
Sto dwadzieścia jeden lat temu w Warszawie urodzili się bracia bliźniacy Efraim i Menasze Seidenbeutlowie. Niezwykli malarze. Pochodzili z ubogiej rodziny, ich starszy brat, przedwcześnie zmarły na gruźlicę, był ich pierwszym nauczycielem. Byli do siebie niezwykle podobni. Kiedy w 1923 r. Menasze został przyjęty do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, przez cały rok, by zaoszczędzić na czesnym, na zajęciach pojawiał się raz jeden z braci, raz drugi. Egzaminy też zdawali według własnego uznania.
Po roku, być może w uznaniu talentu i odwagi, pozwolono, by obaj studiowali nie ponosząc dodatkowych kosztów. Bracia wykorzystywali to swoje fizyczne podobieństwo, słynąc choćby z awantur urządzanych u fryzjera (zdarzało się, że kilka minut po opłaceniu strzyżenia, drugi z braci wracał “reklamować” źle wykonaną usługę. Zawsze im się udawało!). Od 1933 r. pokrewieństwo dusz Efraim i Menasze przenieśli na swoją sztukę. Odtąd swe prace podpisywali po prostu Seidenbeutel. Malowali też wspólnie.
Podobno bywało tak, że w trakcie przygotowywania portretu jeden z braci wychodził po skończonym fragmencie obrazu, rzucając przy tym np.: “do nosa przyjdzie brat”…Ich prace były bardzo wysoko oceniane, wystawiali w Wenecji, Genewie, Brukseli, Nowym Jorku, Londynie, oczywiście także w Warszawie. Uwielbiano ich kabaretowe występy na dorocznym Balu Artystów w Kazimierzu. Można o nich przeczytać w zachowanych listach Brunona Schulza. W 1938 r. przebywali w Drohobyczu. Przekazali sporo swoich prac na rzecz funduszu pomocy ofiarom antysemickich prześladowań w Niemczech. Po wybuchu II wojny światowej wyjechali do Lwowa, tam ukrywali się u przyjaciółki malarki – Marii Obrębskiej-Stieber.
Prawdopodobnie przed przybyciem do Białegostoku byli też w Moskwie. W 1941 r. trafili do białostockiego getta. Tam, w budynku byłej stolarni niemiecki “przedsiębiorca” Steffens otworzył jeden ze swoich lukratywnych biznesów: zebrał z getta dwudziestkę najlepszych malarzy i zmusił ich do kopiowania dzieł światowych mistrzów. Podobno dwa razy w tygodniu do Niemiec ciężarówkami wywożono kolejne “Rubensy” i “Rembrandty”… Co z tego mieli artyści? Nic. Może tylko złudną nadzieję, że może uda się przeżyć, a na pewno w czasie pracy chwilę względnego spokoju, choć i to nie jest takie pewne.
Później było już tylko gorzej. W 1943 r. Niemcy przyszli po kopistów z ulicy Kupieckiej. Jeden z nich, Abraham Berhman, nie chciał odejść od sztalug. Zastrzelono go przy nich. Pozostałych wywieziono do obozów koncentracyjnych, Najpierw do Stutthofu, później Birkenau… Wielu umierało. Seidenbeutlowie mieli nieprawdopodobną wolę przetrwania. W styczniu 1945 r. ruszył z Auschwitz transport śmierci. W Gliwicach artystów zapakowano do otwartych wagonów węglowych. Nie przyjęto transportu w Mauthausen, Przez dwa-trzy dni trzymano ich na bocznicy. Wielu zmarło. Ich ciała wyrzucano zamrożone na okoliczne pola. Ale bracia wciąż żyli. Mijali kolejne stacje swojej drogi donikąd. Po kilkunastu dniach pędzono ich po torach do Flossenburga. Tam Niemcy zatłukli Efraima i Menaszego jakimiś łomami. Do wyzwolenia zabrakło dosłownie dni, jeśli nie godzin… Byli ludzie, nie było ludzi… I tylko pewnie w wielu niemieckich domach wiszą do dziś malowane ich ręką fałszywe, choć równie piękne “Rubensy”, “Tycjany, “Rembrandty”…
Skąd wiemy to wszystko? Z grupy białostockich kopistów przeżył prawdopodobnie najmłodszy z nich – Izaak Celnikier. Był przy tym. Tylko jemu udało się przetrwać…Smutna ta historia bardzo. Baśniowa, tak jak baśniowi byli bracia Seidenbeutlowie. Byli tak podobni, tak bliskie było ich spojrzenie na sztukę, tak nierozerwalnie podobna technika. Razem przyszli na świat, razem nie dożyli czterdziestych trzecich urodzin. Spójrzcie w ich oczy i odpowiedzcie im na pytanie: dlaczego? Opowiadanie tego wszystkiego rozrywa mi duszę, szarpie serce i rozbija je na kawałki. Ale jesteśmy winni tym zwyczajnym niezwyczajnym ludziom pamięć. Chociaż tyle…

Kategorie: Uncategorized
Byl arena culturapl bez autora
Kto ten wzruszjacy artykul napisal?