Moja przyjaźń ze Stasiem była stosunkowo krótka, lecz bardzo intensywna. Trwała zaledwie dwa lata, od stycznia 1971-go do stycznia 1973-go, do samej śmierci poety w paryskim szpitalu. Umarł przedwcześnie – nie dożył 48-miu lat, lecz zdążył zmieścić w niedokończonym półwieczu więcej przeżyć i dokonań niż wielu z nas, którym udało się dociągnąć do trzeciego tysiąclecia. Zastanawiam się czasem, co mogło zblizyć do siebie doświadczonego architekta i utalentowanego narratora, piewcę przygód i miłosnych niepowodzeń, którym był wtedy 45-letni Staś Staszewski, i mnie, podówczas 28-letniego chłystka na posadzie asystenta w paryskim uniwersytecie, niedojrzałego absolwenta Liceum Reytana i wydziału fizyki UW, dopiero co skonfrontowanego z życiem i z jego prawdziwymi problemami.
Calosc KLIKNIJ TUTAJ
Napisal i przyslal Rysiek Kerner
Kategorie: REUNION 69, wspomnienia