Uncategorized

Bezglosni (11)

Eliza Segiet

Eliza Segiet – absolwentka studiów magisterskich Wydziału Filozofii, autorka siedmiu tomów wierszy, monodramu, farsy i mikropowieści. Jej teksty można znaleźć w licznych antologiach, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Członek Stowarzyszenia Autorów Polskich oraz World Nations Writers Union.

Laureatka Międzynarodowej Publikacji Roku (2017 r., 2018 r.) w Spillwords Press (USA) oraz Nagrody Literackiej Złota Róża im. Jarosława Zielińskiego (za tom Magnetyczni) w 2018 r. Dwukrotnie jej wiersze (2018 r., 2019 r.) zostały wybrane jako jedne ze 100 najlepszych wierszy roku  w International Poetry Press Publications (Kanada). 

W The 2019 Poet’s Yearbook  została nagrodzona prestiżową nagrodą Elite Writer’s Status Award jako jeden z najlepszych poetów 2019 r. Nominowana do Pushcart Prize 2019 oraz do Naji Naaman Literary Prize 2020.

Recenzja Kingi Mlynarskiej


Któregoś dnia w mojej samotni zacząłem wracać myślami do znalezionej walizki. Boże mój, a jak Niemcy ją znajdą, ukrytą w komórce pod jakimś starym złomem? – pomyślałem. Zapomniałem powiedzieć mamie, że ona tam została. Żeby tylko nie ucierpiała przez to, że jej zięć jest idiotą. Jak mogłem nie zajrzeć, co było w środku? Jak w ogóle mogłem ją zabrać z tej bramy? Nagle, jasna cholera, podróżnik się ze mnie zrobił! Walizka była mi potrzebna, chyba żeby znów jak w dzieciństwie pojechać do wód. Można jechać z tobołkiem, a mnie omamiła lśniąca klamerka z wygrawerowanym inicjałem. Znowu w myślach zacząłem szukać wszystkich osób, które mogły mieć właśnie takie inicjały. Nie znalazłem nikogo. Mam nadzieję, że ona nie przyniesie teściowej nieszczęścia! 

Mijały dni, tygodnie, miesiące, a ja wciąż mogłem tylko z góry patrzeć, jak Paweł przytula się do dziewczynek, jak się z nimi bawi. Czasem nawet Niemcy do nich zagadywali, a one uśmiechnięte bawiły się dalej. Dalej za kamienie kupowały i sprzedawały jakieś wymyślone rzeczy albo kamienie zamieniały na kamienie. Sprzedawały swoje lalki, by na drugi dzień je od siebie odkupić. Bardzo lubiłem słuchać, jak się targowały. 

Zabawy były przeróżne, czasem Paweł udawał lekarza (to był raczej weterynarz) i bawił się z nimi w szpital. Przychodziły do pana doktora i opowiadały, że koniki są połamane, że kotek jest obolały, a wiewióreczce urwał się ogonek. Dziwne jest to, że w tym szpitalu nikt nie myślał, żeby leczyć ludzi. Dziewczynki wiedziały, że ludzie umierają na ulicach i nikt nawet nie próbuje ich leczyć. Bo i po co? Wcześniej czy później dotknie ich mrok! Każdy patrzy, żeby jakoś przeżyć i każdy musi radzić sobie sam. 

Pamiętam pewnego Żyda o imieniu Baruch – opowiadał, że fabrykę papieru przerobili na obóz. Tam ludzie muszą nosić ogromne, ciężkie worki. Nie wiem, po co. Dźwigali je chyba na chwałę niemieckiej armii − ta przecież wie najlepiej! Zwykli ludzie nie muszą mieć takiej wiedzy. Muszą być tylko narzędziami w rękach szubrawców! Podobno to jest fabryka amunicji, ale sam nie wiem, w co i komu można wierzyć! Baruch twierdził, że całym obozem zarządzał jakiś niemiecki karzeł, który wcześniej chyba był cyrkowcem. On sam miał chyba dwa metry wzrostu, a ten maluch − jak go nazywał − sterczał obok niego i pejczem, większym od niego samego, wymierzał zasłużoną karę. Podobno miał bardzo dużo siły w rękach! Sam widok niemieckiego karła w mundurze doprowadzał tego Żyda do śmiechu. Mówił, że w życiu nie widział nic śmieszniejszego od butów tego żandarma. Nagle, skręcając się ze śmiechu, powiedział:

A wyobrażasz sobie twoją kilkuletnią córkę w oficerkach? On ma wzrost twojej starszej córki. Nie, ona chyba jest o pół głowy od niego wyższa. A do tego jego ogromny bat. Żałosny widok! A jak on wyglądał na koniu! Człowieku powiedział. Gdybyś ty to zobaczył! Krasnal w siodle!

Po czym dodał

– Nie wiem, jak się na niego wdrapywał. Nigdy tego nie widziałem, a zabawa mogłaby być przednia.

Tak ze śmiechem zaczął sobie wymyślać normalne życie żandarma. Nagle powiedział:

Idzie ten Niemiec do sklepu. ,,Poproszę pięć kilogramów kaszy”. Sklepikarz nie widzi człowieka, tylko mówi: „Dziecko, nie doniesiesz, przecież to jest ciężkie”. A on staje na stołku i mówi: ,,Jak będę chciał, to weźmiesz mnie na ręce, razem z kaszą doniesiesz do obozu i tam już zostaniesz! Na zawsze! Pamiętaj!”. 

Widzisz – powiedziałem. Jednak może się okazać, że mały ma większą siłę od dużego. Zaczęliśmy się śmiać. Później jeszcze kiedyś go widziałem, też musiał się ukrywać jak ja, jak każdy z nas. Wojna zmieniła wszystko, teraz wciąż muszę „bawić się” w chowanego. Codziennie, każdego dnia muszę być tak bardzo czujny. 

Mame, najgorzej jest zimą, kiedy na polach leży śnieg po kolana, a ja patrzę jak oni w kożuchach zmieniają się, żeby nie zmarznąć na warcie. A ja w swojej norze nawet bez odrobiny ciepła. Marzłem tak bardzo, że momentami nie chciało mi się już dłużej żyć. Jednak, kiedy widziałem, ile radości daje dziewczynkom lepienie bałwana, zapominałem o mrozie. Widać, że Janka o nie dbała. Chyba miały nawet ciepło, widziałem jak z komina leciał dym. Widok uśmiechniętych dziewczynek pozwalał mi jakoś przetrwać kolejną zimę. Janka starała się przynosić mi coś ciepłego do jedzenia, żebym chociaż mógł ogrzać się od środka. Ale u nich, tam na dole, było coraz gorzej z jedzeniem. A do tego wszystkiego Janka nie była w stanie codziennie wchodzić do mnie na górę. W końcu latem pierze się częściej jak zimą – mówiła. − Nie możemy zwracać na siebie uwagi. 

Potakiwałem głową i po cichutku odpowiadałem: 

Nie możemy, nie możemy. Musimy przetrwać do końca.

I tak trwaliśmy. Zima odeszła, wiosną zaczęło świecić słońce i znowu dawało nadzieję, że ta zima była już ostatnią w tej norze. Strasznie było mi wstyd, kiedy Janka zabierała wiaderko z tym, co trzeba było wynieść. To, co po kilku dniach śmierdziało tak, że nie sposób było już wytrzymać w tej cuchnącej norze. 

Ilekroć widziałem, że żandarmeria, razem z wartownikiem – czego nigdy, chyba nie będę w stanie zrozumieć dlaczego tak robili – wyjeżdżała, zabierałem to wiadro i wynosiłem do sławojki.

Mame, jak tutaj jest źle! Jak bardzo źle. Żandarmi kiedyś odjechali, a ja postanowiłem pójść do sklepu wujka Janki. On – nie Żyd, prowadził we wsi taki mały sklepik. Chciałem mu pomóc, chciałem się odwdzięczyć za to, co dla mnie, a raczej dla nas zrobiła ta rodzina. Janka była przeciwna, ale postawiłem na swoim. Przez pole poszedłem do pracy. Tak, nazwałem to pracą. Uznałem, że skoro Niemcy wyjechali, to może będę mógł chociaż dwie godziny być poza moim, nazwijmy to, domem. Widocznie każdy ma taki dom, na jaki sobie zasłużył. Dostałem od losu norę nad niemiecką świtą. Przecież nie wszyscy mogli spokojnie żyć w takiej odległości od Szwabów! A w zasadzie mam tam spokojne życie. Tylko kiedy w swojej norze zaczynam kasłać, to cała rodzina musi wtórować i kasłać głośniej ode mnie. Nagle wszyscy musieli udawać, żeby zagłuszać mój kaszel. A niestety, dusiło mnie coraz częściej! Te zimy i ten czas mnie niszczyły. Z dnia na dzień jest mi tutaj gorzej. Niby mam spokój, bo nikt mnie nie prześladuje. Najważniejsze, że oni się nie domyślają, a tak naprawdę nienawidzę tych cuchnących ścian, między którymi nie mogę chodzić. Mam tylko miejsce na wiadro, na legowisko i miskę czekającą na żarcie. Nawet nie mówię już jedzenie, tylko żarcie. Czasem czuję się jak pies, któremu podsuwano miskę. Latem towarzyszami mojej niedoli były spacerujące w misce muchy. Tak bardzo im zazdrościłem, że wlatują i wylatują, kiedy chcą. Myślałem nawet, że tylko one mają lepiej niż ja. Nie mogę wstać! Skulony jak małe dziecko i jak małe dziecko od lat „bawię się” w chowanego. Już nie chcę się ukrywać, nie mam już siły. Właśnie wtedy postanowiłem wydorośleć! Pójść do sklepu wujka i pokazać, że sam potrafię zarobić na swoją rodzinę. Chciałem też odwdzięczyć się wujkowi za ukrywanie naszej rodziny. Jaki byłem głupi! Przecież nigdy nie będę w stanie spłacić długu za nasze życie. Ono jest bezcenne.


cdn.

Poprzednie watki TUTAJ

Kategorie: Uncategorized

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.