Ludwik Lewin
Ludwik Lewin Było to bardzo dawno temu, o wiele dawniej niż w zeszły czwartek. Ale przecież w czwartek. „W niedzielę pojedziemy na majówkę” – powiedziała mama. „Co to majówka?” – spytałem. „Majówka to śniadanie na trawie” – odpowiedział mój ojciec, a ja dopiero wiele lat później zrozumiałem, że w ten sposób, nawiązując do zachodniego malarstwa i literatury, dyskretnie umieszczał nas w kontekście europejskim. Na razie z niecierpliwością czekałem na koniec tygodnia. Przyszedł. Okazało się, że tata, który w niedziele musiał sypiać przynajmniej do południa, zostaje w domu.Mama do siatki – była to prawdziwa sznurkowa siatka, a nie, nieznana w owym czasie, plastykowa reklamówka – zapakowała ugotowane w sobotę wieczorem jajka na twardo i kanapki z żółtym serem. W tej epoce znałem dwa sery: biały i żółty, ten ostatni niektórzy nazywali szwajcarskim. Na przystanku czekała na nas koleżanka mamy, Pola i jej nowy przyjaciel, pan Mundek. Pojechaliśmy aż do pętli na Bielanach.Naszą wałówkę mama owinęła w domu w stary, trochę zniszczony obrus, a teraz rozłożyła go na murawie. Na ten obrus Pola postawiła kiełbasę i puszkę byczek w sosie pomidorowym. Oraz kajzerki. Pan Mundek wyjął z kieszeni scyzoryk, którym bardzo sprawnie otworzył konserwę. A zaraz potem wyciągnął z teczki trzy kieliszki i ćwiartkę wódki z czerwoną kartką.„Kiełbasa i wódka, co za sarmacki piknik” – zażartowała moja mama, odsuwając od siebie kieliszek. „Robotniczo-chłopski” – zaprzeczył pan Mundek, który był w owym czasie partyjny. Jacyś młodzi panowie proponowali mamie, że się przysiądą, ale pan Mundek groźnie spoglądał spod zrośniętych brwi i odchodzili. Stuknął się z Polą, oni zagryźli i zaczęliśmy jeść. Pan Mundek opowiadał nam, że jeśli tylko będzie okazja, to natychmiast wyjedzie do Australii albo do Brazylii. Nie był to, przyznam, posiłek wyszukany ani obfity. Może to jednak opowieści pana Mundka, a może opadający na żółtka polen przyprawił go egzotyką i spowodował, że jedzenie wydało mi się wspaniałe. Po opróżnieniu flaszki pan Mundek zaproponował spacer po lasku. Mama nie chciała iść, ja tak, ale mi nie pozwoliła. Postanowiłem, że ja też wyjadę, ale nie do Australii ani Brazylii, tylko do Argentyny. I opowiedziałem mamie, jak na majówki jeździć będę na pampę, polował na jaguary i jadał befsztyki z krów dziko tam się pasących. Po pewnym czasie wrócili Pola i Mundek. Ona strzepywała źdźbła trawy z sukienki, a on patrzył na Połę tak jakby myślał o polowaniu na jaguara i uśmiechał się sennie. Nigdy nie wyjechałem do Argentyny, ale szybko dotarłem do Anglii. Na stronach Klubu Pickwicka. Piknik pana Pickwicka nieporównanie był bogatszy od naszej bielańskiej majówki. Jedzono tam raki, faszerowane ozory, pieczoną cielęcinę i kapłona. I popijano winem. Przysmaki te jednak przyjechały powozem, a nie tramwajem. Nie wiem dlaczego, ale gdy Dickens pisze o tym jak panowie proponowali paniom, by siadły im na kolanach, pomyślałem o Poli i Mundku. Tak samo, jak później, gdy w albumach oglądałem reprodukcje śniadań na trawie. U Moneta zestaw potraw jest nieco uboższy, ale w tym samym stylu, co u Dickensa. Wino, drób, pasztet i jeszcze owoce, których nie ma w lunchu Pickwicka, a które występują obficie w Śniadaniu nad Rzeką, Renoira. Le Déjeuner des canotiers. Auguste Renoir, 1880-1881 Winogrona, figi, brzoskwinie. Owoce nadzwyczaj apetyczne i jakże niecodzienne dla chłopca z Peerelu. Swojskie było przecież spojrzenie panów na panie, z których każdy miał coś z pana Mundka, ale co to było, do końca nie rozumiałem. Dopiero na wycieczce do Paryża, kiedy ujrzałem oryginał Śniadania na Trawie Edouarda Maneta, uświadomiłem sobie, na czym polega moja nostalgia za majówką. Na wielkim płótnie malarz pokazał obowiązkowe francuskie owoce. Na pierwszym planie wyraźnie rozpoznałem kajzerkę, taką samą, jak na Bielanach. A nieco dalej siedzi zupełnie rozebrana pani, patrzy przed siebie i jakby mówiła – to ja jestem majówki największym przysmakiem.
Kategorie: Uncategorized