Ludwik Lewin
20 km samochodem i 20 minut pociągiem, do Yerres łatwo jest dotrzeć z Paryża. A warto ze względu na posiadłość należącą niegdyś do rodziny Caillebotte’ów – cudowną willę w stylu palladiańskim, otoczoną wielkim angielskim ogrodem, przez który przepływa rzeka, parkiem pełnym zachwycających niespodzianek pejzażowych i architektonicznych.
Najlepiej znany z Caillebotte’ów jest Gustaw (1848 -1894), znany długo przede wszystkim jako mecenas impresjonistów, organizator wystaw i kolekcjoner nowoczesnego malarstwa. Kolekcję swą zapisał państwu, które bardzo się na ten spadek krzywiło, zanim go zaakceptowało. Nie w całości, tylko częściowo. Dzięki temu darowi we Francji pozostały ważne dzieła Moneta, Degasa, Renoira, Pissarra oraz Cézanne’a. Większość francuskich arcydzieł tej epoki jest za granicą.
Pieniądze szczęścia nie dają i nadmiar środków przyczynił się pewnie do niedoceniania wielkiego talentu malarskiego Gustave’a Caillebotte’a, choć tym razem powiedzenie, że co się odwlecze to nie uciecze, sprawdza się szczęśliwie i od ostatniej ćwierci dwudziestego wieku przywrócono należną mu rangę wielkiego impresjonisty.
Jego młodszy brat Martial (1853-1910) chciał być kompozytorem, ale szybko porzucił muzykę. W latach 90’ pasjonował się fotografią. Jego zdjęcia długo uważano jedynie za pamiątkę rodzinną. Nie zauważano ich wartości historycznej i artystycznej ani pokrewieństw z malarstwem Gustave’a.
Na mających ponad sto lat fotografiach Martiala, każdy kto był w Paryżu, pozna bez trudu Operę, bazylikę Sacré-Coeur, a także ulicę Tivoli i plac Zgody, identyczne, wydawałoby się, jak dziś.
Płótna Gustave’a też dają się precyzyjnie usytuować. I tak, uważany za arcydzieło obraz Malarze Budowlani (Les Peintres en bâtiment 1877), przedstawia fasadę gmachu, wciąż stojącego naprzeciwko domu, w którym mieszkał i pracował Caillebotte.
Inne płótno nosi tytuł Na Balkonie. Z reprodukcją w ręku wspiąłem się na trzecie piętro budynku przy bulwarze Haussmana, w którym mieszkał Gustave Caillebotte. Nieco się wychylając zobaczyłem ten sam róg i ten sam gmach, wciąż stojący na tym samym rogu.
Ten obraz jest bardzo impresjonistyczny. Sposób malowania bujnej zieleni drzew mógłby posłużyć za przykład tego stylu. A przecież jest w nim nie tylko dzisiejsza urbanistyka tej części miasta, ale i nastrój wielkich bulwarów Paryża.
Śladem najbardziej chyba znanego dzieła Caillebotte’a, Ulica Paryska w Czasie Deszczu, poszedłem na plac Dubliński, między Moskiewską a Turyńską. Tu też dom stoi, jak stał, a choć na jezdni asfalt zamiast bruku, choć plac jest o wiele bardziej zagracony, bo przybyły barierki, kioski, neony, no i wszędzie stoją samochody, niewątpliwie byłem w tym samym miejscu.
Ogarnęła mnie zazdrość. Widziałem w Internecie krótki fragment kroniki z przedwojennej Warszawy. Plac Piłsudskiego jeszcze poznawałem, ale na tym koniec. Wszystkie inne ujęcia pokazywały jakieś nieznane, unicestwione miasto.
Paryż przeszedł bez szkody przez stulecia i dwie wojny światowe, największych zmian dokonała w nim właśnie Haussmannowska przebudowa.
Dwudziestolecie cesarstwa Napoleona III – od 1852 do 1870 – to przemiana Paryża z miasta o wąskich, ciemnych uliczkach, w metropolię długich i szerokich arterii, gwiaździstych placów pełnych powietrza i światła, dostosowanych do wciąż zwiększającego się ruchu kołowego oraz, o czym mówiło się mniej, do opanowywania rozruchów, takich jak w roku 1848. Baron Hausmann zburzył sześćdziesiąt procent paryskich budynków po to, by stolica Francji była nowoczesna, higieniczna, porządna.
Panowie w surdutach i cylindrach na zdjęciach i obrazach Martiala i Gustave’a Caillebotte’ów, pachną nam myszką, a może wręcz prehistorią mody, ale dla nich była to dokumentacja wspaniałej nowoczesności.
Wspaniałej? Mosty kolejowe i fabryczne kominy, możliwość rozmawiania przez telefon i kąpiel w wannie z bieżącą zimną i gorącą wodą, wywołują niewątpliwy zachwyt braci Caillebotte’ów. Oraz podświadomy lęk, spowodowany zapewne nostalgią za światem, który nie pędzi na złamanie karku, w którym życie i wart ości stałe są i przewidywalne.
I pewnie dlatego Gustave, choć na jego obrazach wszystko jest tak podobne, w ogóle nie jest realistą. Perspektywy jego ulic, pokazanych w dziwnych, jakby filmowych ujęciach, mają coś ze snu, który za chwilę zamieni się w koszmar. Oczy ludzi, tych w plenerze i tych we wspaniałych wnętrzach, umykają gdzieś, szukając zapełnienia nicości.
Nicości, której nic już nie zapełni.
W bukolicznym majątku w Yerres daleko jest się jednak od tych smutnych refleksji, które w XXI w. nic nie straciły na aktualności, wręcz przeciwnie. Widok robi wrażenie jakby nic się w nim nie zmieniło od czasu gdy w roku 1830, posiadłość kupił Pierre Frédéric Borrel, wieli szef, właściciel modnej wtedy, unieśmiertelnionej przez Balzaca restauracji Le Rocher du Cancal.
Miał on tendencję by udawać dziedzica, dlatego chyba nadał willi i otoczeniu kształt arystokratycznej siedziby, którą imponował prawdziwiej arystokratycznym gościom. Oranżeria, liczne budyneczki po francusku zwane „fabrykami”, ogród warzywny i eleganckie wnętrza willi – wszystko to zachowali rodzice Gustave’a, którzy nabyli dwór w roku 1860.
Wiele pejzaży i scen rodzajowych Gustave’a Caillebotte’a powstało w Yerres właśnie, łatwo je wciąż rozpoznać spacerując po parku.
Oczywiście, od tego czasu wiele wody upłynęło w rzeczce noszącą tę samą nazwę co miasteczko, ale dzięki mrówczej pracy i heraklesowym wysiłkom Funduszu „Przyjaciele Posiadłości Caillebotte”, któremu przewodniczy pani Valérie Dupont-Aignan, mimo zmian właścicieli, mimo dziesiątki lat trwającemu zaniedbaniu, włości odzyskały dawny blask. Szczególny podziw wywołuje rekonstrukcja komnat i pomieszczeń willi, będącej dzisiaj wspaniałym przykładem dekoracji z I połowy XIX w.
Nazwisko Dupont-Aignan zapewne kojarzy się niektórym z niedawnymi wyborami prezydenckimi we Francji, kiedy to, po odpadnięciu w I turze, polityk o tym nazwisku wezwał do głosowania na kandydatkę skrajnej prawicy panią Marine Le Pen. W razie jej zwycięstwa miał zostać premierem. Nie został, ale Nicolas Dupont-Aignan, wciąż, jak od lat, jest deputowanym z Yerres. Bez trudności wybrany został również merem, czyli burmistrzem, ale ponieważ przepisy nie pozwalają na kumulowanie obu funkcji, ustąpił ze stanowiska.
Nicolas Dupont-Aignan wciąż płaci za alians z Frontem Narodowym, gdyż jak trędowatego traktuje go nie tylko lewica i prezydencka większość, ale i dawni przyjaciele z prawicowej partii Republikanie.
Co gorsza, płaci nie tylko on, ale i posiadłość Caillebotte’ów. Park, w którym na stałe postawiono dzieła współczesnych rzeźbiarzy, między innymi Kasi Ozgi, Polki pracującej w Ameryce, był miejscem wysoko cenionego biennale rzeźby. Nie odbędzie się ono jednak w tym roku, gdyż, z powodu „prezydenckiego” zaangażowania Nicolasa Dupont-Aignana, dwudziestu z zaproszonych artystów odmówiło udziału w imprezie.
Szkoda, ale nie na tyle by nie pojechać do Yerres, które jest równie atrakcyjne z biennale, jak i bez. Tym bardziej, że, pod skłaniającym do marzeń tytułem „Wrota Snów”, do końca lipca można tam obejrzeć ciekawą wystawę francuskich symbolistów. A na obiad i kolację zaprasza, położona w sercu posiadłości, wyśmienita restauracja la Table du Parc.
Wszystkie wpisy Ludwika
Ludwik, wspaniale opisales fotograficzne ujecia malarza. Widzialam te wystawe niedawno we Frankfurcie, zribila na mnie wrazenie wlasnie ze wzgledu na zmiany w Paryzu, ze wzgledu na postep (kolej, swiatlo elektryczne), pamietam te obrazy ktore opisujesz: stakam przed obrazami i myslalam: wrecz ujecie gozograficzne. Wrecz zalowalam czytajac Twoj opis, ze bedac w Paryzu nie poszlam na te miejsca zobaczyc je dzis. Pieknie to robisz, dziekuje.
wspanialy komentaz zachecajacy do wizyty Yerres i klasyki europejskiej