W zeszłym roku jesienią skończyła 80 lat. Nazywa siebie jedną z ostatnich dziewczynek warszawskiego getta. Zgadza się na spotkanie pod warunkiem, że nie będziemy rozmawiać o wojnie. Obawia się, że przeszłość ją pochłonie. Ciągle jeszcze, po latach, boi się. Wychowała dwóch synów – jeden to pisarz Etgar Keret – i córkę. Ma ponad tuzin wnuków. Jest dumna ze swojej rodziny. I ze swojego życia w Izraelu. Nie pozbyła się tęsknoty za polskim pejzażem oraz zapachami – bzu i jabłek. Rozmawiamy po polsku.
Jak to się stało, że znalazła się pani w Izraelu?
Po wojnie byłam w kilku sierocińcach w Polsce, a potem dwa lata spędziłam we Francji. Nie było jeszcze kraju. Przyjechałam tu w 1948 roku, do Hajfy.
Pani rodzina pochodzi z okolic Warszawy
Urodziłam się w Mszczonowie. Dziadkowie mieli tam interesy. Babka ze strony mamy była ortodoksyjna i mówiła po żydowsku. Nie miałam z nią specjalnego kontaktu. Nosiła perukę, modliła się cały czas. Kochałam bardzo mojego dziadka, chasyda z brodą. Nie ma dnia, żebym o nim nie myślała. Mimo brody i obowiązującego wtedy na uczelniach numerus clausus został lekarzem. Miał piękne niebieskie oczy i niebywałe poczucie humoru. Wystarczyło, że trzymał mnie za rękę, żebym była wniebowzięta.
Mieszkaliśmy z rodzicami w Warszawie od 1939 roku. W Alejach Jerozolimskich. Bardzo chciałam jechać do Izraela. Przyjechałam sama. Byłam sierotą. Straciłam oboje rodziców, najpierw mamę w getcie warszawskim, potem ojca w powstaniu warszawskim. Ale ojciec zawsze mi powtarzał, że to jest ziemia dla nas, Żydów. Mama zginęła wcześniej, z bratem, ja z ojcem mieszkałam potem w Konstancinie. 9 sierpnia 1944 ojciec wyszedł z domu. Całą noc nie spałam, modliłam się na kolanach do Pana Jezusa i Matki Boskiej, żeby tatuś nie poszedł, żeby nie poszedł, bo ja wiem, że już nie wróci. Tak go błagałam. “Nie mogę – powiedział – muszę iść, ludzie na mnie czekają. Przecież wiesz, jesteś duża, rozumiesz, że ja nie jadę na spacer ani do zabawy”. Pojechał. Nie zobaczyłam go więcej. 9 sierpnia, cztery lata później, przyjechałam do Izraela.
Na początek zmieniono wam imiona.
Owszem. I bardzo mi się to nie podobało. W Polsce nazywałam się Irena Felicja. Tutaj nazwano mnie Cypora. Na jakiś czas. Później dokonałam kolejnej zmiany, bo w nowej rodzinie imiona się powtarzały. Irena pomyślałam, brzmi jak Orna. I tak się stało.
Przyjechała pani z grupą dzieci, ale nie została z nimi.
Miałam w Hajfie wujka. Zamieszkałam u niego. Niedobrze się zaczęło. Gdybym została z grupą, byłoby mi lepiej i lżej. Dziś myślę, że powinnam była zostać we Francji, lecz widocznie los chciał inaczej.
Hebrajskiego nauczyłam się w Polsce, w sierocińcu w Zabrzu. Przez parę miesięcy. Nie sprawiało mi trudności porozumiewanie się w tym biblijnym języku. Miałam mniej problemów niż koleżanki. Zaznały wielu przykrości, nie tylko od rówieśników. Sabry – urodzeni już na tej ziemi – mieli nam za złe, że zostaliśmy przy życiu. No bo jak to możliwe? Pytali, cośmy takiego zrobili, żeby przeżyć. Nazywali nas “mydło”. To znaczy mnie nie ośmielili się tak nazwać, dostaliby od razu w twarz, ale koleżanki cierpiały. Jedna odebrała sobie życie. Inna trafiła do szpitala psychiatrycznego. Źle nas przyjęli tu, w ojczyźnie Żydów
Poszłam do szkoły, uczyłam się. Nocami pracowałam w fabryce butów. Umiałam to wytrzymać.
Jaki był wówczas Izrael?
Caly ten ciekawy wywiad przeczytasz jak
KLIKNIESZ TUTAJ
Przyslal Eryk Piasecki
Kategorie: Uncategorized