
Jedna z trudniejszych chwil w lesie jest wtedy, kiedy migranci nam dziękują. To potwornie krępujące, rozklejam się kompletnie, bo mam wrażenie, że to nie oni powinni mi dziękować, tylko ja powinienem ich przepraszać – mówi Wojtek Radwański, jeden z bohaterów książki „Jezus umarł w Polsce”.
Mikołaj Grynberg: Mówią o waszej bazie: katobaza.
Wojtek Radwański: Śmiejemy się, że to od Katowic.
A od czego się zaczęło?
– Przyjechałem na zdjęcia do Teremisek, byłem umówiony z Adamem Wajrakiem i z jeszcze dwoma innymi aktywistami w sprawach puszczańskich. Akurat zbliżała się kolejna konferencja środowiskowa Organizacji Narodów Zjednoczonych.
TO BYŁO SURREALISTYCZNE
I to było kiedy?
– Wrzesień 2021. Trochę wcześniej, 20 sierpnia, fotografowałem grupę z Usnarza.
Ludzi, którzy byli tam przetrzymywani przez ponad dwa miesiące? Polskie służby ich tam przywiozły i próbowały zmusić do powrotu na Białoruś.
– Tak, to był ostatni dzień, kiedy można było do nich podejść. Rano jeszcze byłem dwa metry od kordonu, po południu już nie dawało się do nich zbliżyć na mniej niż sto metrów. Robiłem zdjęcia zza pleców żołnierzy, którzy stali dwa-trzy metry od obozowiska.To było surrealistyczne, bo miałeś kordon żołnierzy białoruskich, kordon żołnierzy polskich, a między nimi totalnie zagubioną grupę trzydziestu osób w namiotach. Kobiety skarżyły się, że nie jedzą, bo boją się wypróżniać przy żołnierzach, kulturowo nie mogły tego przeskoczyć. Absurdalna sytuacja, środek lata, pole, stoją ludzie w mundurach, z jednej i z drugiej strony, i poza tym właściwie nic się nie dzieje. Zrobiłem zdjęcia, a potem pojechałem z żoną i dziećmi na wakacje, a pierwszym powakacyjnym tematem okazała się znowu Puszcza.
To było surrealistyczne, bo miałeś kordon żołnierzy białoruskich, kordon żołnierzy polskich, a między nimi totalnie zagubioną grupę trzydziestu osób w namiotach. Kobiety skarżyły się, że nie jedzą, bo boją się wypróżniać przy żołnierzachWojtek RadwańskiUdostępnij tekstFacebookTwitter
Wróciłem tam robić zdjęcia lasu i żubrów. Ale spotkałem znajomą, która współtworzyła aktywistyczno-graniczne działania. To było dla mnie odkrycie, że jeszcze cokolwiek można zrobić. Z perspektywy warszawskiej wydawało nam się, że strefa wprowadzona na początku września zamyka temat.
Bo władze zamknęły Podlasie przed dziennikarzami?
– To już było po aresztowaniu ludzi z telewizji Arte.
Tej trójki, którą zatrzymano w strefie, a do sądu przyprowadzono w kajdankach?
– Tak. Problem był, ale wydawało się, że nie mamy żadnego wpływu na to, co się tam dzieje. Byliśmy pewni, że żołnierze wszystko kontrolują i wywożą, kogo chcą. Że żyjemy w kraju bezprawia i nic nie możemy z tym zrobić.– Ale zobaczyłem coś dokładnie innego – że uchodźcy masowo przechodzą poza tę strefę i że trzeba im pomagać, bo są w strasznym stanie. Nie mają siły iść, mają poranione stopy, nie mają ciepłych ubrań, jednym słowem – są nieprzygotowani na taką podróż. Aktywiści spotykali ludzi z walizką i w adidaskach w środku bagna w Białowieży.Miałem poczucie, że trzeba natychmiast coś robić. Wróciłem do domu, powiedziałem żonie, że muszę dokończyć obrabiać zdjęcia, ale że trzeba tam jechać i pomagać. W międzyczasie ktoś z formującej się Grupy Granica, kto wywodził się ze środowiska KIK-owskiego, rzucił hasło, że może wciąż jesteśmy na tyle prężni jako środowisko, że moglibyśmy coś w tej sprawie zrobić i zorganizować tam punkt pomocy. I tak się stało.Zgłosiliśmy się, moja żona Marysia i ja, do koordynacji. Ona pracuje na etacie, więc nie bardzo mogła jeździć, ale oboje mieliśmy bardzo dużą potrzebę, żeby się w to włączyć. Żeby się jakoś przeciwstawić temu, co robi państwo. Zaczęliśmy na początku października, a 16 udało się otworzyć punkt i od tego czasu koordynujemy nieprzerwanie.
Czyli co robicie?
– Pilnujemy, żeby byli ludzie w grafiku, żeby mieli co jeść, żeby mieli co rozdawać uchodźcom, żeby mieli jakieś zabezpieczenie pod tytułem umowa wolontariacka, ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej, pomoc prawną, jeśli jest taka potrzeba, a okazało się, że była. I żeby była pomoc psychologiczna po powrocie.
Korzystacie z niej?
Dlaczego?
– Każdy ma inną odporność i gotowość na to, z czym się tu zmierzy. Miałem kilka trudniejszych interwencji, ale zawsze jakoś tam szło.
To są te łatwe i miłe sytuacje, bo jak rozumiem, zapewniasz aprowizację, suche ubrania, pogadasz i idą dalej. A jaki jest ten drugi scenariusz?
– Konfrontujesz się z własną niemocą. Jesteś co najwyżej w stanie ich nakarmić, ogrzać, przebrać, pocieszyć.
Pocieszyć?
– Oni są często zrozpaczeni, spotykaliśmy grupy, które przechodziły dziesiąty, nasty raz, ale spotykaliśmy też ludzi w skowronkach, bo czuli, że właśnie wkraczają do lepszego życia. To nie jest sytuacja, z której można się wymiksować, nawet jeśli uznasz, że zrobiłeś błąd. Od łaskawości białoruskich strażników zależy, czy dadzą się przekupić i pozwolą ci wrócić do Mińska.
DLACZEGO ONI NIE MAJĄ PRAWA, A MY JE MAMY?
Nie rozumiem.
– Osoby, które trafią na granicę, szukają lepszego życia w Europie. Uciekają przed wojną, biedą, dla mnie nie ma różnicy, czy to są migranci, czy uchodźcy. Obywatel Polski ma prawo jechać za lepszym życiem do Wielkiej Brytanii, a obywatel Syrii nie ma prawa. Zresztą Syria to zły przykład, bo tam jest wojna, ale dajmy na to obywatel Egiptu nie ma prawa jechać, gdzie chce, za lepszym życiem, nie widzę różnicy. Dlaczego oni nie mają prawa, a my mamy? Oczywiście są kuszeni perspektywą ucieczki do Europy.
Wiesz, jak to działa? Komu się płaci za zorganizowanie przerzutu?
– Jesienią wszedłem na grupę facebookową gromadzącą osoby, które się tu wybierały. Tam była, nazwijmy to, oferta. Nie pamiętam już kwot, ale w ofercie był przylot do Mińska, parę dni w hotelu i przejazd na granicę. Wszystko po arabsku, tłumaczyłem translatorem.Ci ludzie myślą, że są u progu Europy, że przejdą sobie trzy kilometry przez las, a po drugiej stronie wynajmiesz „taksówkarza”, który kosztuje około pięciu tysięcy euro.
I dojeżdżasz tą „taksówką” do Berlina?
– Do Berlina, oczywiście. I w sierpniu, we wrześniu spotykaliśmy ludzi, którzy wychodzili w Krynkach na rynek i pytali, którędy na autobus. Później tak nie było, bo ludzie byli pushbackowani po kilkanaście razy i takie pomysły już im do głowy nie przychodziły. Jeśli ktoś się pojawia w Krynkach, w Teremiskach czy innej miejscowości i maszeruje główną drogą, to znaczy, że nie ma doświadczenia pushbacku.
Obywatel Polski ma prawo jechać za lepszym życiem do Wielkiej Brytanii, a obywatel Egiptu nie ma prawa jechać, gdzie chce, za lepszym życiem. Dlaczego oni nie mają prawa, a my mamy?Wojtek RadwańskiUdostępnij tekstFacebookTwitter
Ale ci nowi, którzy przyjeżdżają, wciąż nie są przygotowani na to, co ich czeka. Bardzo szybko się okazuje, że trafiają do pułapki, że ten las to dżungla, jak oni to nazywają. Polskie służby ich wywalają, tu nie ma praw człowieka i nie ma prawa do ochrony międzynarodowej, są tylko żołnierze, którzy mówią: „Wracajcie, skąd przyszliście”. I jeszcze: „Jesteście żołnierzami Łukaszenki”.Nie możesz się wycofać, bo zrobiłeś błąd, bo po drugiej stronie też są żołnierze, którzy mówią: nie ma takiej opcji. Przechodź do skutku, a jak nie, to cię pobijemy, zabijemy, zamęczymy. I tak się dzieje. Tam giną ludzie. W zimie spotykaliśmy osoby, które opowiadały nam o tym, co dzieje się w pasie ziemi za granicą polsko-białoruską, a przed tak zwaną sistemą, czyli dawnym systemem białoruskich umocnień granicznych. To kilkaset metrów dzikiego lasu. Tam nikt nie chodzi, Białorusini nie mają prawa wstępu. Ci, którzy tam byli, mówili, że to strefa śmierci, że tam są obozowiska osób, które próbują przekroczyć granicę. Trafiają w pułapkę i umierają z wyczerpania.
Nie ryzykują powrotu do Mińska?
– Trzeba się wykupić, żeby cię puścili z powrotem do Mińska. A stamtąd też się musisz jakoś wydostać, więc to nie jest proste. Znajdują się w sytuacji bez wyjścia, trudno to inaczej określić. Pragną bezpiecznego życia, a wpadają w pułapkę. Spotykaliśmy osoby, które kilkanaście razy próbowały przejść.
Czyli ile czasu tam spędziły?
– Miesiące.
Miesiące?
– Tak. Spotykaliśmy osoby, które pierwsze próby podejmowały jesienią, a pojawiały się u nas dopiero w kwietniu, gdy Białorusini opróżnili do końca obóz w Bruzgach.
Opróżnili, czyli co zrobili?
– Czyli powiedzieli: „Albo do domu, albo na granicę”. W kwietniu pojawił się ostatni rzut osób, które od jesieni próbowały przejść. Najsłabsze osoby spośród tych, które trafiły do obozu w Bruzgach, znaczy matki z dziećmi, rodziny wielopokoleniowe. Była grupa, która przez szesnaście kilometrów niosła dwudziestoletniego sparaliżowanego syna. Bardzo dużo z tych ludzi jest chorych i liczy na pomoc medyczną w Europie.
Czyli nie że się rozchorowali po drodze?
– Cukrzyca, choroba Crohna, porażenie mózgowe. W kwietniu spotykaliśmy ostatnie osoby z Bruzg, a od późnej wiosny były już nowe osoby. Bardzo dużo ludzi z Afryki. Był też taki moment, kiedy mieliśmy nagle do czynienia z dużymi grupami z Indii i z Egiptu. Ale cały czas zdarzają się też pojedyncze grupy z Bliskiego Wschodu.
Macie zasady bezpieczeństwa i higieny pracy? Wolontariusze z waszej bazy przyjeżdżają na jakiś określony czas, a potem muszą wrócić do domu?
– Mieli przyjeżdżać na tydzień, takie było założenie na początku. Wtedy mieliśmy dużo młodych osób, w tej chwili nie mamy już takich zasobów i czasami ludzie są dłużej. Tak czy siak staramy się mieć z nimi kontakt i wyczuć moment, kiedy już naprawdę muszą się zwinąć.
BEZSILNOŚĆ

Po czym poznajesz, że muszą?
– Albo sami komunikują, albo my ich zahaczamy i słuchamy, co mówią. Ale to są zawsze ich decyzje. Ani razu nie mieliśmy tak, że musieliśmy kogoś stąd zabrać interwencyjnie albo namawiać na wyjazd. Jednak większość osób ma poczucie własnych granic.
Co jest najtrudniejsze w byciu człowiekiem, który chodzi pomagać do lasu?
– Bezsilność. Przychodzisz do ludzi i jak im już zapewnisz podstawowe potrzeby, opatrzysz stopy, nakarmisz i wytłumaczysz, że do Berlina jest jeszcze sześćset kilometrów, i dowiesz się, skąd i jak przyjechali, to musisz ich zostawić. To chyba dla wielu osób, dla mnie też, najtrudniejsze.Drugim trudnym aspektem jest powrót do Warszawy. Wracasz do domu, idziesz do supermarketu – i to jest surrealizm. A jeszcze jak się słucha w kolejce naszych sklepowych specjalistów od migracji, którzy rozmawiają ze sobą i plotą głupoty. To jest poważny dysonans. Absurdem nie jest to, co się dzieje w Warszawie, największym absurdem jest styk tych dwóch rzeczywistości. Taki rozkrok, tutaj masz ludzi, którzy mają stopy, jakich w życiu nie widziałeś, i muszą na nich przejść jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. A potem wracasz do domu i to życie jest takie zwykłe. Często było tak, że łatwiej niż do Warszawy było wrócić z domu na Podlasie. Każdy powrót odreagowałem takim dwu-, trzydniowym rozdrażnieniem, ciężko było.
Po powrocie do domu?
– Tak, ciężko było się ze mną dogadać. Po czym znowu szukałem okazji, żeby przyjechać na granicę.
Brałeś aparat do lasu?
– Zawsze.
Fotografowałeś?
– Nie. To jest idiotyczne, bo plecak, z którym chodzę, waży piętnaście kilogramów.
Twój fotograficzny plecak?
– Zwykle w pracy, na zleceniach, noszę sprzęt w torbie, ale jak mam iść w taki teren jak ten, to biorę plecak. Brałem go regularnie i zazwyczaj wracałem bez żadnego zdjęcia. Czasami się udawało, bo czekaliśmy na ujawnienie i mieliśmy dwie godziny siedzenia w lesie i pogaduchy z ludźmi.
Nie robiłeś, bo nie było czasu czy z innego powodu?
– Zapominałem o tym. Fotografowanie ludzi w takiej sytuacji jest bardzo poważną decyzją. Jeśli masz odpowiednią wrażliwość i nie masz takiej orientacji czysto dziennikarskiej, która bywa drapieżna i – umówmy się – też trochę egocentryczna, egoistyczna, no to masz kłopot. To jest moment, w którym oni są kompletnie odsłonięci. Przychodzimy im pomóc, a gdy ja wyciągam aparat, oni lądują w sytuacji zależności.
Tutaj masz ludzi, którzy mają stopy, jakich w życiu nie widziałeś, i muszą na nich przejść jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. A potem wracasz do domu i to życie jest takie zwykłeWojtek RadwańskiUdostępnij tekstFacebookTwitter
Nikt nie powie: „nie rób mi zdjęcia”, bo przecież mu przyniosłem gorącą zupę i suche buty. Trzeba mieć wiele wyczucia, żeby zobaczyć, czy on albo ona rzeczywiście godzą się na zdjęcia, czy mają poczucie długu w stosunku do ciebie. Ale oczywiście zdarzają się też te drugie historie, kiedy mnie namawiają, żebym zrobił zdjęcia i pokazał światu. Pokaż, jak wyglądają stopy człowieka, który dziesięć dni szedł przez bagna.
Kiedy to się skończy?
– Nigdy.
Nigdy, nigdy?
– Znaczy, wiesz, ja jestem świeży w tym, jestem dziennikarzem, fotografem, nigdy jakoś głębiej w pomocowe akcje nie wchodziłem. Nie byłem wolontariuszem, takim pełną gębą, brałem udział w jakichś pojedynczych akcjach, tu coś zbieraliśmy, tam pojechaliśmy coś zawieźć, a teraz jesteśmy w tym z żoną całą głową. Więc te moje refleksje na temat migracji są dosyć świeże.Całe życie mieliśmy zrozumienie dla hasła refugees welcome. Mam mnóstwo pretensji do naszych kręgów cywilizacyjnych, naszej kultury judeo-chrześcijańskiej, która postawiła ten świat taki, jaki jest, a teraz mówi: siedźcie u siebie i ponoście konsekwencje naszych wyborów.Pamiętam, jak w 2015 roku był ten tak zwany kryzys migracyjny w Europie i te miliony ludzi idące na Berlin, to się zastanawiałem, jak to jest możliwe, że oni przez Białoruś i naszą wschodnią granicę jeszcze nie idą. Wiele osób się zastanawiało, dlaczego ludzie wybierają trzydzieści kilometrów w pontonie zamiast tysięcy kilometrów, ale jednak po lądzie.
NIE WIEM, JAK DŁUGO JESZCZE
Znaczy, że będziesz na tę granicę już zawsze przyjeżdżał?
– To jest pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Nie wiem, jak długo jeszcze. Jak zaczynaliśmy to robić w październiku, to istniał jakiś tam horyzont czasowy. Myśleliśmy: „dobra, to trzy miesiące i zobaczymy, co dalej. Zobaczymy, jak długo jeszcze damy radę, zobaczymy, czy będziemy mieli pieniądze”.No tak, ale wtedy można było myśleć, że zimą to się skończy, a teraz już wiesz, bo przed chwilą mi powiedziałeś, że to się nie skończy. Teraz jest już tylko pytanie o was, czy dacie radę, bo to, że oni będą tędy chodzić, to już wiemy.Jeśli pytasz o moje wyobrażenie, jak to będzie wyglądało, to wyobrażam sobie, że ten mur podnosi koszt tej trasy, która wciąż uchodzi za bezpieczną. Ale to nie jest tania ścieżka, trzeba mieć duże pieniądze, większe niż na innych szlakach.
Wróćmy do działalności waszej bazy, a tak naprawdę do tego, kiedy ona się skończy. Myślisz o tym?
– Myślę o tym non stop. Jesteśmy w tym z żoną dwadzieścia cztery godziny na dobę, nawet gdy idziemy spać, to koło łóżka leży telefon i sygnał brzdąka.
Ale to jest gorzej czy lepiej, że jesteście w tym razem?
– Wiem, że są związki, które przechodzą trudne chwile z tego powodu, bo jedno wpadło w tę dziurę, a drugie jest po tej drugiej stronie i nie myśli o tym non stop. My jesteśmy w tym razem i już. A jaki jest horyzont czasowy, tego nie wiemy.Kuba Kiersnowski – prezes KIK-u – podejmował duże wysiłki, żeby stworzyć jakiś front nacisku na państwo, żeby może jednak zostać po stronie praw człowieka i respektować konwencję genewską. Może to nie jest aż taki duży koszt.Zresztą rozmowa o kosztach społecznych, finansowych i każdych innych to jest osobny wątek. Nie rozumiem tych decyzji, one są nieekonomiczne po prostu. To, co się tutaj dzieje, to jest kompletna bzdura, jeśli chodzi o pieniądze. Trzynaście tysięcy ludzi w szczytowym momencie tutaj obozowało, żołnierzy, którzy zresztą powinni być gdzie indziej i robić to, co żołnierze robią w czasie pokoju, czyli przygotowywać się do czasu niepokoju, a nie stać i patrzeć w drut.Ale wracając do twojego pytania, tak, zastanawiamy się, jak zakończyć tę działalność albo jeśli wolisz, jak ją kontynuować jako organizacja, nie tylko jako moja żona i ja.Ostatnio mieliśmy spotkanie, na którym doszliśmy do wniosku, że nie ma takiej opcji, żebyśmy powiedzieli: „dobra, mamy dość, przepraszamy, niech inni robią”. Nie umiemy udźwignąć takiej decyzji. Nasz schemat i plan na przyszłość są teraz takie, że mamy określoną ilość zasobów, które są konieczne, żeby to robić.To są bardzo konkretne rzeczy, to są pieniądze, miejsce, ludzie, którzy tu będą chcieli przyjeżdżać, no i nasze siły, osób, które to organizują. Ustaliliśmy, że koniec będzie wtedy, kiedy albo ta potrzeba zniknie, czyli ten szlak przycichnie na tyle, że będzie do opanowania przez lokalne osoby, które nie płacąc za to zdrowiem i integralnością rodzin, będą w stanie raz na jakiś czas komuś pomóc, albo pojawi się jakaś organizacja, która weźmie za to odpowiedzialność i będzie tutaj prowadzić stały, zorganizowany punkt ze stałym dopływem pieniędzy.To jest pierwszy moment, w którym wyobrażam sobie, że możemy się wycofać. A drugi – to pod przymusem, czyli gdy skończą się pieniądze i skończą się ludzie, którzy będą tu przyjeżdżać. Sami tego nie obsłużymy, tu powinny być co najmniej cztery osoby równocześnie. No i musi być miejsce, ale to zawsze można jakoś rozwiązać. A jak my nie będziemy mieli siły, to poszukamy kogoś w zamian, tylko że bardzo ciężko jest nam z Marysią sobie wyobrazić, jak byśmy mieli przekazać, bo to jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje.
To wszystko, co wypracowaliście przez ten czas? To, czego się nauczyliście?
– To jest suma doświadczeń ludzi, którzy tu przyjeżdżają. Był tutaj kolega, którego córka kupowała pierwsze pianki do oczyszczania stóp, i to wdrażaliśmy za radą Medyków na Granicy. Ale to dzięki niej się zmaterializowało.Ktoś inny znalazł najlepsze grzejki, czyli plastry grzejące, które rozdajemy ludziom. Ktoś trafił na pudełko racji żywnościowych z tratw ratunkowych, które produkuje norweska firma. Kostki niewiele większe od kostki rosołowej, ale tam masz jedną piątą dziennej racji żywnościowej, jakieś masy cukrów i tłuszczów. To jest obrzydliwe w smaku, taka wysuszona chałwa, ale jedno pudełko to dwuipółdzienna racja żywnościowa dla jednego człowieka.
A czego się nauczyłeś przez ten czas?
– Zrobiłem kurs pierwszej pomocy kwalifikowanej, nauczyłem się, jak się reaguje na hipotermię i okopową stopę, nauczyłem się przełamywać swoje obawy i lęki przed kontaktami ze służbami, a miałem je od dziecka. To jest chyba spadek po PRL-u jeszcze, strach przed milicjantem. Zawsze, jak mnie zatrzymuje kontrola drogowa, mam poczucie, że jestem odsłonięty i że zaraz mi coś zrobią, i że mają nade mną władzę. Tutaj był taki moment, kiedy to zupełnie przełamałem, bo tych kontroli było tak dużo, że się z nimi oswoiliśmy.
TO TY JESTEŚ POLSKĄ
Zadziałały jak szczepionka?
– Tak, trochę tak, ale wiesz, szczepionka ma czas przydatności. Był taki moment, kiedy nie mogłem tu przyjechać właśnie z powodu lęku przed kontaktem, konfrontacją ze służbami. Są oczywiście różne służby i różni ludzie, ale de facto musisz występować przeciwko swojemu państwu.Jakoś nigdy nie miałem takich awanturniczo-buntowniczych cech, uważałem, że policja ma swoją rację bytu i czasami się przydaje, choć ostatnich kilka lat mocno zweryfikowało ten pogląd. My się tu szkolimy w bardzo różnych umiejętnościach, między innymi jest takie szkolenie, które się nazywa „antyrepowe”, czyli dotyczące zapobiegania represjom.Chodzi o kontakt ze służbami, świadomość tego, co im wolno i gdzie możesz postawić granicę. Funkcjonariusze często próbują cię zdominować i zmuszają do rzeczy, na które wcale nie musisz się zgodzić. Któregoś dnia próbowali tu wejść policjanci, ale nasi aktywiści ich nie wpuścili, bo już wiedzieli, jak to zrobić.Mieliśmy już doświadczenie, po tym jak wtargnęła do nas armia policjantów uzbrojonych po zęby. Ludzie z pistoletami maszynowymi, w kamizelkach kuloodpornych i hełmach. Nie wiem, czego się spodziewali. Natomiast za drugim razem nasi aktywiści powiedzieli: „wiemy, że nie macie prawa wejść bez nakazu, możecie wejść i dostarczyć nakaz później, ale to jest wasza decyzja, my się nie zgadzamy, nie życzymy sobie, żebyście weszli na zasadzie: a, to tylko zerknę. Chcecie wejść, to nie rozwalcie drzwi, będą otwarte, a my idziemy na górę jeść pizzę”. I nie weszli.
A o Polsce dowiedziałeś się czegoś nowego?
– Od paru lat mam poczucie, że Polska nie jest fajnym miejscem na świecie. Niczego nowego się nie dowiedziałem. Poprzedni rząd też nie wpuścił uchodźców w ramach programu solidarności. Nie rozumiem tego, nasze społeczeństwo potrzebuje dopływu ludzi, więc z przyczyn racjonalnych nie rozumiem tych decyzji. Kto będzie się opiekował tymi politykami, jak będą starzy? Nie wiem, kto będzie pracował w tym kraju. Zwiększanie dzietności i odmładzanie społeczeństwa naszym rządom nie wychodzi, więc stara Europa musi się otworzyć na resztę świata.
Ale dla tych ludzi z lasu to ty jesteś Polską.
– No właśnie, dlatego jedna z trudniejszych chwil w lesie jest wtedy, kiedy oni nam dziękują. To jest potwornie krępujące, rozklejam się kompletnie, bo mam wrażenie, że to nie oni powinni mi dziękować, tylko ja powinienem ich przepraszać. My tam z nimi płaczemy i mówimy: „Sorry, stary, to nie powinno tak wyglądać, gdyby to ode mnie zależało, ale nie zależy”. I jeszcze jedna rzecz: ja tu jeszcze świecę oczami za Kościół, to jest katobaza, więc wszyscy oczekują tutaj katolików.
To też bierzesz sobie na kark?
– Słuchaj, ja jestem z katolickiej rodziny, moja mama jest wierząca, byłem członkiem Kościoła jeszcze bardzo niedawno. I to nie jest tak, że obraziłem się na Kościół teraz, obraziłem się trochę wcześniej. Zacząłem sobie wybierać to, co w tym Kościele mnie interesowało, potem przyszła pandemia, okazało się, że jak odejmiesz rutynę, to z tego w ogóle nic nie zostaje.Nagle się okazało, że to są puste gesty, więc straciliśmy łączność z Kościołem instytucjonalnym i pewnie już nigdy więcej bym się nie podpisał pod tą społecznością, gdyby nie ta sytuacja, w którą wszedłem jako przedstawiciel tego środowiska.Bo jestem przedstawicielem tego środowiska, bo z niego wyszedłem, tam poznałem żonę, tam są moje dzieci, jeżdżą na KIK-owskie obozy, nawet czasem chodzą do kościoła. Nie godzę się już na reprezentowanie środowisk kościelnych, absolutnie się od tego odcinam i mówię, że moja wiara to moja wiara.Sam nie mam jasności w tej kwestii, ale jeśli chodzi o instytucjonalny Kościół w Polsce, to nie mam z nim nic wspólnego. W tym cholernym katolickim kraju, religii opartej na miłosierdziu, im jesteś bardziej wierzący, tym, kurwa, masz mniej tego miłosierdzia w sobie, to jest coś niewiarygodnego.Przed Bożym Narodzeniem ktoś zrobił badania, kto by przyjął tego nieznanego wędrowca w domu, i, kurwa, przepraszam, nawet katolicy tego nie deklarują. What the fuck?! Kto ma większą paranoję, no błagam!Im jesteś bardziej katolicki, tym mniej jesteś otwarty na kogokolwiek! A gdzie jest przypowieść o Samarytaninie? Gdzie jest sens? Ludzie, którzy tu przychodzili na jesieni, mieli Jezus na imię, na litość boską, Jezus – i to nie jest metafora!
Spotkałeś tu Jezusa?
– Nie, Jezus nie żyje, w sensie: jedna z osób, które nie żyją, miała na imię Issa.
Issa?
– To jest Jezus.
Jezus umarł w Polsce?
– Tak. A u progu katolickiej Polski spotkaliśmy Sarę i jej męża z Palestyny. Była w piątym miesiącu ciąży.
Spotkaliśmy ich w listopadzie, to nie jest metafora Świętej Rodziny, to jest, kurwa, jeden do jednego, ale nie, katolicka Polska mówi im: fuck off!Fragment książki „Jezus umarł w Polsce”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023. Tytuł i śródtytuły od redakcji Więź.plPrzeczytaj też: Nie ma racjonalnych przesłanek do rozpisania referendum migracyjneg
Mikołaj Grynbergur. 1966, pisarz i fotograf, z wykształcenia psycholog. Autor albumów „Dużo kobiet” (2009) i „Auschwitz – co ja tu robię?” (2010). Jego zdjęcia były prezentowane niemal na całym świecie. Wydał zbiory rozmów „Ocaleni z XX wieku” (2012), „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne” (2014) i „Księga wyjścia” (2018) oraz dwa tomy opowiadań: „Rejwach” (2017), który był nominowany do Nagrody Literackiej Nike i Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus a jego amerykańskie wydanie w przekładzie Seana Gaspera Bye znalazło się w finale National Jewish Book Awards 2022 oraz jest nominowane do The Sami Rohr Prize for Jewish Literature oraz „Poufne” (2020). W 2021 roku zadebiutował jako reżyser filmem dokumentalnym „Dowód tożsamości” wyprodukowanym przez Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Od lat zajmuje się problematyką i historią polskich Żydów w XX wieku zadając sobie i swoim rozmówcom pytania o to, jak to jest być Żydem w Polsce i co to tak naprawdę znaczy. Od kilku lat prowadzi warsztaty pisania historii osobistych.
Kategorie: Uncategorized
Panowie J. Kosiaty+ Bronek
Panowie prowadzą bardzo ciekawą dyskusję i jak już sami stwierdziliście, oboje
macie swoje argumenty i albo zgadzacie się albo nie. Ja jednak chciałbym zwrócić
uwagę na jeden aspekt waszej wymiany
zdań, która nie wspominacie.
Sytuacja nielegalnych emigrantów, na
granicy Polsko- Białoruskiej była i nadal jest tragiczna, i właściwie bez pozytywnego rozwiązania.
Ale porównywać ja do emigracji 1968 jest
po prostu niemożliwe.
Przede wszystkim patrzycie ,łącznie ze mną, na ten dramat przy granicy jako
niezaangażowani obserwatorzy.
Zaś w 1968 byliście ( ja wyjechałem w1958) uczestnikami prawie takiego samego dramatu, stroną pokrzywdzoną.
Jest jednak istotna różnica. Was praktycznie zmuszono do opuszczenia
Polski ale mieliście szeroki wachlarz wyboru dokąd dojechać.
Tragiedia na granicy jest tym większa że
uchodźcy nie mają opcji żeby zmienić
swój los, który sami wybrali.
Jakie jest rozwiązanie nie mam pojęcia.
Gdzie jest Król Salomon żeby to rozgryzł ?.
Bronek, ” ja wiem swoje ” od kiedy to argument ?
No wiec Bronek, przeczytaj moj komentarz jeszcze raz, ale ze zrozumieniem, i przestan mnie pouczac.
Miło mi odkryć na blogu tak sympatycznego rozmówcę jak Pan Kosiaty.
On wie swoje i ja wiem swoje. Polemizujemy argumentami, nie –
dla poddzierżenija razgawora – pouczeniami typu (Leon Schatz)
”każdy normalny człowiek widzi”.
Zupelnie absurdalnym jest porownanie zydowskich uciekinierow ( prawdziwych) do muzulmanskich ”uciekinierow” (w b duzym cudzyslowie ), kazdy normalny czlowiek widzi ze zadnego podobienstwa niema, wstarczy troche znajomosci historii i obecnej sytuacji.
Wystarczy spojrzenie na ostatnie rozruchy we Francji,z rabunkami zydowskiego mienia i antyzydowskimi okrzykami i napisami,albo na Szwecje ,gdzie istnieja samodzielne enklawy islamskie,aby zrozumiec,dlaczego Polacy nie chca muzulmanskich nachodzcow.Przewiduje,ze za dwa-trzy pokolenia Polska,Wegry i kilka innych krajow na wschodzie Europy beda jedynymi o europejskiej-chrzescijanskiej kulturze ,gdzie bedzie zylo jeszcze pare tysiecy europejskich Zydow,we wzglednym spokoju,mimo istniejacego,wsrod wiekszosci, antysemityzmu pewnych grup.Tylko frajerzy moga myslec ,ze czesciowa ekonomiczna integracja migrantow na rynku pracy jest kluczem do rozwiazania.Agresywna i supremacyjna swiadomosc muzulmanow nie zmieni sie przez zatrudnienie i dobrobyt.
Szanowny Panie Bronku, cieszę się, że zgadza się Pan w wielu kwestiach, przedstawionych w moim komentarzu. Napisał Pan jednak m.in., że Żydzi “przez setki lat stanowili prawnie cudzoziemską mniejszość, dopiero w 1918 roku w niepodległej Polsce przyznano im pełnię praw obywatelskich”. Rozumiem, że ten zarzut adresowany jest do zaborców, którzy przed 1918 rokiem okupowali Polskę i stanowili prawo na tych ziemiach, a jednocześnie stanowi dowód uznania dla władz odrodzonej RP – serdecznie dziękuję. Także zarzut ksenofobii jest kompletnie chybiony. Polacy przyjęli w ostatnim czasie w swoich prywatnych domach setki tysięcy kobiet i dzieci – uciekinierów wojennych z Ukrainy. A przecież to ich (niektórzy) ojcowie i dziadkowie jeszcze nie tak dawno mordowali widłami i siekierami swoich polskich sąsiadów na Wołyniu. Ktoś od razu napisze, że próbujący obecnie łamać prawo, rzucać kłodami i kamieniami w funkcjonariuszy Straży Granicznej i nielegalnie przekraczać nocą polską granicę, są dyskryminowani przez Polaków, ponieważ to muzułmanie z Bliskiego Wschodu. I znowu nie jest to prawdą. Jeszcze nie tak dawno to właśnie Polska przyjęła najwięcej w całej Unii Europejskiej wniosków azylowych od… muzułmanów (sic!). Byli to Czeczeni szukający w Polsce schronienia w wyniku kilku wojen czeczeńsko-rosyjskich (1994, 1999 oraz 2013) – ostrożne szacunki mówiły wtedy nawet o 90 000 takich osób. Część z nich (podobnie jak obecnie Ukraińcy) pojechała dalej (przez Polskę do Austrii, Norwegii, Danii), część pozostała w Polsce, a część wróciła do Czeczenii. Tyle, że wtedy nie było jeszcze obaw związanych z progresją Państwa Islamskiego, licznych zamieszek i zamachów w różnych częściach Europy. Przyznał Pan, że “europejskie demokracje popełniły wiele błędów” – nawet nie zdajemy sobie jeszcze do końca sprawy, jak fatalne będą miały one skutki dla naszych dzieci, wnuków i następnych pokoleń mieszkańców Starego Kontynentu…
Usiłowałem przed laty przebić się przez Misznę, może dlatego polemika niżej
Pisze Pan Kosiaty:
Porównywanie losów żydowskich uciekinierów z czasów II w.ś. z losami współczesnych
imigrantów z Bliskiego Wschodu, tylko przez pryzmat ukrywania się w polskich lasach,
jest bardzo dużym nadużyciem.
Zgoda, inne były powody pojawienia się w białostockich lasach polskich Żydów w czasie
okupacji i szukających dzisiaj miejsca w Europie kolorowych przybyszów. Zadaję sobie jednak
pytanie, dlaczego tak Pana bulwersuje fakt, że można się doszukać podobieństw.
Ginęli i nadal giną LUDZIE w imię rasy.
Mnie bulwersuje co innego: w imię świętej granicy- pojęcia, które stworzyli sowieci,
w demokratycznej Polsce decydenci wydają się aprobować fizyczne unicestwianie osób, które
nieustannie podsyła krajowi faktyczny inicjator dramatu czyli białoruski dyktator.
A co do Żydow: O ile wiem Mieszków nikt nie zmuszał, to byl ich wybór zezwolić Żydom
osiedlać się w Polsce. Przybywali z daleka, nie byli Słowianami. Sugeruje Pan, że “gośćmi”
też nie byli, np.wlączyli się aktywnie w bicie monet. Pozwalam sobie jednak dodać, że
przez setki lat stanowili PRAWNIE cudzoziemską mniejszość, dopiero w 1918 roku w niepodległej
Polsce przyznano im pełnię praw obywatelskich.
I kilka slów o imigrantach: proszę mi wybaczyć, że doszukuję się w Pańskim tekście
ksenofobii. Owszem, zdarzają się i tacy, którzy świadomie planują przejść na garnuszek europejskiego
socjalu ale przecież nie każdy. Znam rzecz z autopsji, żyję na tzw. zachodzie. Znakomita większość
“kolorowych” imigrantów pracuje jak wszyscy inni rodowici mieszkańcy.
Europejskie demokracje popełniły wiele błędów, w szczególności nie powiodło się zintegrować algierskich
Arabów z “tubylcami” we Francji. Mój pogląd jest taki, że w konsekwencji kolejne generacje czują się
tam nieakceptowane/niedowartościowane i reagują przemocą. Dotarła i do innych krajów w zamożnej Europie
i dalece się nie dziwię, że Polska pragnie jej uniknąć.
I ostatnia uwaga: Zgoda, Straż Graniczna miała i ma nadal dwa obowiązki: dozorować granicę i podporządkować się rozkazom zwierzchników. Moim jednak zdaniem nic nie usprawiedliwia brutalnego przerzucania przybyłych uchodźców przez graniczne druty w stronę Białorusi. Natomiast Pan Kosiaty, chciałbym się mylić, wydaje się glosić, ze gdzie drwa rąbią tam wióry lecą.
Porównywanie losów żydowskich uciekinierów z czasów II w.ś. z losami współczesnych imigrantów z Bliskiego Wschodu, tylko przez pryzmat ukrywania się w polskich lasach, jest bardzo dużym nadużyciem.
1. Żydzi nie są i nigdy nie byli ”uchodźcami” czy ”gośćmi” w kraju nad Wisłą. Byli tu od samego początku istnienia Państwa Polskiego. Na współczesnym polskim banknocie 10 zł, z wizerunkiem Mieszka I, na rewersie jest moneta z czasów tego władcy z widocznymi literami z alfabetu… hebrajskiego.
2. Antysemityzm był obecny przed II w.ś. we wszystkich krajach Europy, ale to Niemcy wymyślili, zaprojektowali, wybudowali, uruchomili i wykorzystywali u siebie i na terenie podbitych krajów rozbudowaną, niezwykle skuteczną (także na skutek potwornej obojętności reszty świata) machinę zagłady, dzięki której wymordowali miliony niewinnych osób. Towarzyszył temu potworny terror i zastraszanie oraz powszechne wykonywanie na terenie Polski kary śmierci na wszystkich (łącznie z kobietami i dziećmi) udzielających jakiejkolwiek pomocy ukrywającym się (w różnych kryjówkach, a także w lasach) Żydom.
3. We współczesnych czasach nielegalnym przekraczaniem granic (np. w lasach, przez bagna, rzeki, pod osłoną nocy) trudnią się przestępcy i przemytnicy. Dla uczciwych ludzi jedyną legalną drogą do tego celu są wizyty w ambasadach, konsulatach, przejścia graniczne oraz punkty graniczne w portach i na lotniskach. Czy poszukiwanie ”lepszego życia” (czyli wygodnego życia na socjalu w Niemczech) i trudna sytuacja ekonomiczna w kraju pochodzenia mogą być tutaj wystarczającym wytłumaczeniem? Czy każda głodna osoba po wejściu do sklepu powinna od razu zażądać wydania chleba, ponieważ jest bardzo głodna, a w sklepie chleba jest dużo?
4. Każde państwo, w tym także tak doświadczona latami zaborów, prześladowań, zsyłek, egzekucji, ciężką okupacją niemiecką i radziecką, Polska ma prawo do ochrony i obrony swoich granic. Skutki kompletnie nierozsądnej polityki imigracyjnej, już są widoczne na terenie Francji, Niemiec, Holandii, Belgii czy Szwecji, a jest to dopiero początek olbrzymich problemów, które będą okupione tysiącami ofiar. Ostatnie wypadki we Francji dobitnie pokazały, że wystarczy mała iskra (np. w postaci przypadkowej śmierci nastolatka), aby wywołać olbrzymi pożar. A tykanie bomby z opóźnionym zapłonem przyspiesza dzięki nieubłaganym wskaźnikom demograficznym.
5. Każdej potrzebującej osobie należy się pomoc (”Pamiętaj, że jak ktoś tonie, to trzeba mu podać rękę.” Irena Sendlerowa, 1910-2008). Bardzo współczujemy, zwłaszcza oszukanym kobietom i dzieciom, które zostały skazane przez pazernych przemytników, na tułanie się po lasach i bagnach. Ale nie może to być pomoc w łamaniu prawa. Bezwzględna presja na Rosję i Białoruś, które zorganizowały i odpowiadają za to zjawisko (w tym śmierć tych niewinnych ludzi) powinna być o wiele większa. Dla wielu państw liczą się jednak bardziej pieniądze i zyski ze współpracy gospodarczej i politycznej z Rosją i Białorusią, a nie bezimienne groby w polskich czy litewskich lasach. To za granicą, na wschodzie znajdują się prawdziwi winowajcy, nie szukajmy ich na siłę w przedstawicielach Polskiej Straży Granicznej. Jest to niezgodne z prawdą i nieuczciwe.