Przyslala Katharina Dr.Gasinska-Lepsien

Israel Rudolf Kasztner (1906-57), dziennikarz i prawnik (Fot. autor nieznany / domena publiczna)
Rudolf Kasztner broniony przez rząd Izraela, mający świadków, że w ratowaniu Żydów starał się jak mało kto, został napiętnowany jako największy łajdak i zdrajca.
Żeby wszystko pojąć, musimy zajrzeć w emocje i myśli Malchiela Grünwalda, urodzonego w 1882 r. węgierskiego Żyda, przed wojną pomieszkującego również w Wiedniu. Próbował być dziennikarzem, ale z mizernym skutkiem, maczał też palce w ciemnych interesach. W 1937 r. pobity w wiedeńskim pogromie stracił przytomność, kilka zębów, miał zmiażdżony język, połamane ręce i nogi. Rok później wyemigrował do Palestyny. Ponad pół setki krewnych i powinowatych stracił w Zagładzie, a w wojnie o niepodległość Izraela – syna.
Samotna walka Malchiela Grünwalda
Ten drobny mężczyzna z rzadką bródką i w czarnej kipie był właścicielem hoteliku na dziesięć miejsc przy placu Syjonu na skrzyżowaniu ulic Jafskiej i Ben Jehuda. Dziś to gwarny i tłoczny środek Jerozolimy, pełen spacerowiczów, kawiarni, sklepów i ulicznych grajków, zamierający tylko podczas piątkowych wieczorów i innych świąt religijnych. Lecz w czasach brytyjskiego mandatu, a i w pierwszych latach niepodległości Izraela Jerozolima była dziurą, która chwalić mogła się w zasadzie tylko historią.

Plac Syjonu w Jerozolimie, 1950 r. fot. Seymour Katcoff, Public domain, via Wikimedia Commons
Malchiel nie przestał pisać. „Od czasu do czasu – informuje historyk Tom Segev w książce »Siódmy milion« – wydawał biuletyn, »Listy do moich przyjaciół w Mizrachi [religijno-syjonistyczna partia, działająca w Europie i Izraelu]«, gniewną mieszankę politycznych komentarzy, która odgrzewała zapomniane spory, dawne pretensje i wszelkiego rodzaju zakurzone skandale z życia żydowskich społeczności Budapesztu i Wiednia sprzed zagłady”.
Był już starym, samotnym, pokaleczonym i zgorzkniałym człowiekiem. Lubił ostry język, rzucał się do gardeł deputowanych i ministrów. Szczególną nienawiścią darzył polityków Mapai, lewicowej, syjonistycznej partii Davida Ben Guriona, dominującej w polityce Izraela. Pisał po niemiecku, zlecał tłumaczenie na hebrajski, za własne pieniądze drukował kilkaset egzemplarzy trzykartkowej bibuły, wkładał do kopert i rozsyłał wybranym czytelnikom. Nie oczekiwał nawet publicznych reakcji. Jego teksty były ledwie dyskutowane przez klientów Café Vienna, mieszczącej się na parterze hoteliku przy placu Syjonu. Większość egzemplarzy lądowała w koszach na śmieci.

Widok na plac Syjonu z okien Café Vienna, 1950 r. Fot. domena publiczna
W sierpniu 1952 r. w biuletynie nr 51 Malchiel zaatakował Israela Rudolfa (Rezso) Kasztnera, jednego z liderów społeczności węgierskich Żydów, dziennikarza i prawnika, zwolennika Mapai, sposobiącego się do mandatu posła. Podczas wojny Kasztner przewodził tajnemu węgierskiemu Komitetowi Pomocy i Ocalenia, syjonistycznej organizacji ratującej Żydów. Porównywano go do Raoula Wallenberga, szwedzkiego dyplomaty zamordowanego przez Sowietów, który ocalił życie tysiącom węgierskich Żydów, czy do Oskara Schindlera. Kasztner zorganizował ewakuację do Szwajcarii 1684 węgierskich Żydów. Tymczasem Grünwald pisał: „Czuję w nozdrzach trupi zapach! To będzie pogrzeb prima sort! Dr Rudolf Kasztner musi zostać zlikwidowany!”.
A szło mu właśnie o ten pociąg.
Krew za pieniądze, pieniądze za krew
Do 1944 r. Węgry, bliski sojusznik Hitlera, jawiły się niemal rajem dla europejskich Żydów. Wprawdzie od 1938 r. obowiązywał tam pakiet ustaw antyżydowskich (np. zakaz mieszanych małżeństw, gwiazdy Dawida na ubraniach), lecz nie było deportacji do obozów śmierci wynikających z „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Kiedy węgierski dyktator admirał Miklós Horthy postanowił zawrzeć separatystyczny pokój z aliantami, na Węgry wkroczyły wojska niemieckie, a władzę przejęli strzałokrzyżowcy, naziści pełną gębą. Rozpoczęły się deportacje do Auschwitz, które objęły 430 tys. Żydów nie tylko węgierskiego pochodzenia. Syjonistyczny Komitet Pomocy i Ocalenia wcześniej lokował w Budapeszcie setki ludzi uciekających przed zagładą z innych krajów Europy.

Zlot strzałokrzyżowców w Budapeszcie w październiku 1944 r., wkrótce po przejęciu przez nich władzy na Węgrzech Fot. domena publiczna
W maju 1944 r. w biurze nadzorującego deportacje Adolfa Eichmanna pojawił się Joel Brand, działacz Komitetu Pomocy. Łapówka wręczona asystentowi Eichmanna, Dieterowi Wisliceny’emu, za umówienie spotkania wynosiła 20 tys. dolarów. Eichmann zakomunikował Brandowi:
„Gotów jestem sprzedać wam milion Żydów – krew za pieniądze, pieniądze za krew.
Możecie ich zabrać, z jakiego chcecie kraju, gdziekolwiek ich znajdziecie – z Węgier, z Polski, ze wschodnich terytoriów, z Theresienstadtu, Auschwitz, skąd się wam podoba. Kogo chcecie ocalić? Mężczyzn płodzących potomstwo? Kobiety, które mogą je rodzić? Dzieci? Starców? Niech pan siada i odpowie”.

Węgierski minister wojny generał Karolyi Beregffy (czwarty z prawej) w okopie w punkcie dowodzenia pułku kawalerii SS wchodzącego w skład 8. dywizji kawalerii SS ‘Florian Geyer’ na przedpolach Budapesztu w grudniu 1944 r. Fot. zbiory Narodowego Archiwum Cyfrowego
Himmler i odrzucona propozycja
Podobno oferta wyszła od samego Heinricha Himmlera. Zapłatą za ocalenie Żydów miały być pieniądze i deficytowe towary, w tym herbata, kawa, nawet mydło. Lecz szybko okazało się, że naziści chcą 1000 alianckich ciężarówek, które – zaklinał się Eichmann – zostaną użyte tylko na froncie wschodnim. Żądał od Branda, by pojechał z Węgier na Bliski Wschód, skomunikował się z Agencją Żydowską, ale też z Amerykanami lub Brytyjczykami i tak otworzył kanał do ewentualnych negocjacji o pokoju z Zachodem. Nikt nie ufał w szczerość intencji Himmlera i Eichmanna, ale – jak tonący brzytwy – Komitet Pomocy chwycił się oferty.
Na niemieckim paszporcie Brand pojechał do Stambułu, gdzie miał się spotkać z Mosze Arensem, szefem Agencji Żydowskiej i przyszłym premierem Izraela. Podobno Arens nie dostał tureckiej wizy, więc Brand pojechał na granicę syryjsko-turecką do Aleppo, które było w rękach brytyjskich. Zatrzymano go i przewieziono do Kairu, choć w Budapeszcie została jego rodzina w charakterze zakładników. Nie znalazł partnerów chętnych do dyskutowania niemieckiej propozycji. Alianci nie chcieli rozmawiać z SS o Żydach, choć padały i takie argumenty: „Pośrednia sugestia, że mielibyśmy przyjąć na siebie odpowiedzialność za utrzymanie dodatkowego miliona osób, jest równoznaczna z poproszeniem aliantów o zawieszenie kluczowych operacji wojskowych”.

Reichsführer SS Heinrich Himmler wizytuje ukraińską 14. Dywizję Grenadierów Waffen-SS ‘Galizien’ (Galicja) Fot. domena publiczna
Dzięki kontrolowanemu przeciekowi treść propozycji Eichmanna trafiła do „The Times”, który nazwał ją „jedną z najbardziej odrażających”. Plan wymiany miliona skazanych na śmierć za ciężarówki spalił na panewce. Deportacje odbywały się już pełną parą. Lecz równolegle Komitet Pomocy i Ocalenia podejmował inne próby ratowania Żydów.
Rudolf Kasztner negocjował życie skazanych z oficerem SS Kurtem Becherem. Wobec pół miliona zamordowanych uzyskał niewiele: 1684 ocalonych Żydów, po tysiąc dolarów za głowę. Oczywiście nie płacił własnymi pieniędzmi. „Złotym pociągiem” wyjechała rodzina Kasztnera, najbliżsi Joela Branda i setki Żydów z Kluż, rodzinnego miasta Rudolfa. Ale też inni.
Rudolf Kasztner. „Pośredni morderca”
Uznawany za awanturnika Malchiel Grünwald postawił Kasztnerowi cztery zarzuty:
1. kolaborację z hitlerowcami,
2. „pośrednie morderstwo” w Zagładzie setek tysięcy węgierskich Żydów,
3. spółkę z hitlerowcami w kradzieży żydowskiego majątku,
4. uratowanie od stryczka nazistowskiego zbrodniarza wojennego Kurta Bechera. Kasztner napisał list o roli Bechera w organizacji ucieczki Żydów do Szwajcarii, czym ocalił go przed Norymbergą; Becher został po wojnie jednym z najbogatszych ludzi w Republice Federalnej i nigdy nie stanął przed sądem.
Rudolf Kasztner, jeden z najbardziej znanych Izraelczyków, obdarzony szacunkiem za wojenne zasługi, został więc oskarżony o kolaborację z nazistami. Jego nowa sytuacja wpisywała się w atmosferę Izraela lat 50. Nie bardzo wiedziano, jak traktować doświadczenie ocalonych. Izrael – opowiadano – to kraj wywalczony przez nowych Hebrajczyków, naród poetów i wojowników. Gdyby powstał wcześniej – zapewniali wcześniejsi emigranci do Palestyny, polityków nie wyłączając – nie byłoby mowy o zagładzie. Miliony Żydów nie uległy syjonizmowi, zostały w Europie. Mordował ich Hitler, a oni szli na rzeź „jak barany” – powiadano w Palestynie – co było opinią tak głupią, jak niesprawiedliwą. Czczono garstkę bojowników, np. z warszawskiego getta, resztę stawiając poza granicami wyobraźni i refleksji.
Dzieci urodzone w Palestynie nazywały swoich ocalonych rówieśników „sabonim” – mydło.
Nie chcieli być kojarzeni z diasporą, a na dodatek podejrzewali, że jeśli ktoś ocalał z zagłady, musiał mieć coś na sumieniu.

Schwytane żydowskie kobiety na ulicach Budapesztu, 20-22 października 1944 r. Fot. Bundesarchiv
Zresztą po wojnie żydowscy kolaboranci wmieszali się w tłum uchodźców, uciekali najdalej od Europy. Od czasu do czasu ktoś rozpoznał na plaży w Tel Awiwie lub w zaułkach Jerozolimy hitlerowskiego współpracownika. Goniły go okrzyki „gestapo”, „morderca”, pachniało linczem. Identyfikowano członków policji żydowskiej lub kapo z obozów – ale uliczna sprawiedliwość nie do końca dba o prawdę i okoliczności łagodzące.
Pochodzący z Litwy Dow Szilanski, prawnik i kandydat na prezydenta Izraela, mówił: „Każdy z nich mordował. Żydzi, którzy pracowali dla Niemców, i niemal każdy Żyd, który miał na ramieniu choćby opaskę zastępcy kapo, mordowali”. Kiedy David Ben Gurion wizytował w Europie obóz przesiedleńczy, widział, jak ocaleni rozpoznali kapo: „Mieli oczy nabiegłe krwią i byli zdolni zabić człowieka”. Setki Żydów zginęło wówczas z żydowskich rąk.
Nic dziwnego, że w takiej sytuacji oszczercę Kasztnera postawiono przed sądem za zniesławienie. Również dlatego, że donos Malchiela Grünwalda uderzał bezpośrednio w polityczną elitę Izraela, do której należał Kasztner. Lecz z drugiej strony debatowano całe miesiące nad ustawą o żydowskich zbrodniarzach wojennych. Mordechaj Nurok, rabin, poseł do sejmu przedwojennej Łotwy, członek Knesetu, mówił demagogicznie: „Państwo Izrael jest jedynym krajem na świecie, w którym niemożliwe jest sądzenie i skazywanie hitlerowskich morderców i ich pomocników”.
Pan zaprzedał duszę diabłu
Jerozolimski proces przeciwko Grünwaldowi początkowo nie miał licznej publiczności, ale szybko dla publiczności zaczęło brakować miejsca. Obrońcą Malchiela był Szmuel Tamir, zasłużony bojownik radykalnie prawicowego, niepodległościowego podziemia, schwytany przez Brytyjczyków i zesłany do obozu internowanych w Kenii. W porównaniu z prokuratorem reprezentującym Kasztnera był pyskaty i wygadany. Wiedział, że może odwrócić przebieg procesu i z oskarżenia o zniesławienie postrzelonego hotelarza zrobić spektakl polityczny przeciwko rządzącej lewicy. Ówczesne namiętności sięgały zenitu, skoro David Ben Gurion nazywał Menachema Begina, przywódcę syjonistycznej prawicy, Menachemem Hitlerem.
Wyrok ogłosił Binjamin Halewi, prawnik kształcony przed wojną na niemieckich uniwersytetach, który uciekł przed Hitlerem do Palestyny w latach 30. Uznał, że trzy pierwsze zarzuty nie były zniesławieniem. Nie pomogło świadectwo Joela Branda, który doskonale wiedział, jak wyglądały negocjacje z Eichmannem i jego pomagierami. Brand wprawdzie nie bronił Kasztnera, ale wygłosił wielkie oskarżenie przeciwko Agencji Żydowskiej oraz czołowym politykom Izraela o to, że nie zaangażowali się w ratowanie węgierskich Żydów.

Joel Brand (1906-64), działacz żydowskiego Komitetu Pomocy i Ocalenia Fot. zbiory National Photo Collection of Israel
Poza sądem Kasztnera obwiniono również o to, że mimo kontaktów z Niemcami, nie kiwnął palcem, by wydobyć z węgierskiego więzienia żydowskich spadochroniarzy, w tym poetki, młodziutkiej obywatelki Węgier Hannah Szenes, która odmówiła opaski na oczy, gdy stała przed plutonem egzekucyjnym i po dziś dzień jest izraelską bohaterką.
Sędzia Halewi powiedział, że Kasztner zaprzedał duszę diabłu. Jego zdaniem szef Komitetu Pomocy i Ocalenia postawił się w roli Boga, gdyż wybierał, kto jest wart życia, a kto idzie do gazu. Słowem – nikt nigdy nie skazał Kasztnera za kolaborację, zaprzaństwo i kradzież żydowskich pieniędzy, bo i nie tego dotyczył jerozolimski proces. Werdykt formułował zarzuty z kompletnie innego porządku.
Człowiek broniony przez rząd Izraela, mający świadków, że w ratowaniu Żydów starał się jak mało kto, został napiętnowany jako największy łajdak i zdrajca.
Nikt by temu nie sprostał.
Tuż po wyroku prawicowa gazeta „Cherut” zamieściła na okładce zdjęcie Kasztnera i podpisała je „partner Eichmanna”. Komuniści wykazywali, że Kasztner jest dowodem na kolaborację całej syjonistycznej lewicy z hitlerowcami (zapomnieli o pakcie czczonego przez siebie Stalina z Hitlerem). Religijni zarzekali się, że we współpracy z Niemcami pierwsze skrzypce grali świeccy, jakby pośród członków judenratów nie było wierzących. Publicysta Uri Awneri, który po latach zostanie znanym działaczem na rzecz pokoju z Arabami, podziwiał Halewiego za to, że był wierny sobie i prawdzie, „wiedząc, że ściąga na siebie gniew władz”. Upadł rząd, bo odsunęli się od niego koalicjanci Mapai. Rudolf Kasztner został wykreślony z list wyborczych. Ugrupowanie Ben Guriona straciło w wyborach pięć mandatów, choć utrzymało większość i władzę.
Sędzia Halewi
Jeśli w procesie Kasztnera Binjamin Halewi uległ wrzaskom części opinii publicznej, w kolejnym wielkim procesie, który prowadził, pokazał, jak bardzo umie być niezależny i prawy. Sprawa dotyczyła masakry w Kfar Kasem. W 1956 r., po tajnych negocjacjach z Wielką Brytanią i Francją, Izrael wplątał się w zaczepną wojnę z Egiptem o Kanał Sueski. Obawiano się kontrataku z Jordanii, więc władze zarządziły godzinę policyjną dla arabskich mieszkańców kraju. Decyzja nie dotarła do wszystkich, w tym do mieszkańców Kfar Kasem pracujących nocami na przygranicznych polach. Izraelska straż graniczna zabiła 48 osób, w tym kobiety i dzieci wracające z pracy. Władza próbowała ukryć masakrę, ale mimo wojskowej cenzury nie miała szans. Lewicowy minister rolnictwa Ahron Cizling mówił: „Nie zawsze się zgadzałem, gdy określenie »naziści« padało pod adresem Brytyjczyków. Nie chciałbym w stosunku do nich używać tego słowa, mimo iż dopuszczali się nazistowskich postępków. Ale nazistowskich czynów dopuszczają się także Żydzi, i to mnie głęboko przeraża”.
W październiku 1958 r. sędzia Halewi wygłosił mowę końcową: „Znakiem rozpoznawczym wyraźnej sprzeczności z prawem jest to, że musi powiewać jak czarna flaga nad wydanym rozkazem i stanowić ostrzeżenie mówiące »zakazuję«. (…) Sprzeczność z prawem, która rzuca się w oczy i porusza serce, jeśli oczy nie są ślepe, a serce nie jest zatwardziałe ani zepsute – to miara wyraźnej sprzeczności z prawem wystarczająca, by przeważyć nad obowiązkiem posłuszeństwa żołnierza i uczynić go prawnie odpowiedzialnym za swoje czyny”.
Dowódcę jednostki, która dopuściła się ataku, Halewi skazał na 17 lat więzienia (szybko został zwolniony). Uzasadnienie jego wyroku jest w programie szkoleniowym wszystkich jednostek izraelskiej armii, uczą o nim we wszystkich izraelskich szkołach.
W kolejnym wielkim procesie, w którym orzekał Halewi, skazał w 1961 r. na śmierć Adolfa Eichmanna. Potem rzucił sąd i kilkukrotnie zasiadał w Knesecie.

Binjamin Halewi (pierwszy od lewej) podczas procesu Adolfa Eichmanna fot. Israel Government Press Office, Public domain, via Wikimedia Commons
Strzały przed domem
Wyrok Halewiego zmiażdżył Kasztnera. Jego córka była prześladowana przez rówieśników, a żona popadła w depresję. Opowiadał, że czuje się opuszczony i samotny jak w najgłębszych czeluściach piekła.
W marcu 1957 r., tuż po północy, wracał z pracy w redakcji węgierskojęzycznego dziennika „Uj Kelet”. Przed domem natknął się na trzech młodych mężczyzn. Jeden zapytał o nazwisko, a potem trzykrotnie strzelił. Kasztner zmarł od ran. Zabójcami okazali się ideowi spadkobiercy Lechi, skrajnie prawicowej bojówki założonej przez Abrahama Sterna pochodzącego z Suwałk, oskarżanego o faszystowskie poglądy (do zagłady zwolennicy Sterna mieli kontakty z włoskimi faszystami i z nazistami). Jeden z nich pracował dla Szin Bet. Było to pierwsze od ćwierćwiecza polityczne zabójstwo w Izraelu. Zwolennicy teorii spiskowych ogłosili, że bezpieka zabiła Kasztnera, by zabrał do grobu wiedzę na temat kontaktów polityków Mapai z Niemcami. Ogłosił to m.in. Uri Awneri, człowiek rozsądku i przyzwoitości. Ówczesny szef Mosadu i Szin Bet Isser Harel dementował rewelacje w specjalnie w tym celu napisanej książce, nazywając Awneriego chorym umysłowo.
Rudolf Kasztner nie doczekał ogłoszonego w 1958 r. sądowego werdyktu, który oczyścił go z niesprawiedliwych oskarżeń i nazwał sentencję wyroku wielkim błędem. Awanturował się przeciw orzeczeniu sądu najwyższego Izraela adwokat Szmuel Tamir. Twierdził, że ma nowe dowody, udzielał wywiadów, zażądał wznowienia procesu Malchiela Grünwalda, ale ten niebawem zmarł. Na sprawie Kasztnera budował karierę polityczną, posłował, był nawet ministrem sprawiedliwości w prawicowym rządzie. Ale też – jako jeden z nielicznych polityków z nazwiskiem – wspierał otwarcie rasistowskiego rabina Meira Kahane, którego partia została w Izraelu zdelegalizowana za szerzenie nienawiści i terroryzm.

Malchiel Gruenwald (pośrodku z podniesioną ręką) w Sądzie Najwyższym Izraela, 23 czerwca 1955 r. fot. Dawid Rubinger / domena publiczna / wikimedia commons
Za to wybitny pisarz, urodzony we Włocławku Aharon Megged, stwierdził po rehabilitacji: „Kasztner – żydowska tragedia. Głupotą było podawanie tej sprawy do sądu. Angażowanie prawa jest w tym wypadku jak angażowanie plotki do miłosnej tragedii. Co plotka może wiedzieć: szczegóły utarczek, kłótni, rzucanych na siebie inwektyw? Przez dziurkę od klucza dostrzega łzy? Czy może wiedzieć cokolwiek o tym, co czuło do siebie dwoje ludzi, walczących o życie na wąskiej kładce między nadzieją a rozpaczą”.
Binjamin Halewi powiedział po latach, że jego słowa, jakoby Kasztner zaprzedał duszę diabłu, były emocjonalnym ozdobnikiem, na dodatek źle interpretowanym. Żałował za prędki, niesprawiedliwy język i stwierdził, że gdyby jeszcze raz miał pisać uzasadnienie wyroku, nigdy by nie użył takich słów.
Korzystałem z książki Toma Segeva „Siódmy milion. Izrael – piętno Zagłady” (PWN).
Paweł Smoleński
Reporter, publicysta, od 1989 roku dziennikarz “Gazety Wyborczej”.
Rudolf Kasztner zdecydował, który Żyd jest wart życia, a który pójdzie do gazu?
Kategorie: Uncategorized