Napisal Ludwik Lewin
Wie pan – rysując mapę w powietrzu, tłumaczył mi Jean-Louis Imbert, wytwórca i sprzedawca wędlin ze średniowiecznej wioski la Canourgue – wszyscy mieszkamy w Lozère, wszyscy czujemy się Lozerańczykami, ale w Aubrac, na północnym zachodzie naszej małej ojczyzny, zupełnie inni jesteśmy niż na południowym wschodzie, w buntowniczych, hugenockich Sewenach. Trochę inaczej mówimy, nie całkiem tak samo jadamy, innych mamy bohaterów i tu ciążymy bardziej ku śródziemnomorskiemu Mare Nostrum, a tam większą czujemy wspólnotę ze śródlądową wyżyną kontynentalną.
I tu dopiero zauważyłem, że mój rozmówca przedstawiając specyfikę swej krainy, przedstawia mi dewizę Unii Europejskiej: jedność w różnorodności. Jej powstanie to francuski pomysł na konkurs, który wygrali Francuzi. I nic w tym dziwnego. Bo z Francją, jak z Lozère. Choć niewątpliwie kraj ten jeszcze istnieje, to nie tylko we Wspólnocie, ale chyba na całym kontynencie nie ma innego, równie mało ujednoliconego. Różnice etniczne, językowe, obyczajowe między jej mieszkańcami są ogromne: weźmy choćby celtyckich Bretończyków i germańskich Alzatczyków. I dodajmy, że również Paryżan i Marsylczyków dzieli o wiele większy od kilometrowego, dystans kulturowy. Jednocześnie wszyscy oni są narodowości francuskiej, bo według konstytucji naród we Francji jest jeden i niepodzielny. Jedyne mniejszości, to obcokrajowcy z zagranicznymi paszportami. Lozère, położona na południowym skraju Masywu Centralnego, wciśnięta między owerniacki Cantal a prowansalski Gard, jest pod tym względem jakby miniaturowym modelem państwa.
Najmniejszy, najsłabiej zaludniony z departamentów francuskich – 75 tysięcy ludzi i 140 tysięcy owiec – należy do regionu Languedoc- Roussillon.
Średniowieczne, kolorowe miasteczka pośród soczystej zieleni lasów i łąk. Pełne tajemniczości, bazaltowe wioski z basztami na ruinach zamków. Wiadomo. Biednemu krowa mleka nie daje, a bogatemu byk się ocielił. Gdyby Lozère była w jakimkolwiek innym kraju Europy, uznano by ją za perłę turystyczną i zdążałyby ku niej tabuny turystów krajowych i zagranicznych. Ponieważ jest we Francji, gdzie są Alpy i Pireneje, Lazurowe Wybrzeże i plaże Normandii, skały Bretanii i podlewana bordoskim winem Zatoka Biskajska, to poza Francuzami mało kto słyszał o tym departamencie.
Mało kto, ale przecież. Nadwiślańscy, nadodrzańscy i łódzcy miłośnicy wspinaczki wiedzą, że Gorges du Tarne, czyli wapienny przełom Tarnu, to jedne z najpiękniejszych w Europie skał i równocześnie jedne z najciekawszych do atakowania „od strzału”, jak zwie się najwyżej ceniony przez wspinaczy styl.
Amatorzy historii słyszeli o rozgrywającym się w Sewenach, osiemnastowiecznym epizodzie wojen religijnych, kiedy to protestanccy powstańcy, zwani kamizardami, w równie mistycznej, co okrutnej walce, przez lata bili się o prawo do wyznawania kalwinizmu.
A ci, którzy szli do Compostelli lub wybierali się w pielgrzymkę Św. Jakuba, pamiętają, że jeden z ważniejszych jej szlaków, via Podiensis, prowadzi przez płaskowyż Aubrac, w departamencie Lozery. Ta droga, zaczyna się w owerniackim Puy en Velay, gdzie, jak pisał w XII wieku autor Liber Sancti Jacobi, „wchłania pątników z Burgundii i Krajów Helweckich oraz Teutonów i Sarmatów”. Obecna jej trasa, wytyczona została dopiero w II połowie ubiegłego wieku. Jest przecież prastara. Chodzili nią poganie, szedł nią zapewne, na kilkanaście lat przed chrztem Polski, pierwszy chrześcijański pątnik spoza Hiszpanii, biskup Puy en Velay, Godescalc (Godescalcus).
Pośród granitowo-bazaltowego ogromu Aubrac, współistnieją ze sobą, stworzone w tworzywie skały, ślady tych nieprzerwanych wędrówek – od pradawnych, granitowych menhirów, poprzez murki z kamieni, podtrzymujące uprawne tarasy, do bazaltowych kościołów romańskich i granitowych opactw gotyckich.
To Droga Mleczna wyznacza drogę do Compostelli, „drogę ułożoną z gwiazd”, do pola gwiezdnego prowadzącą. (Drogą ułożoną z gwiazd, nazwać miał szlak sam Święty Jakub, gdy ukazał się Karolowi Wielkiemu, wzywając go do wyzwolenia swego grobu z saraceńskiej niewoli. A Compostella to zapewne campus-stellae – pole gwiezdne właśnie).
Jakże malutki wydaje się sobie człowiek pośród tego granitowo-bazaltowego ogromu, jakże samotny pomiędzy nieskończonością coraz wyżej wznoszących się łąk i jakże potężny, jako część prastarej i wciąż trwającej wspólnoty na drodze gwiezdnej, wytyczonej od galicyjskiej Małopolski do hiszpańskiej Galicji.
Bagaż pobożnej historii, wyciśnięty w krajobrazie powoduje, że wędrówka przez Aubrac, nawet jeżeli nie miała być pielgrzymką, staje się jedynym w swoim rodzaju, mistycznym doświadczeniem.
Innym, niemal mistycznym, choć innego rodzaju doświadczeniem, jest spotkanie z mieszkańcami Lozère.
Obcokrajowcy mają na ogół nienajlepsze wspomnienia ze swych kontaktów z Francuzami.
Obsługa restauracyjno-hotelowa najczęściej bywa naburmuszona. Najmniejszej wyrozumiałości dla naszej nieznajomości francuskiego i wielka wyrozumiałość dla własnej nieznajomości jakichkolwiek języków obcych. Nie należy przecież sądzić, że lepiej będziemy traktowani, jeśli dajemy sobie radę z francuskim. Co najwyżej usłyszymy jakiś dowcip. Tych maja Francuzi co niemiara, a szczególnie w kalamburach mocni są i błyskotliwi. Dowcipami i uwagami na temat pogody i polityki światowej sympatycznie wymieniać się można przy kawie, kalwadosie, koniaku, z bistrowymi towarzyszami przy kontuarze. W tych rozmowach szybko wytwarza się sympatia, bliskość, zrozumienie. Wytwarza się i trwa tak długo, jak długo nowa przyjaźń ogranicza się do wymiany na wyżej wymienione tematy. I trzeba o tym pamiętać, bo żadnymi, choćby trochę ważnymi sprawami, nie wolno wykraczać poza ten niematerialny, ale pancerny krąg. Jeśli się to zdarzy, uśmiechnięta twarz sztywnieje w maskę bez wyrazu, a śmiejące się przed chwilą oczy stają się niewidzące – jakbyśmy byli przezroczyści. Po prostu przestajemy istnieć.
Nie przypadkiem pewnie w wielu językach opowiada się, że po stworzeniu Francji, Pan Bóg, patrząc na swe dzieło – wszystko wspaniałe, piękne, cudowne – powiedział: chyba za dużo tego dobrego, to prawie raj, dla równowagi zaludnimy go Francuzami.
I tu przynać muszę z radością, że rola małego modelu Francji, jaką przypisałem Lozère, pod względem międzyludzkim absolutnie się nie sprawdza. Niemal na każdym kroku spotykamy się z sympatią, zrozumieniem, opiekuńczością.
Rozpoczynającego tę historię pana Imberta poznałem wchodząc do jego sklepu po kilka plasterków szynki na małe co nieco. Słysząc mój akcent, zapytał skąd jestem. Ze zdawkowych informacji przeszliśmy na rozmowę, która rozwijała się między przerwami na kolejnych klientów. Aż do przerwy obiadowej, kiedy to pan Imbert, zamiast udać się na déjeuner, znaczy po polsku lunch, zrobił mi wykład o historii i specyfice Lozère. Po czym, zamknąwszy sklep, zaprowadził mnie do odległego o kilkadziesiąt metrów magazynu, na parterze XII wiecznego budynku, zwrócił uwagę na ślady średniowiecznej rzeźni, założonej przez jego przodków i przespacerował się jeszcze po la Canourgue, by pokazać mi kilka starych budowli.
Nasbinals to wioska, ale ponieważ leży zarówno w pobliżu terenów narciarskich, jak i na szlaku pielgrzymkowym, posiada kilka schronisk i hoteli. Zatrzymałem się na skraju, w Hotelu Bastide. Prowadząca go pani Brigitte Bros powiedziała mi, że to jest aneks, a główny budynek hotelu jest w centrum, tam jest też restauracja i tam muszę iść na wliczoną w rachunek kolację. Dosyć miałem siedzenia za kółkiem i chętnie poszedłbym tam na nogach. Dzień był jednak ulewny i choć pokazało się słońce, to znów zbierało się na burzę. Mymi egzystencjalnymi problemami podzieliłem się z Brigitte. I słusznie, bo poradziła mi bym się przespacerował – a jak zobaczy pan, że naprawdę ma lać, to oni zadzwonią i wyślę po pana samochód. Nie było potrzeby, ale rano, przy śniadaniu, kiedy powiedziałem, że z powodu diety, nie jadam białego pieczywa, Brigitte natychmiast wskoczyła do wozu i przywiozła mi z piekarni czarny chleb. Przy kawie naprawialiśmy świat i zastanawiali nad przyszłością europejskiej cywilizacji oraz każdego z naszych krajów.
W Paryżu, rozmawiając z Jean-Dominikiem Brierre’em, francuskim tłumaczem Leonarda Cohena i autorem wielu książek o pieśniarzach i muzykach, zastanawiałem się dlaczego mieszkańcy Lozère tak różni są od większości swych rodaków. Czy dlatego, że są bliżej nieba? (W Lozère przeciętna „wysokość mieszkalna” najwyższa jest we Francji i wynosi ponad tysiąc metrów nad poziomem morza.)
Czy dlatego, że do nieba zbliża ich mistyka i mityczność Św. Jakuba?
Wiesz – odparł –to nie my, to oni są prawdziwymi Francuzami.
Ludwik Lewin
Wszystkie historyjki Ludwika
Kategorie: Uncategorized