Przyslala Rimma Kaul
“Lubliner Tugblat”, czyli “Dziennik Lubelski” był najpopularniejszym dziennikiem żydowskim ukazującym się przed wojną w Lublinie. Obok krwawych historii kryminalnych, doniesień o tragicznych wypadkach, morderstwach, samobójstwach i zuchwałych kradzieżach, znaleźć można było na jej łamach także skandale obyczajowe, zdrady, uwiedzenia czy inne przypadki nagannych moralnie zachowań. Jednym z ulubionych wątków podnoszonych przez dziennikarzy “Tugblatu” była nieszczęśliwa miłość, a jedną z przeszkód, które uniemożliwiały zakochanym szczęśliwy finał – różnice międzywyznaniowe.
Dziennikarze starali się nie oceniać
Ten właśnie rodzaj “zakazanej” miłości opisywano w “Tugblacie” dość często i wyjątkowo dokładnie, co zapewne świadczy o wyjątkowym charakterze takich związków. Kochanków nigdy nie piętnowano, nie oceniano, nawet wtedy, gdy decydowali się na zmianę wyznania. Pisano o nich najczęściej ze współczuciem i zrozumieniem. Uwypuklano ich rozterki i tragedię, a także dramatyzm sytuacji, w której różnice religijne stawały na drodze do szczęścia kochających się ludzi.
W związki z chrześcijanami o wiele częściej angażowały się żydowskie dziewczęta niż chłopcy. Tylko w ciągu dwóch ostatnich miesięcy 1931 r. gazeta opisywała dwa tego typu zdarzenia, oba zakończone samobójstwem jednego z kochanków. Na początku listopada zamieszczono artykuł, którego bohaterami byli Sabina F., młoda Żydówka z ortodoksyjnej rodziny z Lublina i chrześcijański urzędnik Mikołaj Bojko. Obie rodziny były przeciwne ich związkowi i zakazywały im spotkań. Zrozpaczony chłopak powiesił się, a dziewczyna na wieść o tym dostała ataku nerwowego i w ciężkim stanie została odwieziona do szpitala. Pod koniec grudnia w podobny sposób zakończył się związek 20-letniej Fajgele Cukerman, córki szewca Szmula Cukermana z ul. Bychawskiej 23 (dzisiejsza ulica Kunickiego) i 19-letniego Józka Góreckiego. Chłopak, uczeń szkoły rzemieślniczej prowadzonej przez jezuitów na Podwalu, został przyjęty jako praktykant do zakładu ojca dziewczyny. Gdy ten zorientował się, że jego córkę i Józka coś łączy, wyrzucił chłopaka z pracy. Para, nie godząc się na rozłąkę, postanowiła razem rzucić się pod pociąg. Swój plan wykonali na stacji kolejowej w Dęblinie. Dziewczyna zginęła na miejscu, chłopak stracił obie nogi i trafił do szpitala szarytek w Lublinie.
Prośba do biskupa: nie chrzcić dziewczyny!
Jedynym rozwiązaniem dla wielu międzywyznaniowych związków była zmiana religii przez jedną ze stron. Najczęściej decydowali się na nią wyznawcy judaizmu, co niemal zawsze kończyło się – zwłaszcza w przypadku rodzin charakteryzujących się tradycyjną religijnością – wyrzeczeniem się przez rodziców i krewnych jakichkolwiek związków z przechrztą, a wręcz uznaniem jej lub jego za osobę zmarłą. Aby wprowadzić w życie swój plan, młodzi niejednokrotnie uciekali z domu, próbując uniknąć ostracyzmu ze strony rodziny. W lipcu 1927 r. “Tugblat” informował czytelników, że w redakcji gazety zjawiła się matka niejakiej Gitel Honig, 15-latki ze wsi Słupeczno w gminie Wysokie, która uciekła z domu razem ze starszym od niej o trzynaście lat Jaśkiem Ptakiem z tej samej wsi. Kobieta “ze łzami w oczach” prosiła wszystkich, którzy wiedzą cokolwiek o uciekinierach o informację. Za pośrednictwem gminy żydowskiej – jak pisano dalej – zwrócono się w tej sprawie do lubelskiego biskupa, aby uprzedził podległych mu księży, by nie ulegali prośbom pary o wychrzczenie dziewczyny, ze względu na jej niepełnoletność.
Tragicznie kończyły się zwykle te związki, w których żadna ze stron nie chciała wyrzec się swojej religii. Tak było m.in. w przypadku mieszkańców jednej z podlubelskich wsi, Abrahama Wolberga i Stefanii Sawiniec. Związek, którego owocem było dziecko, zakończył się samobójczą śmiercią 18-latki. Przy ciele desperatki znaleziono liścik, w którym prosiła, by za jej czyn nikogo nie obwiniać, pisząc w jego zakończeniu “Mój Abramek w niczym nie zawinił ” Innego zdania byli jednak miejscowi chłopi. Samobójstwo dziewczyny tak ich wzburzyło, że zmusili rodzinę Wolbergów do ucieczki ze wsi.
Cichy dramat przy Bychawskiej
Do wyjątków należały sytuacje, gdy w imię miłości to chrześcijanin decydował się na przyjęcie judaizmu. Jedna z tego typu historii wydarzyła się wiosną 1936 r. W artykule zatytułowanym “Libe un jidiszkejt” (Miłość i żydowskość) informowano czytelników, że “w dobie rasowego szaleństwa”, chrześcijanin z ul. Bychawskiej decyduje się na zostanie Żydem. “Cichy dramat rozgrywa się w jednym z domów przy ulicy Bychawskiej, dramat życiowy i widomy znak czasów, w których przyszło żyć Żydom. Wszystko zaczęło się w Brześciu nad Bugiem, gdzie młoda, inteligentna dziewczyna, córka żydowskiego adwokata zakochała się w chrześcijańskim urzędniku. Miłość była obustronna, gorąca i szczera. […] Młodzieniec przekonał się, że jego wybranka ma uparty charakter i prędzej z nim zerwie, niż wyrzeknie się swojej religii. Oświadczył jej wtedy, że dla niego kwestia ta nie ma aż tak wielkiego znaczenia i żeby jej nie stracić, postanowił przyjąć żydowską religię i zawrzeć z nią potem oficjalny ślub. Młody chrześcijanin od razu zaczął czynić niezbędne przygotowania, by przejść na judaizm. Zmuszony został do wyjazdu do Krakowa, gdzie obowiązują inne przepisy dotyczące zmiany jednej religii na drugą. Sytuacja w międzyczasie się skomplikowała. Dziewczyna zaszła w ciążę, chłopak zaś stracił pracę. Obydwoje zdecydowali się na przyjazd do Lublina, by tu doczekać rozwiązania i formalnego potwierdzenia konwersji. Brześcianka zamieszkała w sublokatorstwie u ubogiego Żyda przy ul. Bychawskiej, jemu zaś udało się znaleźć tymczasową pracę na kolei i tak oto obydwoje czekają, aż krytyczne dni będą już za nimi. W zeszłym tygodniu dziewczyna urodziła dziecko, chłopczyka. [ ] Zawiadomiono o tym reb Josze Mohela i ku radości młodej matki przy ul. Bychawskiej odbyła się uroczystość obrzezania. Obecny był na niej także ojciec dziecka, który zapewnił, że konsekwentnie będzie dążył do zakończenia swych przygotowań do konwersji i zaraz potem stanie w Lublinie pod chupą z matką jego dziecka.”
Ojciec atakuje kindżałem
Niemal każdy przypadek motywowanego miłością przejścia chrześcijanina na judaizm odnotowywano z nieukrywaną satysfakcją. Nie wszystkie historie tego typu miały jednak szczęśliwe zakończenie. Społeczna krytyka i potępienie ze strony rodziny były w przypadku chrześcijańskich konwertytów na judaizm równie silne, jak niechęć wobec żydowskich przechrztów w ich rodzimym środowisku. Wydaje się jednak, że przypadki zmiany wyznania przez chrześcijan charakteryzowały się na ogół bardziej dramatycznym przebiegiem i pociągały za sobą dramaty rodzinne, mogące doprowadzić do prawdziwej tragedii.
Latem 1928 r. opisywano na przykład poruszającą historię Sary Zajdel z Zamościa, która zgłosiła się do lwowskiego rabina z prośbą o pomoc i opiekę. Kobieta przywiozła ze sobą list od zamojskiego rabina Horowica, w którym opisano historię jej życia. Była ona córką mieszkającego w Zamościu księdza prawosławnego i nazywała się kiedyś Anna Tymak. Pięć lat temu zapoznała się z młodym żydowskim kupcem, Abrahamem Zajdelem, zakochała się w nim i razem uciekli z rodzinnego miasta. Ojciec dziewczyny nie zgadzał się jednak na “jewriejskiego kochanka”, dopadł parę w jednym z podzamojskich miasteczek i “wyjąwszy zza pazuchy kindżał” rzucił się na wybranka swojej córki. W trakcie szarpaniny chory na serce ksiądz doznał zawału i zmarł. Kilka dni później Anna przeszła konwersję na judaizm w zamojskiej synagodze, przyjęła imię Sara i poślubiła Abrahama. Para żyła ze sobą szczęśliwie cztery lata, dochowała się trójki dzieci, jednak w wyniku powikłań pogrypowych jej mąż zmarł. Kobieta otrzymawszy pomoc finansową od gminy lwowskiej powróciła do Zamościa, gdzie otworzyła mały sklepik. Jak wynika ze spisu Żydów w Zamościu z początku okupacji hitlerowskiej, w mieście tym żyła nadal niejaka Sara Zajdel (ur. w 1896) razem z trójką dzieci: Fajgą, Szmulem i Baszą. Cała rodzina mieszkała przy ul. Zagłoby 3 i prawdopodobnie podzieliła los innych zamojskich Żydów.
Przypadek sędziego z Puław
W maju 1935 r. opisano z kolei niezwykłe perypetie niejakiego Stefana Raczyńskiego, adwokata z Puław, który dwa lata wcześniej w Lublinie przeszedł na judaizm. Już jako religijny Żyd wrócił do rodzinnego miasteczka i dalej pracował w zawodzie. Zapuścił brodę, chodził do mykwy, nie spał z gołą głową, a także uczył się modlić po hebrajsku i pisać w jidysz. Po pewnym czasie przeniósł się do Włodawy, gdzie – jak pisała gazeta – postanowił powrócić do wiary katolickiej, a nawet wstąpić do klasztoru. Twierdził, że “bycie Żydem jest trudne i się nie opłaca”, a jako przykład podawał fakt, że mimo wielokrotnych prób nie udało mu się znaleźć takiej żydowskiej dziewczyny, która zechciałaby go za męża.
Do tej podanej w lekkim, nieco zabawnym stylu informacji życie dopisało tragiczny finał. Wertując korespondencję napływającą do lubelskiej Rady Żydowskiej w okresie okupacji, zupełnym przypadkiem udało mi się odnaleźć list datowany na kwiecień 1941 r. i podpisany przez Abrahama Raczyńskiego, byłego “obrońcy przy sądach grodzkich”, zamieszkałego w osadzie Turobin powiatu krasnystawskiego. Jak się okazało, opisane przez “Tugblat” sześć lat wcześniej plany porzucenia judaizmu były prawdopodobnie chwilową rozterką, gdyż autor listu w jego wstępie zaznaczał, iż jest wyznania mojżeszowego, ma żonę i jedno dziecko. Do Judenratu pisał z lubelskiego szpitala żydowskiego, gdzie znalazł się w wyniku ciężkiej choroby. W liście prosił o wsparcie, gdyż od wkroczenia Niemców do Polski, jako Żyda pozbawiono go możliwości wykonywania zawodu i od tej chwili “jest bez chleba i pracy wraz z żoną i dzieckiem”. Opisując koleje swojego życia, nadmienił, że jest “a gier”, czyli konwertytą na judaizm, zaś ceremonia przyjęcia go w poczet wyznawców tej religii odbyła się osiem lat temu, w styczniu 1933 r. Wziął w niej udział rabin Szapiro, nadając mu zgodnie z przyjętym zwyczajem imię Abraham, zaś obrzezania dokonał znany lubelski mohel, wspomniany już wcześniej reb Josze, czyli Josef Rajnerman. Kończąc swój list Raczyński apelował do dobrej woli przywódców lubelskiej społeczności żydowskiej, bo – jak przypominał i podkreślał – “w religii żydowskiej jest 36 razy napisane »kochaj giera«”.
Niestety, w spuściźnie lubelskiego Judenratu nie zachowała się żadna odpowiedź na to pismo. Nie wiadomo też, jakie były dalsze losy Abrahama Raczyńskiego oraz jego rodziny.
* Dr Adam Kopciowski jest adiunktem w Zakładzie Kultury i Historii Żydów UMCS
Najpopularniejszy dziennik żydowskiego Lublina
W przedwojennym Lublinie ukazywało się 27 czasopism żydowskich i ponad 150 polskich. “Lubliner Tugblat” był jednym z pięciu żydowskich dzienników, ale najbardziej poczytnym. W redakcji pracowało kilku dziennikarzy i redaktorów oraz kilkunastu pracowników technicznych – zecerów i drukarzy.
Gazeta miała kilku właścicieli, wychodziła w języku jidysz nieprzerwanie od 1918 do 1939. Ukazywała się sześć dni w tygodniu (z wyjątkiem sobót). Nakład zmieniał się przez lata. Na początku powstania pisma wynosił ok. 4 tys. egzemplarzy, u schyłku kilkaset.
Początkowo (w 1918 r.) gazeta miała charakter ponadregionalny, czyli obejmowała swoim zasięgiem całe Królestwo Polskie, potem zasięg ograniczył się do woj. lubelskiego. Dziennik deklarował się jako gazeta bezpartyjna i starał dotrzeć do wszystkich warstw społeczeństwa żydowskiego. Oferował głównie tekst, zdjęcia pojawiały się sporadycznie, najczęściej w reklamach.
Do 1928 r. redakcja mieściła przy Bernardyńskiej 20, a potem przy Królewskiej 13. W latach 30. redaktorem naczelnym był Jakub Nisenbaum. Zginął w marcu 1942 r. przy ul. Grodzkiej, zastrzelony w trakcie akcji wysiedleńczej z getta. Ostatni numer “Lubliner Tugblat” ukazał się w piątek 8 września 1939 r.
Adam Kopciowski
Rozterki, dramaty, samobójstwa
Kategorie: Uncategorized