
Przed paroma laty przeczytałem “Podróż po Polsce”, zapomnianą książkę wybitnego pisarza niemieckiego, autora “Berlin Alexanderplatz”, Alfreda Döblina. Döblin – zasymilowany, berliński Żyd, dla którego przeprawa przez Odrę i Nysę Łużycką wydawała się przekroczeniem jakiegoś azjatyckiego Rubikonu – zabrał mnie na objazd mojego własnego, tyle że odmienionego przez czas kraju. Wędrówkę po Polsce rozpoczęliśmy sto lat temu, jesienią 1924 roku.
Naprzód wyruszyliśmy do Warszawy, w której mieszkało podówczas 350 tysięcy Żydów zajmujących północno-zachodnią dzielnicę miasta. Żydzi z Nalewek – na Nalewkach urodziłem się i przeżyłem większość życia – wydali się Döblinowi niepodobni do nikogo, do żadnego człowieka, jakiego do tej pory spotkał. Mieli “własny strój, własny język, religię, obyczaje, pradawne poczucie tożsamości i narodową świadomość”. Zadomowili się w Polsce, ponieważ Polska była krajem otwartym i przyjęła pierwszych Żydów już w XI wieku. Blisko tysiąc lat wspólnego wzrastania!
Przemierzałem z Döblinem dzielnicę żydowską, mijaliśmy ogromne sklepy z owocami, Żydów, którzy stali na ulicy, jakby śpiąc, jakby nie do końca byli przebudzeni. Okazała synagoga na Tłomackiem była wypełniona po brzegi. Przeważali w niej Żydzi stanu średniego, oświeceni, wyemancypowani. Między nimi Döblin poczuł się raźniej. Górne miejsca zajmowały kobiety. Było ich znacznie mniej niż kobiet w kościołach katolickich, tak jakby obrządek religijny stanowił pośród Żydów zajęcie męskie, jakby Pan Bóg nie miał kobietom nic do powiedzenia. W synagodze wszyscy – mali i duzi, biedni i bogaci – modlą się z książek, ponieważ wszyscy potrafią czytać, zapładniając swą wyobraźnię sensem, nie zaś obrazami, których na ścianach po prostu nie ma. Tak właśnie – mówi Döblin – wyobrażałem sobie zawsze średniowiecze:
Bo likwidacja żydowskiego średniowiecza w Europie Wschodniej zaczęła się dopiero w drugiej połowie ubiegłego wieku. Epoka nowożytna zawitała do żydowskich miasteczek w postaci nowoczesnych fabryk i kapitalistycznej gospodarki. Rozpoczął się chroniczny kryzys; trzeba było się przestawić, co w kraju tylko po części było możliwe. Emigracja przybrała niespotykane rozmiary.
Usiedliśmy w lodziarni na Lesznie, gdzie Döblin, biorąc do ręki notes i ołówek, przeszedł do rachunków i statystyk. “Ilu jest Żydów w Polsce?” – zapytał na głos samego siebie. “Około trzech milionów. To dziesięć procent całej ludności. Ilu jest dziś Żydów na świecie? Nieco poniżej piętnastu milionów”.
Zastanawiające jest to, że w podpisanym parę lat wcześniej traktacie wersalskim wspomina się o żydowskiej mniejszości religijnej, ale nie o narodowej osobności Żydów. Wprawdzie za uznaniem Żydów za naród polityczny opowiadała się podczas rokowań na konferencji paryskiej z 1919 roku większość państw, to jednak w następstwie dyplomatycznych nieporozumień sprzeciwiły się temu Japonia wraz z Australią (pisał o tym szerzej Carl Schmitt w książce “Porządek wielkoobszarowy w prawie międzynarodowym z zakazem interwencji dla sił obcych w danym obszarze. Przyczynek do pojęcia Rzeszy w prawie międzynarodowym”). Była to kolejna z wielu ingerencji półkuli zachodniej w sprawy starej Europy, znoszących de facto obowiązujące od czasów Kongresu Wiedeńskiego ius publicum europaeum.
W granicach Rzeczypospolitej Polskiej Żydzi byli obywatelami państwa polskiego, jednocześnie stanowili jego heterogeniczną pod względem religijnym i niezasymilowaną pod względem kulturowym część. Wszakże już w obrębie samej wspólnoty żydowskiej brakowało w wielu podstawowych sprawach jednomyślności. Żydzi chcieli państwowych subsydiów dla szkół żydowskich, ale nie umieli zdecydować, czy językiem wykładowym ma być hebrajski – język syjonistów i ortodoksyjnych Żydów – czy jidysz, w którym mówił lud, robotnicy, ludzie świeccy i socjaliści. Przeciwstawiali się zakazowi handlu w niedzielę, nie zważając na to, że przecież sami zamykają sklepy w szabat. Podobnych przykładów przytacza Döblin wiele. A jednak najważniejszą przeszkodę w zejściu się Żydów ze światem gojów stanowiła religia. Była to bariera nie do przełamania.
Gdy szedłem z nim Okopową – ulicą, na której zamieszkali po wojnie moi dziadkowie – zobaczyłem “ludzką rzekę” rwącą w kierunku cmentarza żydowskiego.

Tam mieści się wielki cmentarz; otacza go niski czerwony mur; żelazna brama jest otwarta. W środku przy wejściu placyk z ławkami zajętymi przez mężczyzn, przeważnie w chałatach i jarmułkach albo czapkach z daszkiem; niektórzy palą papierosy. Pod murem, przy pniach, pomiędzy drzewami stoją mężczyźni, samotnie i w grupach, w ręku trzymają książkę i mamroczą, nucą, kołyszą się, przestępują z nogi na nogę. Już tu intryguje mnie pomruk dobiegający z prawej strony, z cmentarza, pojedyncze wołania, bardzo głośna, urywana mowa, zawodzenia. Musi tam być wielka masa narodu, bardzo wielki tłum; jeszcze go na razie nie widzę. Czuję się jak w pobliżu wielkiego wiecu. Chwilami śpiewy, nawoływania, cały ten zgiełk, tak bardzo się nasilają, że brzmią jak odgłosy jarmarku. Rzeka ludzka skręca w prawo i płynie wzdłuż muru. Główna droga prowadzi między grobami, szeroka, aleja zasłużonych. Wznoszą się tu bogate nagrobki, tablice z czarnego i białego marmuru z hebrajskimi i polskimi napisami, często tylko po hebrajsku, długie teksty. Wysoki nagrobek pokryty rusztowaniem; ludzie otaczają grób, czytają, pokazują go sobie: “Perec, Perec”. Widzę jeszcze jeden dziwny monument; wąż owinięty wokół pnia drzewa, połamane koło, połamany dyszel. Jeszcze jedna ogromna tablica z długim hebrajskim tekstem; u góry złoty wizerunek jelenia w koronie i dłoń trzymająca nóż. (….) cały ten cmentarz porasta zielona trawa, cudna wszystko pokrywająca trawa, bujne polne kwiaty, białe, czerwone, niebieskie – na ziemi leży elegancko ubrana panna obok starszej kobiety. Kobieta przywarła całym ciałem do grobu pod sobą, obejmuje go – nie widzę jej twarzy, na głowie i ramionach ma dużą czarną chustę – i krzyczy, woła, nawołuje, jęczy. Woła w jidysz: “Ojcze, kochany nasz ojcze, byłeś taki dobry, siedziałeś przy mnie w izbie, przez te wszystkie lata w naszym sklepie. Ja zostałam tutaj. Jestem tutaj. Pomóż, żeby dzieci się uczyły, żeby im się dobrze wiodło. Życie jest ciężkie. Życie jest takie ciężkie, Sara jest tutaj. Marnie nam się powodzi. Dlaczego nas odumarłeś. Ja nic złego nie zrobiłam”. Panna od czasu do czasu wstaje, wyciera nos, obciera łzy z oczu, kładzie się z powrotem. (…) Leżą na grobach, płaczą, krzyczą, oskarżają się, narzekają, wołają, próbują udobruchać zmarłych. U wielu jest to zwykła bolesna skarga, u innych kobiet monotonny, jakby liturgiczny śpiew, podobny do śpiewów w świątyni. W tym miejscu modlą się głośno; tu nad grobami odprawia się kobiece nabożeństwo. Mężczyźni stoją wyprostowani z modlitewnikami, mamroczą, kłaniają się z uroczystą powagą; kobiety i dziewczęta przykucnięte u ich stóp, w trawie, skarżą się, jęczą, wydają z siebie przeraźliwe zawodzenia.
Döblin nie mógł wiedzieć, że Niemcy zamordują to miasto, że zetrą je w pył. W końcu sam był Niemcem. Nie mógł też wiedzieć, że jego samego zmuszą do emigracji. Jako pierwsza spłonęła w 1943 roku dzielnica żydowska, rok później zniszczono pozostałe. Tych, którzy przeżyli powstanie, wypędzono. Milion osób, którym pozwolono wziąć tyle, ilezdołali unieść. Ocalał jedynie żydowski cmentarz. Niemcy nie tknęli go. Nie zużyto macew na umacnianie okopów, nie splądrowano grobów. Dlaczego tak się stało – nie wiem. A jednak tak się stało. Dla mnie to nadal zagadka.
Cmentarz dla Żydów był centrum ich życia. Na cmentarzu zmarli wstawiali się za żywymi, pomagali im, roztaczali nad nimi opiekę. Dziś to im – zmarłym – trzeba pomóc. Niewiele myśli się o tym, co po nich zostało, ich samych wydaje się na pastwę zapomnienia. Zmarli, o których nie ma komu pamiętać, mrą “śmiercią wtórą” (Ap 21, 8), rozpraszają się i giną na zawsze. Dlatego trzeba pamiętać. Gdy coś z nich pozostaje, najmocniej odkłada się w pojedynczych osobach, mocniej nawet aniżeli “pamięć” zawarta w odziedziczonych przedmiotach czy w instytucjach powołanych do jej kultywowania.

Żydzi żyli tutaj przez tysiąc lat. Potem ich zabito. Dlaczego? Czy Szoa od zawsze wisiała na tych ziemiach w powietrzu, czy też mogła wydarzyć się dopiero w warunkach późnego kapitalizmu, nie zaś w atmosferze prymitywnych pogromów, przemocowego wypychania Żydów z ich Anatewek? Istotnym punktem odniesienia dla tego rodzaju rozważań muszą być ustalenia przedstawicieli szkoły frankfurckiej – myślę tu zwłaszcza o “Dialektyce oświecenia” Maxa Horkheimera i Theodora W. Adorna – którzy jako pierwsi zwrócili uwagę na potencjalnie zbrodniczy charakter rozumu instrumentalnego, dezawuując przy okazji tradycję siècle des Lumières, co jest mi jakoś u nich bliskie i sympatyczne. A jednak przyczyn Zagłady szukali nie tam, gdzie podobna je znaleźć, bo a to w “osobowości autorytarnej”, a to w trudnościach bytowych, w tak zwanej “kwestii socjalnej”. Tymczasem aby zrozumieć to, co się stało z Żydami w latach 40. ub. wieku w Europie Środkowo-Wschodniej, należy uciec się do zupełnie innego języka niż dyskurs psychologiczny, społeczny, ekonomiczny czy policyjny. Otóż należy sięgnąć po zapomniany, czy też lepiej powiedzieć: zapominany, język teologii, zwłaszcza teologii politycznej. To w nim – twierdzę – można znaleźć właściwe narzędzia interpretacyjne. Nie należy on do sfery zabobonu, lecz stanowi naszą ostatnią szansę zrozumienia tego, co stało się ze światem wczoraj i co dzieje się z nim dziś. “To diabeł – pisze w <<Przekleństwie wieku>> Alain Besançon, świadek tamtych czasów – przekazywał swoim poddanym nieludzką osobowość własną”. Nie wiem tego na pewno – może tak, może nie. Natomiast wiem, że dobrze się stało, iż kategoria teologiczna – pojęcie diabła, antychrysta – wraca do dyskursu filozoficznego i – szerzej – społecznego i politycznego. Diabeł, antychryst to nie tylko metafora czy utykająca na lewą nogę kreatura z nadpalonymi skrzydłami; to bardziej atmosfera, w jakiej żyjemy, przejawiająca się w odwracaniu na nice tradycyjnych wartości, w zastępowaniu szacunku tolerancją, miłosierdzia – podejrzaną filantropią, miłości – seksem, rodziny – dowolną organizacją społeczną, wolności – bezpieczeństwem, religii – nauką, i tak dalej. Przykładów aż nadto.
Postuluję odnowienie sensu takich pojęć teologicznych, jak wieczność, zbawienie, idea ludu wybranego, apokalipsa, radykalna nadzieja, innych jeszcze – również po to, aby lepiej zrozumieć to, co dzieje się ze współczesnym światem, z jego coraz większą agresją w stosunku do ludzi mocnej wiary, która może napawać niepokojem i nasuwać myśl o recydywie Szoa.
Nie ma już Żydów w Polsce. Zostali zamordowani przez niemieckich nazistów, tych zaś, którzy ocaleli, wypędzili po wojnie komuniści polscy. Żyjemy w świecie “po Żydach”. Teraz musimy opowiedzieć sobie, co to dla nas znaczy. To ważne dla nich i dla nas. Ważne dla świata.

Autor: Piotr Nowak
Filozof, profesor zwyczajny, wykłada filozofię na Uniwersytecie w Białymstoku i Uniwersytecie Warszawskim, autor wielu książek, z których najbardziej lubi „Umieram, więc jestem” (z przedmową profesora Juliusza Domańskiego). Swój stosunek do zbawienia najpełniej wyraził w przygotowanym i przetłumaczonym przez siebie wyborze pism Wasilija Rozanowa „Przez śmierć”. Tłumacz, redaktor, wydawca. Wyróżniony „Skrzydłami Dedala” (2019) za „Przemoc i słowa. W kręgu filozofii politycznej Hannah Arendt”. Zastępca redaktora naczelnego w kwartalniku filozoficznym Kronos. Metafizyka – Religia – Kultura. W TVP Kultura prowadzi autorskie programy „Kronos” i „Powidoki”. Przez większość życia ćwiczył judo w AZS-ie na Karowej.
Kategorie: Uncategorized
Pisze ZK
Nie ma już Żydów w Polsce. Zostali zamordowani przez niemieckich nazistów, tych zaś, którzy ocaleli, wypędzili po wojnie komuniści polscy. Żyjemy w świecie „po Żydach”. Teraz musimy opowiedzieć sobie, co to dla nas znaczy. To ważne dla nich i dla nas. Ważne dla świata.