
Likwidacja społeczności żydowskich w okupowanej Polsce była wielkim krwawym spektaklem, rozgrywającym się na oczach polskich sąsiadów, którzy po wywiezieniu Żydów rzucali się na ich opuszczone mienie. Wyszyński twierdził jednak, że… Zagłada odbyła się „prawie” bez świadków. Nikt nic nie widział i nie słyszał. Dla każdego, kto ma choćby elementarną wiedzę, takie twierdzenie to horrendum! Esej prof. Jacka Leociaka.
Wiele wskazuje na to, że właśnie teraz nadeszła dla Kościoła w Polsce prawdziwie dobra zmiana. Mówił o tym już na początku 2016 roku przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Gądecki, deklarując z satysfakcją: „Nastąpił ogromny przełom. Po wojnie nie było jeszcze takiego zjednoczenia państwa i Kościoła”. Paradoks polega na tym, że okres, który dla Kościoła jest czasem głębokiego upadku moralnego i utraty autorytetu społecznego, jest zarazem czasem najsilniejszej pozycji politycznej i największych przywilejów, jakimi ta instytucja cieszyła się kiedykolwiek po wojnie.
Chciałbym spojrzeć na tę „piękną katastrofę” z punktu widzenia beatyfikacji Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego.
Niezwykła to postać w naszej najnowszej historii. Zasługuje więc na to, żeby uważnie i krytycznie czytać to, co napisał, a nie tylko się nim zachwycać i modlić do niego. Wyszyński przeprowadził Umiłowaną Ojczyznę przez stalinowski komunizm, gomułkowską małą stabilizację i gierkowski realny socjalizm, a potem położył ją – męczeńską, heroiczną i nieskalaną – u stóp Papieża Polaka. Prymas Tysiąclecia i Papież Tysiąclecia są dla wielu historyków, publicystów i polityków Ojcami Założycielami „Solidarności”, są tymi, którzy przywrócili nam Polskę wolną i niepodległą, wprowadzili nas znów do Europy (w której – jak się podkreśla – zawsze byliśmy).
Dodałbym jeszcze jedną zasługę: duchową inspirację dla tych, którzy budują nam tutaj Katolickie Państwo Narodu Polskiego. Odnoszę bowiem wrażenie, że Polska, która w ocenie wielu teraz właśnie odzyskuje swoją prawdziwą narodowo-katolicką tożsamość, realizuje wielki duchowy testament Błogosławionego Prymasa Stefana Wyszyńskiego.

Kościół jest „wszczepiony w Naród”
Wyszyński utożsamiał wolność Kościoła z wolnością Narodu (pisanego wielką literą). Zagrożenia dla Kościoła były zagrożeniami dla Narodu. Wywalczenie wolności dla Kościoła miało otwierać drogę do wszystkich innych wolności. W latach 70. ubiegłego wieku prymas coraz mocniej nie tylko domagał się od władzy państwowej wolności dla Kościoła, lecz pouczał rządzących, jak powinien wyglądać ład społeczny, na czym powinna opierać się moralność publiczna, jak należy kształtować prawa pracownicze, prawo budowlane, politykę demograficzną, społeczną, gospodarczą, jak przygotowywać Polaków do życia w rodzinie, czego uczyć w szkole.
W latach 1974–1976 wygłosił w kościele Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie cykl konferencji, nazwanych później Kazaniami świętokrzyskim i uznawanych za summę prymasowskiego nauczania religijno-społecznego.
W styczniu 1974 roku mówił o prawach człowieka, których źródłem jest godność nadana mu przez Boga. Prawa człowieka są potwierdzeniem właściwości osoby ludzkiej „wszczepionych przez Stwórcę”. Wyszyński wśród podstawowych praw człowieka wymienił: prawo do życia, prawo do wolności, prawo do korzystania z wartości moralnych i kulturalnych, prawo do oddawania czci Bogu, do wolności religii, do swobody życia rodzinnego. Wśród praw w dziedzinie gospodarczej wskazał prawo do odpowiedniej pracy zarobkowej, sprawiedliwej za nią zapłaty i swobody wyboru w jej podejmowaniu, do godziwych warunków pracy – troszczył się szczególnie o kobiety pracujące: „matki i wychowawczynie narodu [tym razem małą literą – J.L.] w rodzinie domowej”. Mówił o prawie do zrzeszania się i do udziału w życiu publicznym.
To właśnie tę konferencję ze stycznia 1974 roku obszernie i aprobatywnie streszczał Adam Michnik w swojej głośniej książce Kościół – lewica – dialog (1977). Warto jednak zauważyć, że tak odważnie upominający się o prawa człowieka Wyszyński do końca życia pozostał bardzo krytyczny wobec ratyfikowanego w sierpniu 1975 roku przez 35 szefów państw i rządów Aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, który zawierał m.in. wezwanie do poszanowania praw człowieka i podstawowych wolności. Był zdecydowanie przeciwny udziałowi Stolicy Apostolskiej w obradach KBWE i wyraźnie tym zdegustowany. Już po wyborze Wojtyły na papieża namawiał go do takich działań, „by naprawić złe wrażenie, wywołane podpisaniem układów w Helsinkach” – notował w swym dzienniku Janusz Zabłocki.
Cykl konferencji wygłoszony w styczniu 1976 roku poświęcony był podstawom „ładu życia i współżycia”, a konferencja trzecia tego cyklu dotyczyła zagadnienia: „Naród – Kościół – Państwo”. Horyzont czasowy rozważań Wyszyńskiego był milenijny: od chrztu Polski do czasów Edwarda Gierka. Tak mówił prymas 45 lat temu z ambony kościoła Świętego Krzyża: „Do tej rzeczywistości, która kształtuje się powoli w niezależne państwo polskie, w roku 966 przychodzi Kościół rzymskokatolicki”. I odtąd na przestrzeni tysiąca lat w Polsce niezmiennie trwa rodzina, Naród i Kościół. „W zmiennych losach społeczności politycznej, zwanej państwem, Kościół związał się przede wszystkim z rodziną i z Narodem”. Kościół dał Narodowi „stałość swej nauki ewangelicznej”, „zasady moralne, dzięki którym spokojnie mogło rozwijać się wychowanie Narodu”. Polska katolicka stała i stoi po jasnej stronie mocy, a wszelkie siły ciemności są na zewnątrz Polski. Prymas podkreślał, że zarówno wojen religijnych, jak i ekscesów – jak to nazwał – „pseudoreformacji” nie można „zaliczyć do produktu polskiego”, do „owocowania polskiego ducha – to był narzut”. „Narzutem” niepolskim jest zatem wszelkie zło. To, co polskie i katolickie, było i jest tożsame z tym, co dobre.
Wyszyński zastrzegał się jednak, że nie głosi „jakiegoś odnowionego nacjonalizmu”, lecz tylko odsłania „zasadnicze elementy katolickiej moralności społecznej i politycznej”. Prymasowi nie chodziło o odnawianie nacjonalizmu, lecz o jego uzdrowienie. W końcu lat 60. mówił do posłów koła „Znak”: „Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu: nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania narodu i służby jemu” – jak zapisał w swoim dzienniku Janusz Zabłocki.
Kościół wychowuje Naród w oparciu o „prawo miłości”, w którym zakorzeniona jest „zasada sprawiedliwości społecznej”, a ta z kolei – „budzi nadzieję chrześcijańską”. Miłość, sprawiedliwość społeczna i nadzieja „stanowią bodźce moralne do rozwoju i postępu ludzkości”. Oprócz miłości Kościół przynosi Polsce „ład hierarchiczny”, „ład prawny” i ten najważniejszy – „ład nadprzyrodzony”, a dzięki temu „wszczepia się w życie Narodu”, „unaradawia się”. Rozumiem to mniej więcej tak: miłość jest niebiańskim tchnieniem Ducha Świętego, ale żebyśmy to tchnienie poczuli, niezbędny jest cały aparat biurokratyczny Kościoła, biskupi, kapłani, cały ten naziemny personel Pana Boga (określenie ks. Adama Bonieckiego). „Kościół Chrystusowy, wyposażony w takie pewniki, w takie moce nadprzyrodzone i ewangeliczne, trwał i nigdy nie opuszczał Narodu”.
Kościół jest „wszczepiony w Naród”, a więc jest także wszczepiony w państwo. Wyszyński wyraźnie dystansuje się od XIX-wiecznego „wymysłu”, jakim jest „tak zwany rozdział Kościoła i państwa”. Przecież „całkowite oddzielenie Kościoła i państwa” nie jest możliwe, ponieważ „program taki dotyczy człowieka, który jest katolikiem, Polakiem i obywatelem swojego państwa. A więc zasada ta rozbija się o jedność osoby”. Nie można zatem rozdzielać Polaka od katolika i obywatela – argumentuje prymas – „podział taki jest sztuczny, jest próbą dzielenia jedności organizmu społecznego.
„Czego Kościół oczekuje od państwa?” – pytał Wyszyński z ambony świątyni na Krakowskim Przedmieściu w styczniu 1976 roku. I odpowiadał: „człowiek – jako osoba i jako członek Narodu i Kościoła – ma swoje prawa i związane z nim obowiązki”. Kościół i Naród oczekują więc od państwa, aby stało na straży tych praw, aby „nie narzucało obywatelom jakiejś ideologii »państwowej«”, […] aby państwo nie ateizowało obywateli przez system walki politycznej z religią, z Kościołem […]. Dla spokoju społecznego w naszej Ojczyźnie należałoby zaniechać oficjalnej ateizacji i programów ateistycznych czy laicyzujących w szkołach czy gdziekolwiek”. Walkę o przywrócenie wyrugowanej przez komunistów religii do szkół toczył prymas Wyszyński do końca swych dni. Nie dane mu było ujrzeć triumfalnego powrotu lekcji religii do świeckich szkół publicznych, ponownego zawieszania krzyży w klasach, katechetów opłacanych z budżetu państwa, starań, żeby religia stała się przedmiotem na egzaminach maturalnych, a ksiądz mógł być wychowawcą klasy.
W Kazaniach świętokrzyskich zarysował Wyszyński program integrystycznej, narodowo-katolickiej tożsamości polskiej. Namawiam na uważną lekturę tego tekstu. Można w nim odnaleźć pewne tony, które brzmią dziś z całą mocą w wypowiedziach Episkopatu in gremio czy też poszczególnych biskupów: od historiozoficznych tyrad abpa Jędraszewskiego, powołującego się na nieistniejącą kronikę nieistniejącego Kpinomira, po kazanie abpa Dzięgi podczas XII Ogólnopolskiej Patriotycznej Pielgrzymki Kibiców na Jasną Górę w styczniu 2020 roku. Powiedział tam Dzięga mniej więcej tyle: kto nie wierzy w Boga – nie jest Polakiem! Jeśli nie wierzysz, człowiecze, w Boga, to nie jesteś już „w tej wielkiej wspólnocie serca niepodzielonego, serca narodowej rodziny, narodowej wiary i narodowego czynu”.
c.d juz jutro
Kategorie: Uncategorized