Nadeslal Moshe Ohrinovitch
****************************
Oba stołeczne powstania czasu drugiej wojny światowej – w getcie oraz warszawskie – przeważnie traktowane są zupełnie oddzielnie. Tymczasem wielu bojowników z getta walczyło także w 1944 roku. Zdaniem niektórych – w niesłusznych szeregach. Legendarny przywódca żydowskiego zrywu zbrojnego, we wspomnieniach „Marek Edelman. Życie. Po prostu”, ujawnia nieznane, wstrząsające kulisy tamtych dni
KONIEC POWSTANIA W GETCIE – 1943. Początek maja
Z końcem kwietnia Żydowska Organizacja Bojowa zmienia taktykę walk w warszawskim Getcie – teraz stara się raczej chronić większe bunkry z cywilami. Bojowcy wraz z ludnością schodzą do schronów, starając się ich nadal bronić z ukrycia. Teraz w dzień getto jest wymarłe, wręcz spokojne, a potyczki odbywają się głównie w nocy, gdy natykają się na siebie patrole bojowców i Niemców.
– Najmłodszy żobowiec? Lusiek, trzynaście czy czternaście lat. Najstarsi? Mieli po dziewiętnaście, dwadzieścia jeden lat. Mniej więcej. To wszystko byli bardzo młodzi chłopcy… Starsi mieli rodziny… Młodszemu zawsze łatwiej. Nie pytajcie mnie o rzeczy oczywiste. Dlaczego do wojska się bierze w dwudziestym pierwszym roku życia, a nie w czterdziestym pierwszym, a pierwsze, sztandarowe, pułki składają się z młodych? Dlaczego? Bo gdy jesteś młody, to nigdy nie masz w głowie, że kula trafi właśnie ciebie. Starzy idą na wojnę z musu – z musu, bo już im ta śmierć zagląda w oczy, bo już widzieli, jak ciocia umarła. Młodzi nawet nie widzieli śmierci cioci, śmierć jest dla nich abstrakcją, więc jak mają w nią wierzyć? A dzieci? Dziecko w ogóle nie ma rozumu. Kiedy w powstaniu warszawskim byłem na Żoliborzu, przy naszym oddziale był taki chłopiec, Wróbel. Nasz łącznik. To był żołnierz! Miał dziesięć lat i mundur: furażerkę, orzełka, opaskę… No, wielki żołnierz był z niego.
I niczego się nie bał.
– Pan się bał?
– Jak się boisz, to nic nie zrobisz. A jak robisz, to się nie boisz. Rozkładacie na czynniki pierwsze decyzję, która trwa moment, sekundę. Nie wiem, no nie wiem, czy się wcześniej boję czy nie. Jak to można wiedzieć? Oczywiście, że nie chcesz dostać kulki i czekasz, by ten Niemiec odwrócił uwagę i żeby wtedy wyskoczyć, ale to ze strachem nie ma nic wspólnego, bo strach, jak ja rozumiem, strach paraliżuje.
29 kwietnia kanałami wychodzi na polską stronę pierwsza, około czterdziestoosobowa, grupa bojowców. Kieruje nią dowódca w szopach Többensa Eliezer Geller. Jednak największy dramat polega na tym, że wychodzący bojowcy właściwie nie mają się gdzie podziać. Hannie Krall Edelman opowie, że jednego ze swych żołnierzy cały czas zwodził, że adres po aryjskiej stronie da mu później. „Nie czas. Jeszcze za wcześnie. (…) Miałem mu powiedzieć, że nie ma takiego miejsca? Więc powiedziałem: “Jeszcze za wcześnie…”
Tak samo wygląda sytuacja grupy Gellera. Gdy kończy się po kilku dniach amunicja, wszystkie grupy zbierają się w piwnicy na Leszno nr 56, gdzie zapada decyzja o wyjściu kanałami na drugą stronę muru.
Dowódcy w gruncie rzeczy muszą udawać, że wszystko jest pod kontrolą: po drugiej stronie czekają łącznicy, samochody i partyzantka leśna. Niestety – wyjść mogą tylko zdrowi. Ranni zostają, ukrywają się w tzw. Szpitalu, ostatniej kryjówce trzymanej w niepodpalonym jeszcze domu. Wejście do niej prowadzi przez kaflowy piec, przez który trzeba się przeczołgać. Dowódca Geller nie mówi jednak rannym, że pozostali wychodzą z getta – mało tego, ze ściśniętym gardłem oszukuje ich, tłumacząc, że wróci po nich za kilka dni.
Jeden z bojowców, Aron Karmi, wspomina Agnieszce i Alicji Maciejowskim:
„Wszyscy stoimy już przed piecem i Eliezer mówi do Guty Kawenoki: – Ty zostajesz z rannymi, nie można zostawić ich bez opieki. A Guta walczyła z nami cały czas, nie była ranna. Zaczyna płakać i mówi: – To dlatego, że jestem kobietą, ty myślisz, że nie będę mogła walczyć w partyzantce? Ale to był rozkaz, rozkaz musi wykonać. Coraz bardziej płacze i pyta: – Eliezer, czemu ty mi to robisz? A wtedy podchodzi Lea Korn, druga dziewczyna z naszej grupy, miesiąc temu straciła męża, i mówi: – Eliezer, ja zostaję. I nie czekając na odpowiedź, wsuwa się do tego kaflowego pieca. Staliśmy tak może jeszcze chwilę, dwie, bo każdy czuł, co się tutaj wydarzyło. Ona wiedziała, gdzie my idziemy, i wiedziała, co się stanie z tym domem”.
Relacje co do przejścia grupy są sprzeczne. Stefan Grajek twierdzi, że to on wyprowadza bojowców, ale inne dostępne relacje mówią, że kanałami przeprowadza żobowców Reginka Fuden „Lilit”. Sam Grajek miał przygotować po aryjskiej stronie bezpieczny przerzut, a załatwił tyle, że znajomy dozorca domu przy ulicy Ogrodowej 29, gdzie wyszli, godzi się wpuścić całą grupę na strych.
Dwoje bojowców – w tym „Lilit” – decyduje się jednak wrócić do getta, by wyprowadzić pozostałych. To się nie udaje – już w trakcie przechodzenia przez getto niemal wszyscy zostają zabici.
Po ponad dwóch dobach dociera wreszcie ciężarówka z Tadkiem Szejngutem, łącznikiem ŻOB z drugiej strony muru, i porucznikiem Tadeuszem Gaikiem „Krzaczkiem” z Gwardii Ludowej. Wywożą ludzi do zagajnika w Łomiankach. Tam dostają karabiny, których nie udało się dostarczyć do getta.
Caly ten ciekawy artykul znajdziesz jak
Kategorie: Uncategorized