanna z Globke i przedstawić tego ostatniego jako jednego z architektów Zagłady.
Świat patrzy na Jerozolimę
Śledztwo i przygotowania do procesu trwały niemal rok. Eichmann przetrzymywany był – jako jedyny więzień – w ufortyfikowanym posterunku policji w pobliżu Hajfy, pilnowany przez starannie dobranych strażników. Żaden nie mógł pochodzić z rodziny, która utraciła krewnych w czasie Holocaustu, by wykluczyć osobistą zemstę.
Adolf Eichmann po uprowadzeniu z Argentyny został uwięziony w ufortyfikowanym posterunku policji w pobliżu Hajfy Fot. AP
Proces trwał cztery miesiące, od kwietnia do sierpnia 1961 r. Ze względu na ogromne zainteresowanie toczył się nie w sali sądowej, ale w jerozolimskim teatrze, który mógł pomieścić kilkaset osób. Eichmann siedział w przeszklonej, kuloodpornej klatce, a rozprawa była filmowana.
W Izraelu nie było jeszcze regularnego programu telewizyjnego, ale tysiące ludzi słuchało relacji z procesu w radiu (w wielu szkołach zawieszano w tym celu lekcje), a także ustawiało się w kolejkach przed salą rozpraw, by zobaczyć Eichmanna na własne oczy.
Relacje z procesu nadawały stacje telewizyjne w innych krajach, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie trafiały do najważniejszych audycji informacyjnych.
Proces Eichmanna wzbudzał w Izraelu ogromne emocje. Codziennie przed gmachem sądu w Jerozolimie zbierał się tłum Fot. AP
Prokurator starał się przedstawić Eichmanna jako głównego sprawcę Zagłady, na równi z Heinrichem Himmlerem i Reinhardem Heydrichem. Zarzucano mu nie tylko organizowanie deportacji Żydów do obozów śmierci, ale także kierowanie tymi ostatnimi, podobnie jak działalnością Einsatzgruppen rozstrzeliwujących Żydów na Wschodzie czy zarządzanie gettami (a nawet tłumienie powstania w getcie warszawskim). Jego rola była oczywiście wyolbrzymiona, co z jednej strony wynikało z braku wówczas szczegółowej wiedzy na temat mechanizmów eksterminacji, z drugiej traktowania oskarżonego jako ucieleśnienia odpowiedzialnych za zagładę przywódców III Rzeszy, których nie można było sądzić w Jerozolimie.
Świadkowie poruszą świat
Eichmann przekonywał, że był tylko niewiele znaczącym trybikiem w wielkiej machinie państwowej, wykonawcą rozkazów, który nie mógł się przeciwstawić obowiązującemu prawu i poleceniom zwierzchników. Przedstawiał się nawet jako zwolennik syjonistów, uważny i przychylny czytelnik „Państwa żydowskiego” Teodora Herzla. Zapewniał, że dopóki mógł, starał się działać na rzecz uzyskania przez Żydów własnego skrawka ziemi. Temu miało służyć organizowanie emigracji Żydów z Wiednia po anszlusie Austrii, a następnie projekty utworzenia żydowskiego „rezerwatu” na Lubelszczyźnie oraz przeniesienia milionów Żydów z podbitej Europy na Madagaskar. Proces przybierał w tych momentach, wbrew staraniom sądu i prokuratury, cech ponurej groteski.
Niezwykle ważni okazali się świadkowie, których zeznawało ponad stu. W ich doborze kluczową rolę odegrała Rachela Auerbach, współpracowniczka Emanuela Ringelbluma w dokumentowaniu życia w warszawskim getcie, która w latach 50. prowadziła dla Yad Vashem akcję zbierania relacji ocalonych.
Większość świadków nie zetknęła się nigdy z Eichmannem, ale ich relacje wywierały wstrząsające wrażenie. Było to wynikiem świadomej decyzji prokuratora generalnego Gidona Hausnera, który uznał, że proces norymberski, opierający się w przeważającej mierze na dokumentach, był zbyt „suchy”, nie poruszył dostatecznie sumień.
W Jerozolimie o swoich doświadczeniach, często w sposób bardzo emocjonalny, mówili mieszkańcy gett, więźniowie obozów koncentracyjnych, uciekinierzy z pociągów jadących do obozów zagłady, a nawet kobieta, która przeżyła egzekucję dokonywaną przez Einsatzgruppen.
Prokurator Gidon Hausner (1915-90), główny oskarżyciel zbrodniarza Fot. AP
Zeznawali przywódcy powstania w getcie warszawskim Antek Cukierman i Cywia Lubetkin, a także Abba Kowner kierujący żydowskim podziemiem w getcie wileńskim. Pod tym względem proces Eichmanna był przełomowy. Świadkowie Zagłady, zarówno w Izraelu, jak i stopniowo w innych krajach, zaczęli od tej pory otwarcie mówić o swoich doświadczeniach, zajmując centralne miejsce w coraz silniejszym nurcie upamiętniania Holocaustu.
Nazista i syjoniści
Wyrok sądu precyzyjnie opisywał osobistą odpowiedzialność Eichmanna za organizowanie deportacji, odrzucając część zarzutów, m.in. o kierowanie obozami śmierci i Einsatzgruppen. Skazano go na śmierć (kara śmierci, zniesiona w Izraelu w 1954 r., została specjalnie na tę okazję przywrócona) za dokonanie zbrodni przeciwko narodowi żydowskiemu, zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. Do tych ostatnich zaliczono także deportacje Polaków w latach 1939-40, za które Eichmann również odpowiadał. Skazanego powieszono, jego ciało spalono, a prochy wrzucono do morza poza wodami terytorialnymi Izraela.
Proces zyskał jeszcze większy rozgłos za sprawą Hannah Arendt, słynnej filozofki, niemieckiej Żydówki, która opuściła Niemcy po dojściu Hitlera do władzy. Na początku lat 60. wykładała na nowojorskiej uczelni i była autorką wielu uznanych prac z dziedziny filozofii polityki, przede wszystkim fundamentalnych „Korzeni totalitaryzmu”, w których przedstawiła genezę i mechanizmy funkcjonowania zarówno III Rzeszy, jak i stalinowskiego Związku Radzieckiego. Do Jerozolimy przyjechała, by opisać proces w serii reportaży publikowanych na łamach „New Yorkera”, jednego z najbardziej wpływowych amerykańskich magazynów. Na ich podstawie powstała następnie książka „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła”.
Dla Arendt proces Eichmanna był z jednej strony okazją do skonfrontowania jej wizji totalitaryzmu z czynami i osobowością konkretnego sprawcy zbrodni, o których tak wiele pisała, z drugiej – do zmierzenia się z realiami państwa izraelskiego i syjonizmem jako ideologią oraz ruchem politycznym, z którym była związana w czasach swojej niemieckiej młodości. W tym, co pisała Arendt, widoczne było krytyczne nastawienie do państwa Izrael, któremu zarzucała nacjonalizm. A także do syjonizmu, który według niej uległ degeneracji, stając się kolejną formą rasizmu, odrzucającą możliwość współistnienia z Arabami w jednym państwie.
Szokujące dla Żydów izraelskich i żyjących w innych krajach musiało być dokonane przez Arendt porównanie obowiązującego de facto w Izraelu zakazu zawierania małżeństw mieszanych (z osobami pochodzenia nieżydowskiego) do ustaw norymberskich. Otwarcie i krytycznie pisała też o ingerencjach premiera Ben Guriona, nazywanego przez nią „niewidocznym architektem procesu”, który zyskiwał przez to charakter „pokazowy”.
Czy ten zbrodniarz jest banalny?
Arendt nie widziała w Eichmannie zażartego antysemity, ale raczej bezdusznego biurokratę wykonującego polecenia przełożonych, trybik w mechanizmach totalitarnego państwa, metodycznie realizującego dzieło eksterminacji zbiorowości uważanych za niebezpieczne czy tylko zbędne. Eichmann, pozbawiony jakichkolwiek demonicznych cech, nie tylko nie był „potworem”, ale poprzez swoją „zwyczajność” był odbiciem normy moralnej ustanowionej przez totalitarny system. Tą drogą Arendt dochodziła do jednej ze swoich najgłośniejszych tez: o „banalności zła” w totalitarnych reżimach, w których zwykli, przeciętni ludzie dokonywali potwornych zbrodni w ramach biurokratycznych, rutynowych działań.
O ile w akcie oskarżenia wyolbrzymiano historyczną rolę Eichmanna, o tyle Arendt ją pomniejszała, niezgodnie z jego rzeczywistą rolą w procesie Zagłady, zrekonstruowaną w następnych dziesięcioleciach przez badaczy. Wynikało to na pewno z chęci potwierdzenia opisu mechanizmu funkcjonowania totalitaryzmów i tezy o „banalności zła”. A także z tego, że Arendt była obecna tylko na niewielkiej części procesu. Wielotygodniowych zeznań Eichmanna słuchała prawdopodobnie wyłącznie kilka godzin i nie miała możliwości zrozumienia jego roli w Zagładzie, poznania jego determinacji w organizowaniu deportacji Żydów czy jego antysemityzmu.
Eichmann nie był na pewno „błaznem”, jak nazwała go Arendt, ale jego „zwyczajność” czy „normalność” (w sensie braku cech, które zwykle przypisuje się zbrodniarzom) rzucały się w oczy także innym obserwatorom.
Wiesenthal, zaniepokojony, że publiczność nie dostrzeże w Eichmannie ucieleśnienia straszliwych zbrodni, proponował, by ubrać go w mundur SS, w którym miałby występować podczas całego procesu.
Holocaust wychodzi z cienia
Proces Eichmanna skierował uwagę światowej opinii publicznej na zagładę Żydów. Do tej pory była ona na ogół postrzegana jako część szerszego pejzażu zbrodni III Rzeszy, bez zauważenia jej wyjątkowego miejsca w polityce nazistów i przebiegu wojny. Taki obraz został utrwalony w konsekwencji procesu norymberskiego i dominował przez kilkanaście lat. Przykładem może być książka amerykańskiego dziennikarza i historyka Williama L. Shirera „Powstanie i upadek III Rzeszy” z 1960 r., która stała się od razu światowym bestsellerem. W monumentalnym, 1200-stronicowym dziele autor zbrodniom na Żydach poświęcił nie więcej niż 2-3 proc. objętości, co zresztą nie spowodowało żadnej krytyki. Po procesie Eichmanna takie podejście nie było już możliwe, eksterminacja Żydów stopniowo stawała się coraz bardziej dominującym wątkiem w obrazie II wojny światowej, przesłaniając wszelkie inne zbrodnie.
36-letni Eichmann w mundurze esesmana Fot. AP
Na inne konsekwencje procesu zwracali uwagę niektórzy izraelscy badacze. Przyniósł on triumf pedagogiki Ben Guriona, który chciał uczynić z Zagłady kluczowy element narodowej tożsamości Izraelczyków. Prowadziło to do zrównywania współczesnych zagrożeń dla izraelskiego państwa, przede wszystkim ze strony Arabów, z dokonaną w czasie wojny eksterminacją Żydów i otwierało drogę do politycznej instrumentalizacji Zagłady.
Poza Norymbergą żaden inny powojenny proces nie miał tak wielkiego wpływu na kształtowanie się poglądów światowej opinii publicznej na temat wojny, III Rzeszy i przede wszystkim Holocaustu. Sąd nad Eichmannem był pierwszym procesem epoki masowej telewizji, co ogromnie zwiększało jego siłę oddziaływania. Jego kulisy z kolei zaświadczały o tym, jak blisko splecione może być wymierzanie sprawiedliwości z polityką, co zresztą było raczej normą niż wyjątkiem.
Paweł Machcewicz – historyk, profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN, w latach 2008-17 twórca i dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku; w maju nakładem wydawnictwa Znak ukaże się jego i Andrzeja Paczkowskiego książka „Wina, kara, polityka. Rozliczenia ze zbrodniami II wojny światowej”
Osądzenie Eichmanna. Najgłośniejszy proces powojennego świata
Kategorie: Uncategorized
Swietny artykul.
I znowu ta wrazliwa Arendt, ktora chcila “Jednego Panstwa” i widziala tyel zlych rzeczy w istnieniu Izraela, a nic zlego w swoim powojennym potkaniu z Martinem Heideggerem, slawnym filozofe i zwolennikiem Hitlera-i jej kochankiem.
Widocznie jej wszysko wolno wg. nij samej, inni musza sie zasosowac do jej norm.,