Uncategorized

Lekarz skazanych na śmierć cz. 2

Znalezione u Puszczyka

u puszczyka


„Możesz zabrać człowieka z Aleksandrowa, ale nie dasz rady wyrwać Aleksandrowa z człqwieka” Tak zwykł mawiać Dawid Jakubowski, kiedy przychodziło mu przed rodziną w Ameryce snuć opowieści o mieście w Polsce, w którym przyszedł na świat i gdzie spędził lata dzieciństwa i młodości. Skąd zapamiętał specyficzny klimat prowincjonalnego sztetl i Gimnazjum Towarzystwa Salezjańskiego, którego świadectwo stało się przepustką do wielkiego świata.
Jako lekarza z dyplomem Uniwersytetu Jagiellońskiego II wojna światowa porwała Dawida Jakubowskiego w swój wir w mundurze kapitana Wojska Polskiego. Walka zakończyła się totalną klęską i niewolą, najpierw w obozie jenieckim w Łodzi, potem w Ostrzeszowie pod Poznaniem. Stamtąd z racji wykonywanego zawodu został zwolniony, a los zawiódł go w samo centrum ziemskiego piekła, jakim było warszawskie getto.W potrzasku

Już w 1939 roku utworzono Judenrat. Była to sztuczna instytucja ustanowiona na żądanie okupanta, która miała organizować życie społeczności żydowskiej zamiast tradycyjnego kahału. Szefem Judenratu został Adam Czerniakow, sekretarzem Nachum Remba. Judenrat otrzymywał zarządzenia od Niemców i musiał je ściśle wykonywać.
W getcie była nawet żydowska policja. Ich dowódcą był człowiek nazwiskiem Szeryński. Drugim po nim był Lejkin, który miał zwyczaj spacerować po ulicach z pałką i okładać nią kogo popadnie. Obaj wątpliwej reputacji, których lepiej byłoby nie spotkać . Szeryński to były oficer Wojska Polskiego, Żyd z pochodzenia, bo jakże mogło być inaczej. Obok niego zawsze kręciły się dwa typy spod ciemnej gwiazdy Schmerling i Firstenberg.
Pogłoski o utworzeniu getta zaczęły krążyć już w 1940 roku. Niemcy przygotowali nawet w tym celu stosowną akcję propagandową przygotowującą społeczeństwo do tego przedsięwzięcia. I tak przedstawiano ludność żydowską jako czynnik aspołeczny, zasobnik robactwa i chorób. I to miało się stać podstawą do odseparowania ich od aryjczyków choćby ze względów higienicznych. Na słupach ogłoszeniowych pojawiły się plakaty z napisami: Żydzi wszy. W okoliczności wszechpanującego terroru i złych warunków bytowych ludności nieżydowskiej, informacje te znajdowały jednak wiernych odbiorców. Za tą akcją poszło konkretne działanie jakim było utworzenie w dniu drugiego października 1940 getta w Warszawie.
Od początku października do 1 listopada przesiedlono z aryjskiej strony do getta sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi, na miejsce osiemdziesięciu tysięcy Polaków. Ci ostatni wyszli z getta z całym swoim dobytkiem, natomiast Żydzi zabrali z sobą tylko to, co potrafili udźwignąć na plecach lub w małych wózkach.
Przesiedlenie chociaż ściśle po niemiecku zaplanowane, było pełne przemocy i chaosu. Sceny z tego epizodu na długo pozostały w pamięci Dawida. Krzyk żołnierzy, płacz popychanych i bitych, przygarbionych ze strachu ludzi mieszał się w jeden jazgot nie do zniesienia. Co chwila ktoś zbierał upadły na ziemię dobytek, a tuż nad min ponaglająca kopniakiem lub razem kolby karabinu postać żołnierza.
Był styczeń 1941 roku. Jak każdego ranka Dawid udał się do pracy w szpitalu na Czystem. Kiedy jednak dotarł do bramy, którą zwykł zawsze przechodzić na aryjską stronę okazało się, że przejścia już nie ma. Obok stali esesmani
i granatowa policja. Niewiele myśląc, zatrzymał rykszę i kazał się zawieźć do drugiego przejścia, ale i ono było zamknięte. Poczuł się wtedy jak w pułapce, podobnie zresztą jak inni tu zamknięci Żydzi. Tego dnia wielu ludzi
w getcie wyległo na ulice, szukając u innych odpowiedzi na pytanie, co się stało. Zrobiło się cicho, wszyscy zdali sobie sprawę, że zostali złapani w pułapkę. Teraz, Niemcy mogli z nimi zrobić, co tylko chcieli.

Życie w getcie

Każdy mieszkaniec getta został ściśle określony liczbowo, co do norm, jakie mają zapewnić mu minimum przetrwania i użyteczności jako siła robocza. Do przeżycia jednemu człowiekowi musiały wystarczyć 43 uncje chleba na tydzień, 3 uncje marmolady i 3 uncje masła na miesiąc. To stanowczo za mało by żyć, ale nikt nie chciał umierać. Trzeba więc było sobie jakoś radzić.
Uruchomiono przemyt ze strony aryjskiej, który okupanci z zapałem zwalczali. W całym procederze brali udział czasami sami Niemcy, bo przynosił niezłe zyski. Nawet słynna „Trzynastka” o nazwie pochodzącej od adresu siedziby na ulicy Leszno 13, która stanowiła instytucję do walki z przemytem, brała w tym udział. Kierował nią Abraham Gancwajch, policjant żydowski i jednocześnie kolaborant. Żydzi mieli jeszcze trochę pieniędzy i gotowi byli zapłacić fortunę za dodatkowy kawałek chleba.
A już wtedy zaczęło się w getcie masowe wymieranie z głodu i chorób. Każdego dnia już od szóstej rano, kiedy Dawid wychodził do pracy, ulice okupowały żebrzące dzieci, skamlące o chleb słowami: jestem taki głodny, daj mi kawałek chleba. Trzeba było zamykać oczy i nie słyszeć, i przemknąć szybko, czasami zawyć w duszy z niemocy, bo jak spełnić ich prośbę, kiedy samemu miało się tego chleba mniej niż wystarczało na przeżycie. A one ciągle wyciągały błagalnie rączki i krzyczały o swoim głodzie, o litości. To było nie do zniesienia, a głos tych dzieci słychać do dziś.
Na ulicach trupy zmarłych, większość to właśnie dzieci. Śmierć przybrała znamiona powszechności, była codziennością, jak praca, jedzenie. Brakowało środków na godny pochówek. Porzucano zmarłych na ulicy. Stamtąd zabierało je towarzystwo pogrzebowe Hewra Kadisza, często bezimienne, nagie lub w skąpych łachmanach i na wózkach po kilkanaście wywoziło na cmentarz na Czystem.
Pewnego dnia Dawid zdecydował się tam iść. Na cmentarzu stosy ciał ułożonych jeden na drugim w masowych grobach, w jakimś piekielnym porządku, dla oszczędności miejsca i pracy.

Umschlagplatz

I na ten czas przyszła kolejna plaga. Rozpoczęło się wysiedlanie getta. W lipcu 1942 r. Adam Czerniakow przewodniczący Judenratu nie zgodził się na podpisanie zgody na wysiedlanie. Był już wtedy świadomy faktu, że wysiedlanie nie znaczy nic innego, jak wywóz do obozów zagłady. Wobec niemożności przeciwstawienia się Niemcom popełnił samobójstwo zażywając cyjanek. Na biurku w jego gabinecie znaleziono list pożegnalny, w którym pisze do żony: „Żądają ode mnie bym własnymi rękami zabijał dzieci mego narodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak umrzeć” Nad wszystkim górował do końca wizerunek marszałka Piłsudskiego.
Każdego dnia od lipca 1942 roku kolumna sześciu tysięcy Żydów maszerowała spokojnie jak baranki na rzeź na Umschlagplatz. A stamtąd transportem kolejowym wywożono ich w nieznane.
Pewnego dnia zebrano wszystkich lekarzy, aby stanęli przed naczelnym lekarzem getta nazwiskiem Genz. Towarzyszył mu wtedy doktor o swojsko brzmiącym nazwisku Milejkowski. Genz po przedstawieniu całokształtu sytuacji w getcie zapytał, czy wśród zgromadzonych znajdą się chętni do pracy na Umschlagplatz sprawując opiekę medyczną nad wysiedlanymi. Nikt jednak nie odpowiedział na tę propozycję. Nastała niezręczna cisza, wtedy Jakubowski podniósł rękę. Wokół, wśród towarzyszy usłyszał odgłos ulgi. Jemu było wszystko jedno, był sam, bo dotarła do niego już wiadomość, że najbliższa rodzina zginęła w kutnowskim getcie. Wrażenia z ostatnich miesięcy przekraczały zakres tolerancji normalnego człowieka, więc przyjęcie oferty było jakąś możliwością odmiany sytuacji .
Dano mu dwa dokumenty zaświadczające o jego funkcji. Jeden po niemiecku, drugi po polsku. A na miejsce pracy wyznaczono dwa małe pomieszczenia w budynku, w którym swego czasu mieścił się szpital zakaźny przy obecnym Umschlagplatz. Do pomocy przeznaczono mu 10 pielęgniarek. Nikt nie płacił za tę pracę, nikt nie śmiał nawet o to zapytać.
Rozpoczął się trzy tygodnie trwający wysiłek nad ratowaniem życia tym, którzy zostali skazani na śmierć. Niemcy byli bardzo skrupulatni, nikt nie mógł wymknąć się z ich machiny śmierci. Czasami ich starania charakteryzowała chorobliwa przesada. Pewnego dnia w gabinecie pojawił się esesman i zapytał, kto jest odpowiedzialny za budynek i zażądał kluczy do wszystkich pomieszczeń, podejrzewając, że mogą tu ukrywać się Żydzi przeznaczeni do wywózki. Dawid miał klucze tylko do dwóch pokoi. Informacja o tym zaskutkowała furią u Niemca. Przystawił lufę automatu do piersi Dawida domagając się natychmiastowego otwarcia pozostałych pomieszczeń. Wydawało się, że to już koniec. Tymczasem jedna z pielęgniarek wymknęła się i pobiegła czym prędzej do komendanta żydowskiej policji.
Po kilku minutach pojawił się Szaliński w towarzystwie porucznika SS. Zapytali, co tu się dzieje. Dawid zdał relację
z wydarzeń i wytłumaczył, że nie posiada kluczy do wszystkich pomieszczeń. Niemcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a porucznik z sarkastycznym politowaniem powiedział: „pozwól temu Żydzinie żyć”
I to był kolejny cud w życiu w życiu Dawida.
Pewnego dnia do ambulatorium przyszedł niemiecki żołnierz i przyprowadził ze sobą kilkuletnie dziecko. Rozkazano udzielić mu pomocy. Położono je na kozetce, podano coś do picia i przystąpiono do rutynowych działań. Nagle wpadł z impetem oficer SS i już u drzwi gromkim głosem zapytał: co to dziecko tu robi
i kazał je natychmiast wyprowadzić i umieścić w pociągu. Nie było czasu na zwlekanie. Pielęgniarka zabrała jei zaprowadziła do wagonu. Dawid wyszedł zobaczyć jak to się wszystko dalej potoczy. A tam płacz, krzyk, przepychanie, coś, co trudno sobie wyobrazić. Dante tak strasznie nie opisywał swojego piekła. Dziecko odebrała prawdopodobnie matka stojąca w niezatrzaśniętych jeszcze drzwiach wagonu. A w wagonie bydlęcym stłoczonych do granic wytrzymałości było po dwustu ludzi, gdzie miejsca było dla pięćdziesięciu.
Dzień ten był bogaty w wydarzenia, które trudno pomieścić w świadomości zdrowego człowieka. Nagle z lewej strony placu pojawiła się grupka czarno ubranych chłopców. Długie kitle, spodnie i białe skarpetki mówiły, że są to uczniowie jesziwy. Biegli. Eskortowali ich esesmani. Około stu metrów od punktu sanitarnego kazano im stanąć twarzą do ściany. Przeciągła seria z pistoletu maszynowego zakończyła ich życie. Padali z wolna, dostojnie. I ani krzty oporu. Dowodzący dobił leżących strzałami z pistoletu. Wydarzenie to doprowadziło Dawida prawie do załamania nerwowego. Pobiegł do Genza, naczelnego lekarza getta. Ten stwierdził tylko, rozkładając ręce w geście niemocy, że nie może nic zrobić.Powrót do piekła

Po tych trzech tygodniach na Umschlagplatz, Dawid powrócił do pracy w szpitalu. Pracował tylko w nocy. Odbierał porody, a było ich czasami kilkanaście. Zdarzały się wypadki, że trzeba było doprowadzać do porodu metodą chirurgiczną. Nie było rękawiczek, nie było mydła, tylko jakiś kamień do szorowania rąk. Ręce obmywano tylko z krwi, a pielęgniarka polewała je jodyną. Praca kończyła się o piątej rano. Można było odpocząć do ósmej.
Na sali dla noworodków było dziesięć do dwanaściorga dzieci, ale żadnej matki. Zostawiały je po porodzie i uciekały. Los dzieci był przesądzony. Niemcy zabierali je na Umschlagplatz i gdzieś były dobijane lub umierały w transporcie. W szpitalu i tak nie miałby się kto nimi zająć. Nie było żywności, nie było mleka. Nie można było pozwolić sobie nawet na jakikolwiek akt rozpaczy, bo i tak nie odniósłby żadnego skutku. Trzeba było znosić śmierć bliźnich i czekać na swoją kolej, jeśli nie miało się odwagi, aby zrobić to własnoręcznie.

Życie chleba warte

Wysiedlanie wciąż trwało, ale coraz trudniej było zgromadzić sześć tysięcy ludzi do wywózki. Niemcy posłużyli się perfidnym sposobem. Przychodzącym na własną rękę obiecywali chleb, masło i nawet marmoladę. Przy głodzie panującym w getcie byli tacy, którzy przychodzili. Perspektywa zjedzenia kromki chleba zagłuszała rozsądek. Przychodzili skuszeni, a pociągi wiozły ich w nieznane.
Polacy pracujący na kolei opowiadali, że wagony z transportami Żydów wyjeżdżające z Warszawy jednego dnia po południu wracały puste już następnego, więc trasa ich nie mogła być daleka.
Było to siódmego września 1942. Wydawało się, że będzie to ostatni dzień wysiedleń. Przewidziano do wywózki dziesięć tysięcy osób. W getcie miało zostać tylko trzy tysiące pracowników Judenratu
z rodzinami, takoż policjanci i pracownicy Tabins – Bauer; zakładu produkującego części do sprzętu wojskowego. Było to około trzydziestu tysięcy ludzi, wybrańców losu. Wszyscy zostali wyposażeni w numer i dokument świadczący o przynależności do tej grupy. Dawid takich nie otrzymał.
Tego dnia był na drugim piętrze budynku Judenratu. Przez okna widział ortodoksyjnych Żydów modlących się na dziedzińcu. Zastanawiał się skąd w tych ludziach jeszcze tyle wiary, kiedy z biura wyszła żona Remby, z którą wcześniej pracował w szpitalu. Zapytała, czy ma już przydzielony numer. Odpowiedź negatywna wywołała na jej twarzy wyraz zakłopotania. Po chwili powiedziała: nie ruszaj się stąd i weszła do biura. Z tych samych drzwi wybiegł przerażony Nachum Remba i również kazał czekać. Następna chwila oczekiwania i już miał swój numer i papier na przetrwanie. Przy okazji opowiedziano mu, jak udało się zdobyć ten numer i dokumenty. Nie dostał ich kto inny. Los tej osoby był przesądzony, Dawid otrzymał kolejną szansę od losu. Zmroziła go ta wiadomość, ale wola życia zagłuszyła wyrzuty sumienia. Dołączył do grupy trzech tysięcy pracowników Judenratu. To był trzeci cud w jego życiu.

Miasto umarłych

Po tej dacie getto stało się znacznie luźniejsze. Łatwiej było o lokum, bo w końcu sto tysięcy ludzi zmarło z głodu i chorób, a trzysta siedemdziesiąt tysięcy wywieziono w nieznanym kierunku, a wszelki słuch po nich zaginął. W tych okolicznościach nietrudno było Dawidowi znaleźć pięciopokojowe, piękne mieszkanie na Muranowskiej. Obok zamieszkał dobry kolega, więc miał nawet towarzystwo.
A na dole, na ulicy wszystko jak dawniej. Niemcy jeszcze bardziej rozzuchwaleni powodzeniem akcji wysiedleńczej pozwalali sobie na okrutne wybryki wobec ludności żydowskiej. Strzelanie przez esesmanów do przechodniów z jadącego samochodu było dodatkową formą rozrywki. Ale czy można uwierzyć, że coś takiego działo się w środku Europy w dwudziestym wieku?
W październiku 1942 roku Jakubowski spotykał młodego, rosłego mężczyznę, który podawał jakoby przebywał w miejscowości Treblinka, gdzie zwożono Żydów. Na pytanie, co to jest Treblinka, otrzymał odpowiedź. Pociągi, które wyjeżdżały z Warszawy z Żydami trafiały na stację Treblinka. Przybywających witała orkiestra symfoniczna. Oficer SS o anielskiej ponoć twarzy witał słowami: skończyło się dla was plugawe życie, będziecie pracować, wasze dzieci pójdą do szkół, dostaniecie mieszkanie, tylko najpierw musicie zostawić swoje ubrania i dobytek, i iść do łaźni. Weszli nadzy do łaźni, a po drugiej stronie po kilkunastu minutach sonderkomando wyciągało ich zwłoki
i transportowało do krematorium. Dobytek i ubrania transportowano z powrotem do Warszawy. Ten młody człowiek pracował właśnie przy załadunku i rozładowywaniu dobytku pozostawionego przez Żydów.

Walka o godną śmierć

Kiedy w getcie zostały już tylko niedobitki społeczności żydowskiej do świadomości mieszkańców doszło, co właściwie się stało. Zastanawiano się dlaczego nie stawiano oporu wobec akcji eksterminacyjnej. Teraz dopiero chciano chwycić za broń, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że nie będzie to walka o życie, tylko o godną śmierć.
Z gołymi dłońmi na uzbrojonych po zęby Niemców nie miało sensu się rzucać. Zaczęto skupować broń, ale zakup
w tym czasie graniczył z cudem. Pieniądze i złoto nie były jeszcze problemem. Żydzi gotowi byli wydać krocie za pistolet, wszystko za karabin. Broń kupowano od Polaków. Rewolwer można było nabyć za trzy do pięciu tysięcy dolarów, jeden nabój kosztował dziesięć dolarów. Polski Rząd w Londynie wspomógł ich pięćdziesięcioma pistoletami z amunicją, granatami i czterema kilogramami materiałów wybuchowych. Zakupiono cztery tysiące litrów benzyny, aby mieć czym podpalać niemieckie czołgi. Gotowano młodych do walki. Ćwiczyli z kijami, bo nie było broni. W każdym domu powstało coś na kształt schronu. W bunkrze Dawida mieściło się około osiemdziesiąt osób.
Pierwszej akcji bojowej dokonano około dwudziestego stycznia 1943 roku. Dla Niemców było kompletnym zaskoczeniem, że Żydzi podjęli walkę. Efekt tego oporu to przerwanie akcji deportacyjnej.
Ale Żydzi, jak to Żydzi, zawsze ze sobą poróżnieni. Mówią, że tam gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania, ale tam gdzie dwóch Żydów było w sporze, to tak jakby cały świat się spierał. Mimo wspólnego wroga wśród Żydów wciąż panował podział na syjonistów prawicę i lewicę, rewizjonistów, a ile by jeszcze wymieniać, to lepiej nie zaczynać. Każda opcja utworzyła własną grupę bojową. Najliczniejszą była Żydowska Organizacja Bojowa. Było ich razem może z tysiąc pięćset.
Mieli nawet swój wywiad po aryjskiej stronie. Donoszono, że Niemcy spodziewają się jakiś ruchów w getcie i byli dobrze do tego przygotowani.

Chwila tryumfu

Rankiem dziewiętnastego kwietnia 1943 roku Dawid obserwował niemiecki oddział maszerujący ulicą Muranowską. Maszerowali ze śpiewem, jak zawsze butni i pewni siebie. Ale na Muranowskiej budynki przyozdobiono już polskimi i żydowskimi flagami. Żydzi mieli rozkaz, każda kula musi zabić, ani jedna nie może chybić celu.
Kiedy niemiecki oddział zatrzymał się na widok flag, rozpętało się piekło. Ze wszystkich zakamarków, ciemnych otworów okien i drzwi posypał się na nich grad kul. W takich warunkach Niemcy nie potrafili zorganizować obrony. Padali zabici, ranni, inni uciekali, porzucając broń. To było pierwsze z zwycięstwo i jaka wielka satysfakcja z pomsty na oprawcach. Zebrano całą broń, z martwych żołnierzy zdarto mundury.
Na Zamenhofa wjechały dwa czołgi, a oni czekali już z koktajlami mołotowa. Oba spłonęły. To się jeszcze Niemcom nie zdarzyło. Wycofali się z getta, ale rozpoczęli ostrzał artyleryjski. A potem powoli zaczęli odzyskiwać utraconą na chwilę kontrolę getta. Bojownicy żydowscy nie mogli liczyć na traktowanie zgodnie z konwencjami międzynarodowymi. Dla Niemców byli zwykłymi bandytami. W obliczu przegranej niektórzy popełniali samobójstwo. Tak zginął w swoim bunkrze dowódca powstania Mordechaj Anielewicz, wraz ze swą narzeczoną i towarzyszami. Wszyscy mieli świadomość, że powstanie nie mogło się inaczej skończyć, jak klęską, ale choćby klęską, oby tylko z bronią w ręku. Oficjalnie walki trwały do 16 maja, ale odosobnione akty oporu miały miejsce jeszcze w czerwcu.

Koniec nadziei i podróż w nieznane

Rozpoczęła się pacyfikacja getta. Spalono dom po domu, wielu ludzi zginęło w płomieniach, popełniło samobójstwo. Teren getta stał się powoli wielkim gruzowiskiem. Spłonął i dom na Muranowskiej, ale i tym razem Dawid uszedł z życiem.
Przyszedł dwudziesty dziewiąty kwietnia. Na ulicy pod każdym domem stała grupka ludzi. Naprzeciw, co trzy metry żołnierze z wycelowaną bronią. Obok Dawida w jednym rzędzie stał Żyd, który został rozpoznany jako uczestnik walk. Powiadomiony oficer natychmiast wydał rozkaz rozstrzelania, co też wykonano przy ścianie najbliższego budynku, strzelając skazańcowi w tył głowy.
Wszystkich zabrano na Umschlagplatz. Wartę przy jeńcach pełnili tym razem Ukraińcy. Nie ustawał krzyk żołnierzy i płacz, i jęk więźniów. Co chwila słychać było strzały. W takiej atmosferze trwało kilkugodzinne oczekiwanie na załadunek do pociągu. Do bydlęcych wagonów wpychano po dwieście osób. Nie było sposobu, aby się obrócić. Potrzeby fizjologiczne załatwiano w miejscu, gdzie się stało. Po kilkugodzinnym postoju pociąg ruszył wieczorem.
Podróż trwała całą noc. W tym czasie zmarło wiele osób. Pociąg zatrzymywał się na trasie kilka razy. Wtedy podchodzili Polacy. Czasami podali trochę wody, czasami za tę wodę trzeba było zapłacić.
Rano około piątej nad ranem pociąg zatrzymał się na nieznanej stacji. Otwarto drzwi. Podano więźniom wodę. Nikt nie doświadczył jeszcze w życiu, że woda może tak wspaniale smakować. Z dwustu osób stłoczonych w wagonie nie przeżyła nawet połowa.
Na stacji pracowało kilku Polaków. Zapytani o miejsce, gdzie zatrzymał się transport powiedzieli, że to Lublin.
I dalej wszyscy będą transportowani do Majdanka. I ci wszyscy wiedzieli już, co znaczy to słowo.

 

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.