Uncategorized

Ożeniony ze szlachcianką (38)

Marian Marzynski


W domku fińskim, w śródmieściu Warszawy, gdzie mieszkaliśmy u moich rodziców, Grażyna i ja byliśmy rozpieszczani.

Latem 1966 roku wykupiliśmy pasażerską kajutę na frachtowcu „Marynarz Migała”, który poza prywatnym marynarskim eksportem wódki wiózł do Szwecji państwowy węgiel, z Norwegii przywoził kapitalistyczne drzewo, a po drodze musiał jeszcze coś zabrać z Finlandii. Nie mieliśmy pojęcia, że za 3 lata przybijemy do jeszcze innego skandynawskiego portu – Kopenhagi, tym razem jako emigranci.

Turniej miast zdobywał coraz większą popularność. Jeden z programów odbył się na rynku średniowiecznego miasteczka Kazimierz nad Wisłą. W starym ratuszu urządziła się ekipa telewizyjna, a w niej scenografka Grażyna, pracująca honorowo.

Spotkały się tu dwa lubelskie miasta: Kraśnik i Puławy, znane z upraw okazałych warzyw, owoców i kwiatów. Produkty te sprzedawano w handlu państwowym z jego wszystkimi wadami centralnej dystrybucji. Na rynku w Kazimierzu producenci warzyw i owoców sprzedawali je gościom turniejowym po ustalonych przez siebie cenach. Za wyższą sumę sprzedanych produktów miasta dostawały turniejowy punkt. Wolna konkurencja, o której wszyscy marzyli.

Pozostałe punkty przyznawane były za zwycięstwa w innych konkurencjach. Emocję wzbudził konkurs, w którym wystąpiły wielopokoleniowe drużyny z obu miast, oparty na popularnym wierszu Juliana Tuwima:

Przyleciał wnuczek, babci się złapał, poci się, stęka, aż̇ się zasapał! Wnuczek za babcię, babcia za dziadka, dziadek za rzepkę̨, oj, przydałby się̨ ktoś na przyczepkę̨! Pocą się̨, sapią̨, stękają̨ srogo, ciągną̨ i ciągną̨, wyciągnąć́ nie mogą̨!

Jesienią 1967 roku pojechałem z propozycją Turnieju Miast do Karpacza i Szklarskiej Poręby. Przywiozłem trochę pomysłów, resztę miały wymyślić miasta. Były cztery miesiące na przygotowanie konkursów i zbudowanie dekoracji.

Od roku rozmawialiśmy z Grażyną o dziecku. Na mój argument, że jesteśmy zbyt na to zajęci, odpowiadała krótko: „sama się podłożę”.

30 grudnia 1967 roku zadzwonił doktor Szlązak: „proszę pana, to był elegancki poród, przez pięć godzin żona nie straciła uśmiechu na twarzy, a są kobiety, które przeklinają mężów w tych sytuacjach”. Sięgnąłem po żubrówkę i na adres szpitala nadałem przez telefon kilkanaście telegramów do Grażyny, podpisując je nazwiskami rodziny i przyjaciół.

Ojcom nie wolno było odwiedzać matek. Szpital chronił nowo narodzonych przed bakteriami, więc staliśmy na ulicy, a matki pokazywały nam zawiniątka przez okna, raz wskazując na nos (”twój”), raz na oczy (”moje”). Taką kartkę zostawiła mi Grażyna u szpitalnego portiera:

Nazwaliśmy go Bartosz.

Wkrótce wyjechałem do Karpacza i Szklarskiej Poręby, żeby zobaczyć, jak idą przygotowania do Turnieju. W Karpaczu coś się działo, w Szklarskiej nic. Zwołano naradę aktywu: „panie redaktorze, ludzie się nie wykazali, ale jest osoba, która na swoich barkach to wszystko poniesie”. „To ja”, powiedziała Wanda Lechowicz, piękna kobieta po czterdziestce, po czym zadzwonił telefon, a w nim głos Grażyny: „natychmiast przyjeżdżaj, Bartosz umiera”. Jedyny samolot z Wrocławia do Warszawy odlatywał za 2 godziny. Taksówkarz wjechał na płytę lotniska i zatrzymał się przed wieżą kontroli. Po krętych schodkach wlazłem na górę, a słysząc pytanie do pilota czy gotowy jest do startu, krzyknąłem : „stop, umiera dziecko”. Operator powiedział do słuchawki: „stop, mam jeszcze jednego pasażera”. Podjechaliśmy pod schodki samolotu.

W naszym fińskim domku w Warszawie Grażyna i moja matka płakały: zakażenie krwi bakteriami Salmonella z zepsutego mleka; jest po operacji, ale 10-dniowych leczy się tylko mlekiem matki. Pojechaliśmy do szpitala. Kropla za kroplą, Grażyna pompowała mleko do butelki. Gdy Bartosz zasypiał, rozglądaliśmy się po sali: salowa kołysała inne chore niemowlę i tak do niego mówiła: „Boże ty Boże, po coś ty mnie przysłał na ten świat?”. Bartosz przeżył.

Znów znalazłem się w Karkonoszach. W Szklarskiej Porębie zwały śniegu oblewano wodą z hydrantów, żeby powstały bryły, w których będzie się rzeźbić przewodniczących rad narodowych obu miast. Z Karpacza wyruszy kulig. Tam rozegrają się wyścigi psich zaprzęgów. Pani Wanda martwi się o regulamin wchodzenia listonoszy na oblodzoną ścianę i o masowy bieg narciarski, w którym jeden punkt będzie za zwycięstwo, a drugi za większą sumę lat uczestników z każdego miasta.

Jak wygrać przeciąganie liny, gdy drużyna kierowników domów wypoczynkowych waży mniej niż pracownicy zarządu miasta z Karpacza?
Zastanawiają się organizatorzy w Szklarskiej Porębie.

W ostatnim Turnieju Miast spotykały się Bolesławiec i Złotoryja. Roman Gorzkowski przysłał mi swoje wspomnienia:

Minęło 40 lat od jedynego w swoim rodzaju wydarzenia w historii Złotoryi, jakim był “Turniej miast” z Bolesławcem. Pamiętam hasło skandowane przez Bolesławiec: „Chociaż złoto w nazwie macie z Bolesławcem nie wygracie”. Turniej zakończył się zwycięstwem Bolesławca 9:7. U nas ducha walki podtrzymywała orkiestra górnicza pod batutą Jana Werbowego.

Udało mi się odnaleźć Mariana Marczyńskiego, autora Turniejów, od lat mieszkającego w USA. Napisał mi, że był to program o treściach społecznych i aluzjach politycznych, cenzura partyjna nie wiedziała co z tym zrobić, z jednej strony były to „igrzyska” pokazujące aktywność ludzi na prowincji, a z drugiej propagowanie Polski wolnej konkurencji, ludzi, którzy ujawniali swoje talenty w imieniu własnym, a nie skompromitowanej „socjalistycznej wspólnoty”. Miejscowi sekretarze partii udawali, że były to ich drużyny, ale obraz telewizyjny mówił co innego: to jest ta Polska, która mogłaby być, gdyby zrzuciła sobie z karku polityków: kraj inicjatywy jednostek.

Miasto przystroiły napisy i drewniane postumenty. Poczta Polska stosowała okolicznościowy kasownik z wizerunkiem Baszty Kowalskiej i napisem: „TV Turniej Miast Bolesławiec-Złotoryja 27-07-69”. Punktację podawano na specjalnej tablicy umieszczonej na wieży widokowej kościoła NNMP. Udało mi się odtworzyć listę pewnych konkurencji:

Chód sportowy. Nasi chodziarze: Tadeusz Kiciński, Mieczysław Kiwka, Michał Kujawiakowski, Zbigniew Królikowski, Stefan Mokszanowski, Edward Gębacki, Antoni Kolmer, Bolesław Surowiecki, Karol Pluta, Edward Lubański, Stefan Sroka, Jan Sobczak, Włodzimierz Koczański, Andrzej Zdaniuk, Edward Szklarz, Józef Rosiński, Mirosław Sarna, Tadeusz Wilk, Marian Gratkowski, Tadeusz Kuczyński, Tadeusz Gliński, Stanisław Merunowicz, Lorkowski, Józef Mielczarek, Longin Stefanowicz. Nasi chodziarze przegrali, ale gdyby ich sędziowie tak niemiłosiernie nie karali za rzekome podbieganie, wynik mógł być dla Złotoryi korzystny.

Kucie stali przez kowali. Nasz kowal: Drudzic. Zwycięstwo Bolesławca.

Rozpoznawanie na węch preparatów przez aptekarzy. Wygrał nasz aptekarz Władyslaw Staronka.

Konkurs chórów. Nasz chór: Krystyna Nowotna, Urszula Bartkiewicz, Mirosława Nawrocka, Maria Francuz, Zenobia Chołoniewski, Elżbieta Miller, Maria Pawłowska, Mieczysława Słowińska, Zdzisław Francuz (dyrygent), Elżbieta Fijałkiewicz, Genowefa Laszkiewicz, Teresa Styczeń, Stanisława Chaim, Janina Kirpan, Krystyna Masiuk, Krystyna Klewko, Piwowarczyk, Ewa Kuklińska, Helena Kraśnicka, Bogdana Chrzanowska, Teresa Abrahamowicz, Stefania Mojszczak, Jadwiga Kaliciak, Stanisława Janiszewska, Krystyna Czajkowska, Alfred Michler, Paskal Szopowski, Henryk Hanebach, Stanisław Kukliński, Augustyn Pakulski, Czesław Skorupski, Edward Kopczak, Tadeusz Klonowski, Stefan Lacher, Jerzy Grochowski, Jerzy Chmielewski, Bolesław Listwan, Michał Łesiuk, Jan Szczypel, Marian Listwan, Leopold Chmielowski, Lucjan Woźniak, Piotr Klonowski, Jerzy Pydzik, Stanisław Miller (prezes chóru). Irena Dziedzic, w warszawskim studiu, „wyciągnęła” remis, wbrew stanowisku wybitnego muzyka Stefana Rachonia.

Tandemy rowerowe rodzin. Zwyciężyła nasza rodzina Nowodyłów.

Paczkowanie i ważenie cukru. Zwyciężyła nasza pani Siemińska.

Wysyłanie paczek na wagę było dyskusyjne, bo decydowała nie ilość, lecz suma opłat pocztowych. W celu zdobycia punktu wysyłano paczki z cegłami, nieprawdopodobne telegramy („wpadnij do mnie na kielicha”). Zwyciężyli mieszkańcy Bolesławca, bo wydali ponad 20 tys. złotych. Złotoryja o połowę mniej.

Wiedza o mieście. Odpowiadali pracownicy urzędu miejskiego. Suzin flegmatycznie czytał pytania, Pach czytał szybciej. Jedną minutę nasza drużyna straciła na źle sformułowane pytanie o Gimnazjum Łacińskim. Wygrał niezasłużenie Bolesławiec.

Opowiadanie wnuczków o dziadkach. Brakuje informacji o uczestnikach, ale zwyciężyła Złotoryja

Przyszywanie guzików. Wygrała Złotoryja, ale brak nazwiska krawca.

Przeciąganie liny. Nie ustaliłem, kto ciągnął, ale zwyciężył Bolesławiec.

Dwa miesiące później Grażyna, nasz dwuletni Bartosz i ja, opuszczaliśmy Polskę jako “marcowi emigranci”.

Cdn


Wszystkie wpisy Mariana TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.