REUNION 69

Pamietniki z getta w Czestochowie cz .13 / 14

Przyslal Wlodek Proskurowski

Pani Bolesława Proskurowska mieszkanka Częstochowy pochodzenia żydowskiego, żyła dziewięćdziesiąt dwa lata, zmarła w sierpniu 2006 roku. Zamieszczone wspomnienia pochodzą z zachowanych wywiadów przeprowadzonych z panią B. Proskurowską w końcowym etapie jej życia. Zgodnie z życzeniem zmarłej po śmierci pochowana została w grobie obok męża na cmentarzu Kule w Częstochowie. Teksty z taśm magnetofonowych spisała studentka politologii Akademii im Jana Długosza w Częstochowie pani Sylwia Chłodzińska. Zamieszczony tekst jest wersją opracowaną i autoryzowaną przez panie Annę Goldman, Halinę Wasilewicz, i pana Jerzego Mizgalskiego.


 

Który to był rok? Nie pamiętam, który to był rok, chyba 1971 czy drugi. I oni mówią: Oni by wszyscy wrócili, te żydki, oni by wszyscy wrócili. Jakby im tylko pozwolić, to by wszyscy wrócili. A ja mówię: Taki Pan jest pewny? Wie Pan, ja nie jestem taka pewna. Ale myślę sobie, co ja tu będę podskakiwać. Ale pani, z którą ja miałam pokój, ja wtedy chodziłam na kurs angielskiego i po prostu przygadałam sobie babkę, żeby ktoś znajomy ze mną pojechał, żeby nie być z kimś obcym w pokoju, ja ją namówiłam na tę wycieczkę. A ona też gadała, gadała, miała sto pretensji do wszystkich Żydów na świecie. Jak się skończyła wycieczka to jej powiedziałam: Wie Pani, co? Cały czas Pani miała jakieś pretensje do Żydów, niech sobie Pani wyobrazi, ja też jestem Żydówką. Odgryzłam Pani nos we śnie? Wsadziłam Pani gwoździe do tyłka? – już tak ordynarnie.

Dużo Pani krzywdy zrobiłam? Namówiłam Panią na taką wycieczkę. Pani by przeżyła całe życie i by Pani nie przyszło na myśl jechać do Włoch na wycieczkę. To teraz ona jest moją serdeczną znajomą. W każdym bądź razie udaje. Ja też udaję dużo rzeczy. Na wycieczce myślałam: Jak ja się mam do tych Żydów dostać? Były dwie windy. Ta kobieta, z którą spałam, poszła do miasta, szukać jakiegoś lekarstwa dla matki. Wsiadłam do windy w hotelu, zjechałam na dół, tam wsiadłam w drugą windę i pojechałam na górę. Bo tak, to bym musiała zjechać windą piętro niżej, dwa piętra niżej i wszyscy by widzieli, że ja idę do tego pokoju. A ja zjechałam na dół, wsiadłam w windę i pojechałam na górę i poszłam prosto do nich do Żydów.

No i oni ze mną rozmawiali. I była z nimi, młoda taka, dużo od nich młodsza, było starsze małżeństwo, ona była młodsza, jeden z nich pracował w jakimś kibucu w urzędzie pocztowym. Inna kobieta przeszła różne obozy, w których była strasznie pobita, że nie słyszała, nie mówiła, młoda zupełnie kobieta. Wtedy jeszcze, nie było mowy, żeby komuś gdzieś, coś dać i żeby uznali za kombatanta, nie było mowy o niczym. A ona już wówczas dostawała jakąś stałą zapomogę z Niemiec. Na pamiątkę mówię im: Dajcie mi coś takiego, żebym mogła zawieźć mężowi to on się ucieszy, że z Izraela. I dali mi pudełko zapałek.

Po wojnie najpierw nie pracowałam, bo przez dwa lata prowadziliśmy z mężem odlewnię żeliwa. Mąż był od tej części technicznej, a ktoś musiał przecież prowadzić wszystko inne. Musiałam prowadzić księgowość, karty pracowników. Wszystko musiałam robić. I potem nam wpakowali domiar, bo wtedy dawali domiary jak chcieli kogoś zniszczyć. Najpierw przyszedł taki urzędnik i powiedział, że nie zapłacono jakiegoś podatku od nieruchomości z tamtego obiektu. Mówię: Przecież ja nie jestem jedna, ja mam tylko mały udział. A ci, co kupili od tych wspólników ojca, spadkobierców, oni mają większość i posłałam ich do nich. Nie, oni przyszli i zabrali mi zegar. Ja mówię: W zębach mi go przyniesiecie z powrotem.

Opowiadał ktoś, kto pracował wtedy w tym urzędzie skarbowym, że mówili: Wszędzie możemy iść tylko nie do tej pyskatej baby! Ona jest strasznie pyskata, ja tam nie pójdę. Potem przyszedł i mówi: Proszę Pani przecież ja wykonuję swoją powinność, to jest moja praca, to jest mój zawód. Gdyby Pani mąż to musiał robić, to by też to robił. Ja mówię: Mój mąż?! Tak samo by tego nie robił, jak nie był hyclem. W końcu nam wpakowali domiar i musieliśmy to wszystko zamknąć. No potem mąż założył spółdzielnię, elektro-ceramikę, to tam pracowałam. Potem się rozchorowałam i przestałam pracować. Ale przyszli, w związku z tym domiarem, że zabiorą wszystko, co mogą jeszcze zabrać. A myśmy wtedy mieli psa bardzo złego. I ja mówię tak: Ja Pana uprzedzam Niech Pan tam nie wchodzi. On musi. Całe mieszkanie Ja mówię: Proszę bardzo, tylko ja Pana uprzedzałam, Pan mi podpisze przedtem, że jak pies Pana złapie za i Panu wygryzie kawał tyłka, a Pan nie będzie miał na czym siedzieć, żeby Pan nie miał pretensji, bo ja Pana uprzedzałam, to jest bardzo zły pies!

Nie wszedł. I dali nam ten domiar. Ten domiar potem nam rozłożyli na raty i ja napisałam do Szpilek, że życzą mi lepiej niż ja im, bo oni mnie życzą, żebym ja żyła jeszcze w roku dwutysięcznym którymś i była w takiej kondycji, że będę mogła płacić raty w urzędzie, a ja im nie życzę, żeby tak długo żyli. Przysłali mi za to 150zł, wtedy to było dużo pieniędzy, schowałam sobie ten numer Szpilek, potem mi gdzieś zaginął. I zawołali mnie do urzędu skarbowego. Wchodzę, wszyscy siedzą. Pani tu pozwoli. Otwierają teczkę grubą, domyślam się, że to jest teczka, wszystko odnosi się do mnie i w tej teczce patrzę ten numer Szpilek. Ja mówię: No zarobiłam na was 150zł. Wyście na mnie zarobili tyle. Tyle zobaczycie, pokazałam figę. Wy mnie lepiej życzycie niż ja wam, ja im to napisałam. No i resztę umorzyli. Jest żelazna zasada, jak się da narobić sobie na głowę, to jeszcze trzeba podać papier. Najlepiej sobie nie dać narobić na głowę.

Tutaj, zanim rozdzieliliśmy to mieszkanie, były okropne warunki. Jednego dnia przyszli i wszystkich, którzy kiedyś coś mieli, wywozili do Żarek. To jest taka letniskowa miejscowość w lesie. Domy tam nie były ogrzewane. Chcieli nas też wywieźć. Zabrali nam pokój. To było chyba 1949 roku. Później rozchorowałam się ciężko, miałam zapalenie nerek i miedniczek nerkowych. Jakiś czas w ogóle nie pracowałam. Potem zaczęłam pracować chałupniczo. No i tak pracowałam do emerytury. Potem już nie było dobrej roboty to się postarałam o rentę inwalidzką, to mi dali trzecią grupę, ale grunt, że mi zaliczyli do emerytury. Musiałam uzbierać te lata, żeby mieć emeryturę i ciągle mi coś brakowało, więc sprowadziłam koleżankę, która siedziała ze mną w obozie i ona zaświadczyła, że byłam w obozie. Jeden urzędnik wówczas powiedział: Może ona rzeczywiście była w obozie, ale czy tam pracowała?! Ja mówię: To byłam w obozie i nie pracowałam, tak?! To, co zarabiałam kwasem? Wiecie, co tak się zarabia kwasem? Nie? Wie Pan? Niech Pani powie. No to przepraszam za słowo, kwasem i dupą czasem. Bo jego matka była i nie pracowała. Ja mówię: No to miała szczęście. Ja pracowałam. O co Panu chodzi? Czy pracowałam dla Niemców czy w ogóle pracowałam?! Pracowałam, a Hitler zapomniał mi dać zaświadczenie, że płacił za mnie ZUS, więc musicie mi uznać lata i już. I nic nie płaciłam, nikomu nic nie zapłaciłam i dali mi emeryturę i już. Wcześniej przychodzili i sprawdzali, bo nie wolno mi było zarabiać więcej niż 1000 zł. Wyszła mi bardzo mała emerytura, no to wzięłam sobie tą administrację budynku, o którym wspomniałam wcześniej, a teraz przeszłam na rentę po mężu, mam rentę rodzinną i dalej pracuję. Jak długo będę mogła, będę pracować. Praca, to jest terapia w takiej sytuacji jak ja mam.


Poprzednie czesci

TUTAJ

Kategorie: REUNION 69, wspomnienia

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.