
Kiedy nastają ciężkie mrozy, powietrze staje się krystalicznie czyste, jakby rzadsze i jakby bardziej nośne. Każdy dźwięk, każdy odgłos, każdy najlżejszy trzask łamanych gałązek jest tym powietrzem wzmacniany i niesie się wokół, odbijany od pni milczących drzew. Drzewa żyją stojąc i stojąc umierają. Stoją na straży majestatu ziemi, są istotą każdej puszczy i sensem życia dla takich odludków jak ja. Są też niemymi świadkami naszego losu. Mimo, że milczą, mam świadomość ich współobecności w moim życiu.
Przypominają niekiedy o swoim istnieniu, łagodnym falowaniem konarów. Trącają się wtedy pieszczotliwie końcówkami swych gałęzi, akceptują wzajemnie swoją obecność. To daje im siłę przetrwania i przekonanie o trwałości ich związku. Niekiedy jednak, wczoraj łagodne i ułożone, dzisiaj gwałtowną gestykulacją potrafią wprowadzić nastrój niepokoju i awantury. Podburzone przez porywiste wiatry, w czasie kłótni między sobą potrafią, w imię okazania bezwzględnej siły swoich racji, rzucać wyszarpanymi ze swego ciała konarami, łamać je i wyrywać z głów liście swoich włosów. Niekiedy giną w tej walce gwałtowną śmiercią i stają się wtedy pokarmem mieszkańców podłoża. Powalone pokazują porozrywane więzy swych korzeni, splątanych z podłożem resztkami ziemi, a często przetkane wielkimi kamieniami.
Dzisiaj milczą. Widzą moją rozpacz. Wstrzymały oddechy, rozstępują się przede mną z szacunku dla mego bólu i zatracenia. Uszanują każdą moją decyzję. Patrzą na mnie i odprowadzają z życzliwością. Grube sosnowe pnie kołyszą z lekka swoimi kolumnowymi cielskami. Tak mnie żegnają, z powagą i dostojnie. Wiem, że życzą mi powodzenia w tej nietypowej misji. Wiedzą jak bardzo do samego końca chcę być z nimi. Każde z nich chce być wybrane przeze mnie, ale w milczeniu przyjmą werdykt o wyborze tylko jednego z nich. Czekają z wdzięcznością na to wyróżnienie.
Teraz liczy się tylko to co jest we mnie. To co zrobię za chwilę. Obraz tego jest bardzo wyrazisty. Już nic nie jest w stanie zawrócić mnie z tej wędrówki donikąd. W tej wędrówce gubię po kolei swoje zmysły, coraz rzadsze i niczym nie pachnące powietrze pozostaje bez smaku. Biel śniegu dominuje w otaczającej rzeczywistości i pozbawia znane przedmioty konturów. Rzeczywistość spada na głowę i przygina ją do samej ziemi. Ręce i całe ciało, a zwłaszcza ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała i to nie z powodu jakiegoś nadmiernego wysiłku, lecz wprost przeciwnie, z powodu niezwykłej lekkości i utraty wagi. Opadły i czułem, że przestają istnieć. Dudnienie w głowie zamienia się w regularną ciszę. Już nie wiem czy stoję na ziemi, czy tylko widzę, że stoję i dobrze wiem, że zrobię wszystko co postanowiłem, bo nie chcę już być na ziemi i wiem, że nie chcę również być w niebie.
Kocham was, drzewa, i dziękuję za życie z wami, ale równie mocno dziękuję za śmierć na waszych oczach.
Wszystkie wpisy Zenona TUTAJ
Kategorie: Uncategorized