Napisala i przyslala
Eliza Segiet
W związku z 73. rocznicą wybuchu powstania w getcie warszawskim Nowe Myśli przedstawiają wzruszający tekst Elizy Segiet, który daje świadectwo wyjątkowego odczuwania ludzkiej krzywdy i szczególnej wrażliwości na los innych. Poniżej znajdziecie Państwo wiersze autorki traktujące o wojnie.
Oficerki…
Nie było takiego spotkania z Pawłem Roszkowskim, żeby nie wracał do tamtego czasu, czasu dramatu człowieka uwikłanego w wojnę. Zawsze nasze rozmowy nawiązywały do historii, którą znam z opowiadań, a on był jej świadkiem. Tak było i tym razem, kiedy w pożydowskiej, krakowskiej kamienicy, która zawsze (nie wiem dlaczego) u Pawła rodziła wspomnienia, ze łzami w oczach rozpoczął swą opowieść.
– Był zwykły majowy dzień 2001 roku, gdy listonosz dostarczył ważną dla mnie przesyłkę. Musiało upłynąć prawie sześć dekad od wojny, żebym mógł zapoznać się z listem, który zawierał długo wyczekiwane informacje. Od lat poszukiwałem tych, których z moją mamą ukrywaliśmy w tym okrutnym czasie. Wciąż słyszałem jedno: Nie możemy znaleźć śladu. Pisałem do profesora Strzembosza, do ambasady Izraela, do Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów. Pisałem wszędzie, gdzie wydawało mi się, że można znaleźć jakikolwiek ślad.
Nie miałem pewności, czy oni przeżyli, ale nie traciłem nadziei. Obiecałem mojej mamie – jeszcze przed jej śmiercią – że zanim umrę, odnajdę ich. Najważniejsze dla mnie jest to, że dotrzymałem słowa. Odnalazłem. Wiedziałem, że muszę jak najszybciej się z nimi skontaktować. Kiedy się dodzwoniłem, bardzo trudno było mi rozmawiać. Spytałem, czy mam dobry numer telefonu do osób, które część wojny spędziły w Jedlni Letnisko? Wtedy w słuchawce zapadła cisza. Przerażająca cisza. Nawet bałem się, że dostałem złe namiary. Znowu spytałem: Słyszy mnie pani? Cisza trwała nadal, wydawało mi się, że to milczenie jest zbyt długie. Pomyślałem, że może mam dobry kontakt, tylko oni chcą wymazać z pamięci tamten czas? Nagle w słuchawce usłyszałem:
– Tak, spędziłam część wojny w Jedlni, a pan, w jakiej sprawie?
Już wiedziałem, że dobrze się dodzwoniłem.
– Dzwonię – nie było mi łatwo mówić, płakałem – bo chciałbym się z panią spotkać.
– Nie mam zamiaru się z nikim spotykać – usłyszałem w słuchawce.
– Marysiu, to ty? – spytałem.
– Tak, a powie mi pan w końcu, o co chodzi?
– Marysiu, mam na imię Paweł. W czasie wojny schroniliście się z rodziną w naszym domu.
– Paweł? Ten Paweł?
– Tak.
Do Marysi pojechałem pociągiem. Przyjechała po mnie na dworzec razem z mężem. Zaczął się straszny płacz. Po tylu latach nie byliśmy w stanie się rozpoznać. W czasie wojny Marysia miała cztery, może pięć latek. Była bardzo mądra, radziła sobie ze wszystkim. Umiała kłamać. Pamiętam, jak mówiła: Mój tata nie żyje, mój tata nie żyje. Tak była nauczona, na wszelki wypadek. A sytuacja była niewyobrażalna, bo w domu, w którym mieszkaliśmy, stacjonowali Niemcy, a jej ojciec był zamurowany… piętro wyżej. Wystarczyło nacisnąć jedną deszczułkę, a odkrywała się skrytka. Mała, ciasna nora!
– To była jednocześnie nora życia i śmierci.
– Masz rację – odpowiedział, płacząc. – Jeden niewłaściwy ruch, jedna pomyłka i zginęlibyśmy wszyscy. Dziwiłem się mojej mamie, że chce, że nie boi się ukrywać całej rodziny. A mama mi odpowiadała, że ukrywa tylko dzieci i rodziców dwóch małych dziewczynek, którzy po wojnie chcieliby mieć normalny dom. Nikt nie wiedział, kiedy skończy się ten koszmar, ale skoro trzeba pomóc, to trzeba.
– A jakim sposobem, a może raczej, jakim cudem udało im się dotrzeć do Jedlni?
– To dobre pytanie. On, Józef, miał bardzo semickie rysy i gdyby nie to, że znał perfekt niemiecki, pewnie nie mieliby szans. Nie mógł narażać rodziny. Nie jechali razem, to był 1941 rok. Najpierw przyjechał on, a dopiero po paru dniach moja matka przywiozła z getta jego żonę z córkami. Józek przyjechał pociągiem w mundurze żandarma. Ten ubiór uratował mu życie, nigdy w normalnym (cywilnym) ubraniu nie udałoby mu się przedostać. Właściciel domu przyprowadził go (ubranego w niemiecki mundur!) do mojej mamy, która ze strachu prawie zemdlała, bo żeby przeżyć, handlowała mięsem. Wtedy wszystko było zakazane, za to też groziła kara śmierci. Była przekonana, że wpadła! Wtedy Błasiak (właściciel domu), który był spokrewniony z żoną Józka, uspokoił ją i powiedział:
– Nie martw się, to jest Żyd. Żyd z Tomaszowa Mazowieckiego. Czy mogłabyś go ukryć?
Dla mojej matki nigdy nie było rozróżnienia na wiarę, dla niej liczył się zawsze człowiek, i tylko on. Oczywiście zgodziła się, a kiedy już powiedziała tak, usłyszała, że za kilka dni dojedzie jeszcze żydowska rodzina (bo dla Niemców żona Żyda była Żydówką). Dziewczynki miały rysy wyraźnie wskazujące na pochodzenie, ale jakoś dało się to ukryć. Natomiast Józek był wzorem Żyda! To nie znaczy, że miał pejsy i nosił jarmułkę. Tak nie było, ale mimo to musiał być schowany, ukryty czy, jak kto woli, na jakiś czas musiał zniknąć. Ludzie nienawidzili Żydów i chyba tak jest do tej pory. A ja ich kocham i moim marzeniem jest mieć obywatelstwo izraelskie, a mój pogrzeb musi być dwuetapowy. Musi mnie pochować i pokropić ksiądz, a później musi mnie pożegnać rabin.
– Ale masz marzenia! Nie myśl o tym, za wcześnie.
– To nie jest zbyt wcześnie, ktoś musi znać moje marzenia.
– Nie wiem, co powiedzieć.
–Nie mów nic, tylko słuchaj. Kiedyś żandarmi odjechali na swoich koniach, wszyscy myśleli, że jak zwykle wrócą za dwie albo trzy godziny. To był jedyny czas, kiedy Józek mógł opuścić swoją kryjówkę. Wtedy można było mu coś wyprać, przewietrzyć norę i wylać z wiadra. Niemcy, nie wiem dlaczego, zazwyczaj nikogo nie zostawiali na warcie. Kiedy Józek wszedł do naszego mieszkania, okazało się, że oni galopem wracają. Nie było już szans na ucieczkę. Józek miał wybór: ratować życie albo natychmiast zginąć razem ze wszystkimi! Próbował ratować nas i siebie! Nie wiem, jakim cudem, ale wyrwał z pieca drzwiczki i całą twarz wysmarował sadzami. Uznał, że to jest jedyny sposób.
– Kamuflaż? Był bystry!
– Widziałaś Żyda, który by nie był bystry?
– Nie wiem, czy widziałam. Ludzie nie mówią, że są Żydami. A zresztą, co mnie obchodzi, jakiej kto jest wiary?
– Mówiłem ci, że masz słuchać…
Nagle do mieszkania wbiegł żandarm. Wszyscy struchleli, ale nie dawali po sobie poznać. A on pyta:
– Kto to jest?
– Zdun.
– Gut, gut, dobrze robi, będzie ciepło.
Potem żandarmi weszli na chwilkę do siebie, po czym odjechali. A my wszyscy zostaliśmy z problemem… trzeba było szukać zduna, żeby naprawić zepsuty przez Józka piec. Taki los ukrywanych i ukrywających. Taki los, kiedy człowiek człowiekowi wilkiem. To jest jedna z opowieści, ale są jeszcze gorsze, takie, w które trudno uwierzyć…
Pewnego upalnego dnia Józek nie miał już co zrobić ze swoim przepełnionym wiadrem. Przez szparkę swojej kryjówki zobaczył, że żandarmi odjeżdżają. Pomyślał, że to jedyny moment na opróżnienie wiaderka. Trzeba było coś nacisnąć, żeby niby-okienko w ogóle się otworzyło. Przecież nie mogło ono być widoczne z zewnątrz. Nie zastanawiając się długo, otworzył swoje niby-okno, które było jednym z elementów skrytki i wylał całą zawartość wiadra wprost na głowę żandarma. Nie wiedział, że ten stoi na warcie. Wtedy się zaczęło! Niemiec dostał szału, biegał wkoło domu. Szukał miejsca, z którego spadł na niego ten – nie ma co ukrywać – śmierdzący deszcz. Kiedy wrócili żandarmi, natychmiast zaczęli sprawdzać cały dom. Janka, żona Józka, była bardzo wierzącą i praktykującą katoliczką – leżała krzyżem i modliła się o cud. W całym domu było bardzo głośno, wszyscy krzyczeli, walili i ten przeraźliwy stukot oficerek. Kiedy zeszli ze strychu, wrzask był jeszcze donioślejszy. Pięciu rosłych żandarmów krępowało tego jednego, krzycząc: Jesteś idiotą, jesteś durniem! Wsadzili go za kratki na siedem długich dni i nocy. Nikt z nas nie mógł zrozumieć, jakim cudem podczas przeszukana domu nie nacisnęli tej jednej, jedynej deseczki, która zabezpieczała bezpieczny świat Żyda.
– Wiem, co było dalej. Dalej jeden Niemiec okazał się Człowiekiem. A człowiek to brzmi dumnie.
– Dokładnie tak było. Kiedy Niemcy już uciekali z Jedlni do Janki, doszedł jeden z nich i powiedział:
– Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że na moich oczach udało się uratować człowieka. Cieszę się, że twój mąż przeżył.
– Hans, co ty mówisz? Mój mąż od dawna nie żyje.
– Janka, ja też mam dwie córki. Jak dojadę do Berlina, powiem o wszystkim mojej żonie i dzieciom. Będą ze mnie dumne.
Nigdy więcej nie dał znaku życia. Może nie natrafił na… Człowieka.
– Pawle, te opowieści są niesamowite. Jakby z innego świata! Wróćmy może do tego, jak spotkałeś się z Marysią? Co było później?
– Dokładnie to, co powiedziałem tobie. Siedzieliśmy godzinami i wspominaliśmy te okrutne czasy. Ona pewnie więcej pamiętała raczej z opowiadań, przecież była wtedy malutka, a w dodatku matka chroniła je obie, jak tylko mogła. Przeżyli wszyscy. To znaczy przeżyli ci, co ich ukrywaliśmy, bo cała rodzina Józka zginęła w jakimś obozie. A Marysię kocham jak swoje dziecko. Miałem 14 lat, kiedy do nas przyjechali. Musiałem się z nią bawić, żeby odciągać ją od rzeczywistości. Była ze mną, a może ja z nią… dzisiaj 3 lipca 2005 roku w synagodze Tempel w Krakowie. To jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, odebrałem medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, moja mama też dostała, ale już pośmiertnie. Cieszę się, że udało mi się dotrzymać obietnicy złożonej matce. Dotrzymałem słowa!
A pamiętasz, że na moim pogrzebie chcę, aby był rabin?
Paweł Roszkowski zmarł 29 maja 2009 roku w szpitalu. W Muzeum Historii Żydów Polskich brał udział w projekcie Polscy Sprawiedliwi – Przywracanie Pamięci. Honorowe obywatelstwo Państwa Izrael miał dostać 28 czerwca 2009 roku, lecz z uwagi na bardzo zły stan Jego zdrowia zostało ono wręczone (przez pracownika ambasady Izraela) w nowohuckim szpitalu, na chwilę przed śmiercią Pawła Roszkowskiego. A na Jego pogrzebie był ksiądz i rabin.
Kategorie: Uncategorized
Dlaczego tak pozno dostal ten medal? Jego mama nic…
Niesamowite historie! Jeszcze dobrzy ludzie sa na swiecie. Ciagle ich za malo.
Dziekuje bardzo za bardzo wzruszjacy artykul…brak mi slow uznania, podziwu, wdziecznosci…
Dzieki takim Ludziom swiat moze byc lepszym…